Wzrost oprocentowania lokat w bankach. Najlepiej zrobiona interwencja w historii tego rządu
Od kilkunastu dni mamy w polskiej gospodarce bardzo rzadkie, nietypowe i moim zdaniem naprawdę urocze zjawisko. Banki podniosły oprocentowanie lokat, ale nie zadecydował jednak żaden mechanizm rynkowy. To zasługa wyłącznie interwencji rządowej. Najbardziej intrygujące w tym wszystkim jest to, że okazała się ona mądra i została mądrze przeprowadzona.
Wygląda to pięknie, kiedy kolejne banki wyskakują nagle z pomysłami na coraz wyżej oprocentowane lokaty. Alior Bank, ING, Getin Noble, BNP Paribas Bank Polska, PKO BP, Pekao SA już wprowadziły nowe propozycje lokat w okolicach 5 proc. Zapewne za chwilę dołączą ich kolejni konkurenci. To nadal mniej niż wynosi bieżąca inflacja, mimo to istnieje jednak zasadnicza różnica pomiędzy lokatą na 5 proc. a taką na 0,1 proc.
Punkt wyjściowy była taki, że oprocentowanie lokat nie rosło pomimo rosnących stóp procentowych w NBP i pomimo wzrostu oprocentowania kredytów w bankach. Było to bardzo wygodne dla banków, które dzięki takiej sytuacji szybko powiększały swoje marże. Według najnowszych danych z NBP zysk netto w sektorze bankowym w Polsce w pierwszym kwartale wyniósł 6,2 mld zł. To bardzo dużo, bo rok temu sięgał on raptem nieco ponad 1,3 mld zł. W dobrych latach – jeszcze przed pandemią – banki w Polsce zarabiały w ciągu roku pomiędzy 12, a 15 mld złotych.
W tym roku prognozy dla sektora mówiły o rekordowych 20 mld zł, a ponad 6 mld już w pierwszych trzech miesiącach sugeruje, że mogłoby być tego jeszcze więcej. Wynika z tego jasno, że banki dziś stać na to, aby zaoferować ludziom wyższe oprocentowanie lokat. To oczywiście oznacza dla nich wzrost kosztów, ale nadal pozostaną one wysoce zyskowne.
Warto tu zauważyć, że choć banki są spółkami działającymi w ramach gospodarki rynkowej na konkurencyjnym rynku, to jednak tak naprawdę z punktu widzenia klienta banku rynek ten jest dość specyficzny i mało konkurencyjny. Niby istnieje wolny rynek, mamy dużo różnych banków i możemy w każdej chwili przenieść się z jednego do drugiego, ale tak naprawdę usługa bankowa jest specyficzna.
Przywiązani do konta
Po pierwsze trudno w dzisiejszym świecie żyć bez konta w banku, więc rezygnacja z tych usług raczej nie wchodzi w grę. Jesteśmy na nie skazani. Po drugie zmiana banku także nie należy do decyzji łatwych, ponieważ wiąże się z dodatkowymi utrudnieniami, zwłaszcza jeśli korzystamy z takich usług jak np. kredyt mieszkaniowy na 30 lat, czy karty kredytowe. Do tego dochodzą takie drobiazgi jak poinformowanie pracodawcy i wszystkich, którzy mogą nam przesyłać pieniądze o nowym rachunku w nowym banku. Do tego, nawet jeśli zdecydujemy się na opuszczenie dotychczasowego banku, trudno wybrać nowy, ponieważ regulaminy, tabele opłat i prowizji są w bankach tak skomplikowane, pełne różnych wariantów, upstrzone dodatkowymi warunkami, które czasami zależą od innych warunków, ale tylko czasami, i tak dalej, że tak naprawdę zwykły obywatel nie jest w stanie zmierzyć który bank jest tańszy, a który droższy. To wszystko sprawia, że bank zmieniamy bardzo rzadko, nawet jeśli jesteśmy z niego niezadowoleni i widzimy, że w ramach oferty oszczędnościowej robi sobie z nas po prostu żarty.
