Polscy lekarze uciekają za granicę. A rząd na to: zostańcie z nami, damy wam 19 zł podwyżki
Już 20 tys. polskich lekarzy uciekło za granicę, a z tych, co zostali, co trzeci rozważa wyjazd. To byłby armagedon, bo już dziś brakuje nam w Polsce 68 tys. medyków. Nic dziwnego, skoro w Niemczech początkujący lekarz może zarobić 21,3 tys. zł miesięcznie. A Ministerstwo Zdrowia na to: damy wam od lipca 19 zł podwyżki. Myślicie, że się skuszą? Chyba nie zostaje nic innego, jak przykuć lekarzy do szpitalnych łóżek.
W weekend odbyła się polityczna wojenka o stołecznych lekarzy i pielęgniarki. Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł, notabene były szef Naczelnej Izby Lekarskiej i minister zdrowia w rządzie Beaty Szydło, domaga się od prezydenta Warszawy Rafał Trzaskowskiego, żeby podzielił się personelem ze stołecznych szpitali, bo brakuje go w Szpitalu Południowym, działającym jako szpital tymczasowy dla chorych na COVID-19.
A stołeczny ratusz na to: jeśli oddamy pięciu lekarzy i dziesięć pielęgniarek, tak jak życzy sobie pan wojewoda, będziemy musieli zamknąć oddziały w naszych szpitalach. A to wszystko na antenie telewizyjnej i w sosie politycznej rozgrywki, wojewoda bowiem jest z PiS, a prezydent Warszawy z PO.
Problem jest większy niż polityczne potyczki i większy niż jedna tylko Warszawa. Jak niedawno mówił w rozmowie z portalem cowzdrowiu.pl dr Artur Drobniak, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej, mamy w Polsce najmniej lekarzy na 100 tys. ludzi w Unii Europejskiej, a z drugiej strony najwięcej łóżek szpitalnych na 100 tys. mieszkańców.
Brakuje 68 tys. medyków i może być gorzej
Personelu medycznego dramatycznie brakuje. I to nie tylko teraz, a właśnie w poniedziałek rozpoczął się protest lekarzy rezydentów, w którego efekcie około trzech tysięcy lekarzy odeszło od łóżek pacjentów.
Nie chodzi też o pandemię, choć ta problemy tylko uwydatniła. Lekarzy i pielęgniarek w Polsce brakuje od dawna. Z danych Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że mamy deficyt 68 tys. medyków różnych specjalności.
Powód? Uciekają nam za granicę. Do niedawna do Wielkiej Brytanii, również do Szwecji, ale przede wszystkim do Niemiec. Szacuje się, że wyjechało ich już około 20 tys. od momentu wejścia Polski do UE. I ta fala wcale się nie zatrzymuje.
Narodowe Centrum Nauki sfinansowało projekt, który miał pokazać skalę tego zjawiska i powody. Przepytano lekarzy z 15 szpitali w siedmiu miastach Polski. Okazało się, że 27,2 proc. badanych powiedziało, że rozważa możliwość emigracji. Częściej byli to rezydenci niż specjaliści. Powód? Wyższe wynagrodzenia (80,6 proc.), lepsze warunki pracy (72,9 proc.) i mniejsze obciążenie obowiązkami administracyjnymi (53,5 proc.).
Lekarze chcą 15 264 zł, dostali 19 zł
A więc chodzi o pieniądze. I nic w tym dziwnego. Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że najniższe wynagrodzenie zasadnicze lekarza ze specjalizacją II stopnia lub z tytułem specjalisty wynosiło w 2020 r. 7101 tys. zł. Lekarze, którzy jeszcze w 2017 r. przygotowali obywatelski projekt ustawy o najniższych wynagrodzeniach, oczekują, by minimalna płaca specjalistów wynosiła 15 264 zł.
Podobnie jest z lekarzami bez specjalizacji, których pensja zasadnicza wynosiła według resortu zdrowia 5111 zł, tymczasem domagali się oni w ramach projektu obywatelskiego co najmniej 10176 zł.
Przepaść. Ale do zachodnich stawek i tak ciągle daleko. W Niemczech, jak wylicza money.pl, początkujący lekarz może liczyć na 4,6 tys. euro miesięcznie, czyli ok. 21,3 tys. zł. Najlepsi specjaliści z drugim stopniem specjalizacji i pełnioną w szpitalu funkcją mogą zaś zarobić w Niemczech nawet 9,7 tys. euro miesięcznie, a więc 44,9 tys. zł.
Jak tu nie wyjeżdżać, kiedy toczące się w ostatnich tygodniach negocjacje pomiędzy środowiskiem medyków i Ministerstwem Zdrowia w sprawie minimalnego wynagrodzenia stanęły na podwyżkach dla lekarzy ze specjalizacją II stopnia rzędu… 19 zł brutto?
Pozostaje przykuć lekarzy do szpitalnych łóżek
Trudno wyobrazić sobie, że płace w polskiej ochronie zdrowia kiedykolwiek będą mogły konkurować z tymi zachodnimi. Jak więc zatrzymać lekarzy, żeby nie wyjeżdżali? Siłą!
Ministerstwo Zdrowia pracuje nad nowelizacją ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce oraz ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, dzięki któremu studenci płatnych studiów medycznych w języku polskim będą mogli liczyć na tani kredyt, który pokryje koszty studiowana. Ale w zamian będą musieli go odpracować w publicznej służbie zdrowia, jeśli będą chcieli wnioskować o jego umorzenie.
Propozycja wydaje się uczciwa. Koszt 6-letnich studiów na kierunku lekarskim w Polsce to w zależności od uczelni, od 200 tys. zł do 250 tys. zł. Czas odpracowania tej kwot na rzecz polskich pacjentów: 10 lat.
W uzasadnieniu projektu MZ pisze, że dzięki temu uda się zwiększyć o 1 tys. rocznie liczbę studentów kierunku lekarskiego, a w ciągu sześciu lat (od 2021 r. do 2027 r.) liczba lekarzy ma wzrosnąć o 6 tys. Zawsze to jakiś pomysł.
Tylko że samorząd lekarski się oburza, że to niekonstytucyjne, bo kredyty w bankach nie są obwarowane warunkiem odpracowania w konkretnym miejscu. Drogi samorządzie, a czy banki anulują spłaty kredytów? No właśnie…
Samorząd lekarski dziwi się też, dlaczego MZ nie zwiększy po prostu liczby miejsc na studiach dziennych. A ja się nie dziwię. Mamy płacić za kształcenie kadry medycznej dla Niemców czy Szwedów?
Wiem, to kontrowersyjne, ale nie mówimy przecież o trzymaniu w Polsce siłą absolwentów darmowych studiów dziennych. Choć i zwolennicy takiego rozwiązania pewnie by się znaleźli.