Ale ziółko z pani minister. Naściemniała, naświniła i nawet za siebie nie zapłaci!
Protest nauczycieli skończył się miesiąc temu, ale gdy mowa o edukacji, to w głowach uczniów, rodziców, nauczycieli i członków rządu wciąż trwa pogotowie strajkowe. Wczoraj największe polskie miasta zażądały zwroty ponad 100 mln zł, a rano swój raport na temat reformy oświatowej pokazała Najwyższa Izba Kontroli, który można skwitować tylko jednym słowem. Masakra!
W czasie protestów największym problemem dla mojej dziesięcioletniej córki było to, czy nieoczekiwane dni wolne między Wielkanocą a długim weekendem majowym będzie musiała odrabiać w wakacje. Po kilka razy dziennie dręczyła mnie, pytając, czy już wiadomo, kiedy strajk się skończy i czy na pewno nikt nie napisał, że w lipcu albo sierpniu będą lekcje.
Mimo że małolata potrafi już nieźle kombinować, to nie sądzę, że sama sobie to wymyśliła. Podobnie jak konfrontacyjnie nastawiona część rodziny, niemająca już albo jeszcze dzieci w szkole, sama nie wpadła na to, że polscy nauczyciele mają najniższe pensum w Europie i dobrze im, że tak mało zarabiają, te lenie i darmozjady.
W nosie mają serdecznie, co o pracy nauczyciela mówią ich córki, synowie, zięciowie i bratankowie, którzy przepracowali w szkolnych murach kilka lat. Nie docierają argumenty o tym, że czas spędzony przy tablicy to wierzchołek góry lodowej. Ważniejsza jest plotka rozpowiadana przez sprzątaczkę:
Serio naprawdę tak mówiła.
Frakcja niechętna nauczycielom popiera oczywiście pomysł likwidacji wszetecznych gimnazjów i powrót ośmioletnich podstawówek. Ale o kosztach tej operacji wypowiada się równie niechętnie jak autorka reformy minister Anna Zalewska, która przyparta w swoim czasie do muru, raczyła sobie zażartować, że 42 mld zł., czyli tyle, ile rocznie idzie z budżetu państwa na oświatę.
Będą dłuższe wakacje. Naprawdę wielkie dzięki, panie premierze
Niepokoje mojej latorośli o los letniej laby skutecznie rozwiał premier Morawiecki, który ogłosił niedawno, że wakacje będą w tym roku dłuższe i zaczną się 17 czerwca.
Mnie i wielu rodziców łaskawość szefa rządu średnio uszczęśliwiła. Muszę teraz wymyślić, co przez ten ekstratydzień wakacji począć z rozbrykaną progeniturą.
Na stronie wydziału edukacji m.st. Warszawy można było na własne oczy przekonać się, o jeszcze jednym skutku niedorobionej reformy szkolnictwa. W wyniku kumulacji trzech roczników – tych, którzy poszli do szkoły w wieku sześciu lat, rok starszych, a także absolwentów ośmioletnich podstawówek i ostatniego rocznika gimnazjum – do szkół średnich ruszył dziki tłum małolatów. W najbardziej obleganych (wcale nie najbardziej prestiżowych!) było po 1600 uczniów.
Kurza stopka, ale dramat!
W tym tygodniu przeczucia i intuicje rodziców znalazły oficjalne potwierdzenie w danych. Najpierw we wtorek polskie miasta wystawiły rządowi rachunek za reformę edukacji, a w środę swoje dołożyła Najwyższa Izba Kontroli, która reformę edukacji wprowadzoną przez Annę Zalewską skwitowała w następujący sposób:
Nie dalej jak wczoraj przedstawiciele 10 największych miast zrzeszonych w Unii Metropolii Polskich złożyli w resorcie finansów wezwania do zapłaty ponad 103 mln zł kosztów poniesionych przez nich w 2017 r. Fiskus od razu zapowiedział, że przekaże, że je pod właściwy adres, czyli do Ministerstwa Edukacji Narodowej.
W Warszawie koszty poniesione w związku z koniecznymi zmianami infrastrukturalnymi: remontami, przebudowami szkół czy z wyposażeniem ich w meble, wynikającymi z konieczności dostosowania ich do nowej struktury szkół to 56 mln zł.
Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski wyliczył, że suma dopłat dla samorządów zrzeszonych w Unii Metropolii Polskich do zadań oświatowych w ostatnich dwu latach wynosi 12,8 mld zł.
Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich podczas obrad okrągłego stołu edukacyjnego. powiedział, że dopłaty samorządu do edukacji wzrosły w ostatnich dwóch latach o 12,2 proc.