Z drugiej strony banki nie oferują nam nic ciekawego, ponieważ nie są zainteresowane naszymi depozytami. Mają ich i tak pod dostatkiem. Ze względu na nieustający napływ funduszy unijnych do Polski, a także ze względu na tarczę antykryzysową z 2020 r. za pomocą której rząd wpompował w gospodarkę ponad 100 mld zł, w systemie bankowym występuje tak zwana nadpłynność, czyli depozytów jest znacznie więcej niż kredytów. Ta nadwyżka płynności z braku laku leży sobie na rachunkach banków w NBP i jest tego grubo ponad 200 mld zł. W tej sytuacji nie ma ani pół powodu, dla którego banki miałyby się starać i konkurować o nasze depozyty. Dlatego jedyną szansą na zmianę tej sytuacji była interwencja rządu, co właśnie nastąpiło.
Biorąc pod uwagę dotychczasowe dokonania i osiągnięcia rządu w dziedzinie interwencji gospodarczych, zadrżałem, gdy usłyszałem groźby dotyczące uregulowania poziomu depozytów ustawowo. Scenariusz ręcznego ustawiania poziomu depozytów przez posłów mógłby zostać odebrany na rynku finansowym za zbyt zuchwały, co mogłoby prowadzić do pogorszenia wizerunku Polski i na przykład osłabienia złotego, a co za tym idzie do dalszego wzrostu inflacji.
Banki uratowały gospodarkę
Dziś nie wiemy, czy rząd tylko blefował, chcąc osiągnąć taki efekt, jaki mamy dziś – jeśli tak, to brawo – udało się doskonale. Ale jeśli nie blefował i faktycznie miał zamiar posunąć się tak daleko, to w sumie te złe banki, które dobrowolnie nie chcą iść nam na rękę, ratując siebie, uratowały także gospodarkę – w tym scenariuszu banki są złe, ale rząd jest jeszcze gorszy. Oczywiście nigdy się tego nie dowiemy czy był to blef, czy faktyczny plan, bo żaden polityk tego nie zdradzi. Tym bardziej że nie musi. Akcja się udała, banki dobrowolnie zaczęły podnosić oprocentowanie lokat.
Nie była to jednak kwestia tylko samej perswazji ze strony premiera. Rząd wymyślił bowiem dodatkowo coś jeszcze – postanowił emitować roczne obligacje oprocentowane na poziomie głównej stopy w NBP. Stworzył więc realną alternatywę dla niezadowolonych klientów banków. Pomysł niby nie jest nowy – obligacje detaliczne, także takie z oprocentowanie uzależnionym od inflacji, istnieją od lat i cieszą się nawet niezłym zainteresowaniem – Polacy lokują w nich po parę mld złotych co miesiąc. Nie jest to jednak zainteresowanie masowe, obligacje sprzedaje tylko jeden bank, akcji promocyjnych nie ma wcale, więc dla sporej części ludzi może to być teren zbyt nieznany, żeby na niego wkraczać.
Popyt na depozyty
Rząd i premier mogą zasadniczo zmienić tę sytuację, jeśli zaczną gadać o swoich nowych obligacjach tyle, ile gadają o innych swoich pomysłach. Z pewnością to akurat potrafią robić i mogą spopularyzować tę formę oszczędzania z potężnym skutkiem. W tej sytuacji, gdyby banki nie zrobiły nic, ryzykowałyby, że ludzie zabiorą kasę z lokat i przeniosą ją w stronę rządowych obligacji. Wtedy zamiast nadpłynności w sektorze szybko pojawią się problemy. Czyli – mówiąc inaczej – rząd swoim pomysłem stworzył nową sytuację, w której po stronie banków nagle pojawił się zupełnie szczery popyt na depozyty. Teraz muszą one naprawdę o nie dbać, żeby nie uciekły. Muszę przyznać, że tak finezyjna zagrywka temu rządowi zdarzyła się chyba pierwszy raz. To spora pozytywna niespodzianka.
Dziś sytuacja wygląda tak, że rządowi udało się sprawnie zrobić coś dobrego i pożytecznego. Pokazał też, że można zmienić rzeczywistość „na miękko”, perswazją, bez faktycznego używania przymusu. Do tego wyżej oprocentowane lokaty i wyżej oprocentowane rządowe obligacje mogą zadziałać antyinflacyjnie – jeśli za ich pomocą zdejmie się z codziennej cyrkulacji trochę pieniądza. Wszak oszczędzanie to przeciwieństwo konsumowania, a inflację w dużym stopniu napędza nasza konsumpcja. Rząd z kolei będzie miał nowe, dodatkowe, możliwe też, że nieco tańsze źródło finansowania deficytu budżetowego. Czyli same plusy. Rząd korzysta, gospodarka korzysta, klienci banków korzystają, a banki mogą się cieszyć, bo przecież mogło być gorzej.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.