Nie uwierzycie, co się stało z węglem w polskich kopalniach. Nie wiem, jak wy, ale ja kupuję zapas świeczek na zimę
Rosną zwały węgla, ale nie w sklepie internetowym PGG, ale przy elektrowniach i kopalniach. I nie dlatego że elektrownie węgla nie potrzebują, ale dlatego że się boją i oszczędzają na zimę. A przez to, że oszczędzają, produkują mniej prądu i cena energii elektrycznej rośnie. Jakby nie oszczędzały, mogłoby być taniej, ale zimą przeżylibyście skok cenowy. Lepiej więc chyba przyzwyczajać się do drożyny powoli, wtedy może gotowanie będzie mniej bolesne.
Ceny energii elektrycznej rosną do kolejnych rekordowych poziomów. Na Towarowej Giełdzie Energii na początku sierpnia zbliżyły się już do 1700 zł za MWh. Drogo. Rekordowo drogo. Ale dzięki tej drożyźnie może i można uwierzyć wicepremierowi Jackowi Sasinowi, który niedawno zarzekał się, że prądu w gniazdkach nam na pewno nie zabraknie.
Bo to jest tak: teraz mogłoby być taniej, ale za to zimą horrendalnie drogo, bo widmo braku węgla mogłoby zajrzeć elektrowniom w oczy. Żeby więc nie zajrzało, teraz celowo produkują mniej prądu, żeby oszczędzać ten węgiel. A jak produkują go mało, trochę nawet za mało, to jego cena rośnie.
Cena prądu rośnie, bo elektrownie węglowe wrzuciły niższy bieg
W takim właśnie świecie będziemy żyć przez następne lata - w świecie strachu, czy będzie czym ogrzać dom i czy światło zimą zadziała w pokoju. Ostatnie badanie ARC Rynek i Opinia pokazuje, że ten strach w Polsce już jest powszechny. Aż 67 proc. badanych szykuje się do przerw w ogrzewaniu zimą.
Ale wróćmy do tych elektrowni, które teraz działają tak, że w efekcie prąd jest drogi, choć mógłby być tańszy. Polacy bowiem zużywają mniej prądu niż w poprzednim roku. W lipcu ten spadek zużycia wynosił lekko powyżej 3,5 proc., jak pokazują dane Polskich Sieci Elektroenergetycznych.
A jak popyt jest mniejszy, to cena powinna spadać, a nie rosnąć, prawda? Tak, pod warunkiem, że nie spada podaż. A okazuje się, że owszem spada, bo polskie elektrownie w lipcu ograniczyły produkcję jeszcze bardziej niż wynikałoby to ze spadku zapotrzebowania. Dokładnie o 4,23 proc. r/r.
Ale spójrzcie na elektrownie, które oparte są na węglu kamiennym – te zmniejszyły w lipcu produkcję prądu aż o 15 proc. r/r. Dlaczego? Bo boją się, że węgla zimą zabraknie.
PGG nie dowozi węgla coraz bardziej
Ale mam lepsze pytanie: dlaczego się tego boją, skoro elektrownie węglowe w Polsce w 98 proc. korzystają z krajowego węgla, nie z tego z importu, z którym mamy problem? Otóż okazuje się, że Polska Grupa Górnicza ma w zwyczaju i bez kryzysu surowcowego nie dostarczać wszystkiego, na co podpisała kontrakt.
W ubiegłym roku spółka nie dostarczyła PGE 10 proc. tego, do czego zobowiązała się w kontrakcie. To nie są wcale jakieś tam okruszki, szczególnie że PGG jest dla PGE głównym dostawcą. W tym roku PGG nie zrealizowała już 20 proc. zakontraktowanych dostaw. Nic dziwnego, że elektrownie boją się przyszłości.
Efekt? Rosną nam zwały węgla, zapasy są już największe od stycznia tego roku, kiedy o żadnym embargo z Rosji nie było przecież mowy. Według danych Agencji Rozwoju Przemysłu na koniec czerwca mamy odłożone 6 mld ton, z czego 1,5 mld ton leży sobie przy kopalniach.
Dane Urzędu Regulacji Energetyki, na które powołuje się „Rzeczpospolita”, są nieco inne. Elektrownie i ciepłownie mają łącznie 4,8 mln ton. To nadal dużo, przepisy nakazują im mieć rezerwę wielkości 2,2 mln ton.
Czujecie się teraz bezpiecznie? Ja radziłabym jednak zrobić zapas świeczek do domu, dopóki ich ceny nie wystrzeliły jeszcze w kosmos. Jak już zaczną się blackouty, będziecie za nie płacić krocie.