W jego opinii w budżecie państwa nakłady na edukację maleją, rośnie natomiast suma dopłat ze kas samorządów.
NIK nie zostawił suchej nitki na reformie edukacji i jej autorce.
Izba jest zdania, że wbrew wielokrotnie składanym zapewnieniom Anna Zalewska nie miała pełnej informacji na temat możliwości przyjęcia do szkół średnich tak zwanego podwójnego rocznika. Dysponowała jedynie danymi z 30 proc. szkół!
W efekcie w połowie województw liczba miejsc w szkołach średnich jest niższa niż liczba uczniów. Najgorzej jest w Wielkopolsce, Pomorskiem i Zachodniopomorskiem.
Halo, to znaczy, że na Mazowszu wcale tak źle nie jest?
To nie koniec, w opinii Izby obietnice MEN, że samorządy sfinansują reformę z oszczędności i wyższej subwencji oświatowej były wyssane z palca (tak NIK nie napisał, ale o to chodzi). Udział subwencji w wydatkach na oświatę spadł zamiast wzrosnąć. W górę poszły wydatki na dowóz dzieci do szkół, chociaż ministerstwo zapewniało, że będą niższe.
Dotacje z rezerwy budżetowej, które miały sfinansować remonty i wyposażenie szkół, były dramatycznie zaniżone. Samorządy dostały zaledwie niecałe 40 proc. środków, o które wystąpiły do resortu edukacji. Likwidacja tzw. godzin karcianych doprowadziła do ograniczenia liczby zajęć pozalekcyjnych.
MEN nie zadbał o przejrzysty system rekrutacji, w szkołach nie ma spójnego i jasnego systemu oceniania uczniów. Podstawy programowe były przygotowane w pośpiechu i nierzetelnie. Tylko co piąty ekspert uczestniczący w ich przygotowaniu został wytypowany przez instytucje związane z systemem oświaty. Większość wskazało ministerstwo. Dla wychowania do życia w rodzinie w ogóle nie zatrudniono ekspertów. Podstawę napisali… pracownicy MEN.
W co trzeciej skontrolowanej szkole warunki nauki pogorszyły się, godziny nauki się wydłużyły, uczniowie i nauczyciele mają utrudniony dostęp do specjalistycznych pracowni, a zajęcia z WF-u prowadzone są na korytarzu.
NIK się nie certoli i wskazuje, że cała odpowiedzialność za ten chaos spada na szefową MEN.
W opinii autorów raportu nie przeanalizowała ona rzetelnie skutków finansowych reformy. Nie było pełnych i rzetelnych informacji na temat jej kosztów, stanu przekształcenia i likwidacji gimnazjów, brakowało danych na temat liczby nauczycieli przeszkolonych z nowej podstawy programowej.
Kontrolą przeprowadzoną od października 2018 r. do końca stycznia 2019 r. objęto 97 jednostek, w tym sam MEN oraz 48 szkół publicznych i 48 jednostek samorządu terytorialnego.
Minister Zalewska zapłaci za reformę już w niedzielę?
Czy termin opublikowania raportu, który ukazał się na kilka dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego to przypadek? Zapewne nie. Od dawna wiadomo, że Anna Zalewska wybiera się do Brukseli i na Dolnym Śląsku jest jedynką na liście Prawa i Sprawiedliwości, a takie podsumowanie jej działalności w rządzie, głosów jej raczej nie przysporzy.
Ale nie czas żałować róż, gry płoną lasy.
Internetowi hejterzy już wyciągnęli Annie Zalewskiej, że delikatnie mówiąc zrobiła bałagan w polskiej oświacie i teraz zamierza zwiać do Brukseli. Wielu przekonuje, że powinna zostać w Polsce i posprzątać po sobie. Niektórzy sobie fantazjują, że powinna zapłacić karę, bo przecież jest urzędnikiem państwowym i swoimi decyzjami naraziła na szwank miliony Polaków.
Niestety wszystko wskazuje, że bez względu na wynik wyborów do PE, a potem do Sejmu, nie dość, że nie zapłaci, to jeszcze po sobie nie posprząta.
Nie ona jedyna, w ławie poselskiej zasiada więcej posłów, którzy najpierw zdrowo naświnili, a potem zostawili cały ten syf, by posprzątał go po nich ktoś inny.
Z problemem oświaty w Polsce będzie musiał się zmierzyć nowy minister edukacji. Nieważne, jaką partię będzie reprezentował, grunt, by zrobił to z głową.