REKLAMA

Zarabiają grosze, choć obracają naszymi milionami. Źle się dzieje w sektorze publicznym

90 proc. skarbników w samorządach zarabia miesięcznie od 7 tys. do 15 tys. zł brutto, czyli od 5 tys. do 10 tys. zł na rękę. Ich zarobki są prawie dwukrotnie niższe niż na analogicznych stanowiskach w sektorze prywatnym, mimo wyższej odpowiedzialności - w końcu odpowiadają za ogromne budżety publiczne.

Zarabiają grosze, choć obracają naszymi milionami. Źle się dzieje w sektorze publicznym
REKLAMA

Średnie wynagrodzenie w Polsce w latach 2018-2023 wzrosło o 66 proc., tymczasem w administracji samorządowej tempo było znacznie wolniejsze – płace wzrosły tylko o 47,6 proc. Dysproporcje widać szczególnie na stanowiskach specjalistycznych. Skarbnicy jednostek samorządu terytorialnego (JST) zarabiają prawie dwukrotnie mniej niż dyrektorzy finansowi w sektorze prywatnym.

REKLAMA

Z badania firmy Publink przeprowadzonego w listopadzie 2024 roku wynika, że skarbnicy JST zarządzają ogromnymi budżetami – 24,4 proc. badanych odpowiada za budżety od 30 do 50 mln zł rocznie, a niemal co piąty za kwoty przekraczające 120 mln zł. Mimo to większość skarbników (90 proc.) zarabia od 7 tys. do 15 tys. zł brutto miesięcznie. Dla porównania, przeciętne wynagrodzenie w administracji samorządowej w 2023 roku wyniosło 8,4 tys. zł brutto.

Jednak skala odpowiedzialności finansowej nie przekłada się na proporcjonalne wynagrodzenie. Wśród skarbników zarabiających 7-10 tys. zł brutto niemal 20 proc. odpowiada za budżety przekraczające 90 mln zł. W grupie z pensją 15-17,5 tys. zł brutto aż 75 proc. zarządza budżetami powyżej 150 mln zł.

Niskie wynagrodzenia oraz brak stabilności zatrudnienia odstraszają potencjalnych kandydatów. Skarbnicy są powoływani i odwoływani bez uzasadnienia, co podważa poczucie bezpieczeństwa. Aż 55 proc. badanych obawia się o stabilność swojej pracy, najczęściej wskazując możliwość zmiany władzy oraz specyfikę stanowiska jako główne źródła niepewności.

O adekwatnym wynagradzaniu skarbników JST rozmawiam z Mateuszem Klupczyńskim (na zdjęciu poniżej), CEO firmy Publink.

Mateusz Klupczyński, CEO Publink

Karol Kopańko, Bizblog.pl: Czy skarbnik to taki "CFO", ale dla jednostki samorządu terytorialnego?

Mateusz Klupczyński, CEO Publink: Tak. Ale musimy wziąć pod uwagę pewne różnice. Samorządów mamy w Polsce nieco ponad 2800. Wśród nich są małe miejscowości gminne z budżetami około 30 mln zł, ale też miasta jak Poznań, Wrocław czy Gdańsk, które zatrudniają tysiące ludzi i mają budżety rzędu kilku miliardów złotych.

Posada skarbnika w najmniejszych gminach to odpowiednik właściciela biura rachunkowego - są zarówno głównym księgowym, jak i dyrektorem finansowym… i często wykonawcą wielu tych prac. Powiedzmy, że to około 1/3 wszystkich skarbników. Z kolei w większych jednostkach ich praca to odpowiednik dyrektora finansowego dużych lub bardzo dużych spółek. Pojedyncze decyzje potrafią kosztować lub oszczędzać miliony złotych.

Zarówno skarbników małych, jak i dużych jednostek łączy rygor pracy ze środkami publicznymi. Z perspektywy obywatela - to bardzo dobrze, bo “każda złotówka jest oglądana dwa razy”. Ale z perspektywy kogoś, kto pracuje na tych przepisach, wiąże się to z ciągłymi kontrolami, mnóstwem sprawozdawczości, odpowiedzialnością również przed mieszkańcami.

Z waszych badań wynika, że tylko 40 proc. skarbników jest zdecydowanych pozostać w dotychczasowej pracy, a 20 proc. rozważa przejście do sektora prywatnego. To alarmujące dane. Wiadomo, jak wielu ze skarbników rzeczywiście wciela zamiary w życie?

Nie i dlatego postanowiliśmy wykonać takie badanie własnymi siłami. A jeszcze dokładniej mówiąc, w ubiegłym roku w kwietniu były wybory samorządowe. Wybieraliśmy bezpośrednio 2477 włodarzy, czyli wójtów, burmistrzów i prezydentów. Pozostałe ponad 300 jednostek (powiaty i województwa) wyłania swojego szefa, a dokładniej cały zarząd, za pośrednictwem odpowiednio rad powiatu i sejmików wojewódzkich. Przy tych wyborach po raz pierwszy zauważyliśmy dwa zjawiska:

  • zupełny paraliż decyzyjny w okresie wyborczym;
  • liczne zmiany na stanowiskach skarbników zaraz po wyborach.

Pierwsze zjawisko jest zupełnie normalne i w każdym procesie demokratycznym ono zachodzi. Niby staramy się, żeby łagodzić objawy “zmiany władzy”, ale one i tak wystąpią. Drugie zjawisko jest częściowo zrozumiałe. Nowy szef, przychodząc do urzędu, chce go ułożyć po swojemu. Natomiast trochę zaskakująca jest skala. Na 2477 bezpośrednio wybieranych szefów jednostek, zmianie uległo w tym roku aż 929 (37,5 proc.), zaś pozostało na kolejną kadencję 1548 (62,5 proc.). Do końca 2024, naliczyliśmy, że zmiana skarbnika nastąpiła w 297 jednostkach. A wiemy, że nie mamy 100 proc. pokrycia. To ponad 10 proc. wszystkich skarbników.

Nasze badanie pokazuje jednak coś więcej. Wśród skarbników narasta frustracja związana ze sposobem ich zatrudnienia oraz wynagrodzeniem za obowiązki.

Więcej o wynagrodzeniach przeczytasz na Bizblog.pl:

Czy w dobie cyfryzacji nie powinniśmy dążyć do odpolitycznienia tych stanowisk? 

Te stanowiska, tak jak zostały zaprojektowane, powinny być apolityczne. Zarówno sekretarz (odpowiednik dyrektora generalnego, COO), jak i skarbnik (odpowiednik dyrektora finansowego, CFO), to w przypadku administracji rządowej “pion cywilny”. Z kolei w urzędach lokalnych, to po prostu fachowcy na stanowiskach. Ale gdy przychodzi do prozy życia, wygląda to gorzej. Część włodarzy, po prostu widzi poprzednie kierownictwo w całości jako ludzi poprzednika. 

Żeby dobrze cyfryzować polską administrację, potrzebujemy stabilności na trzech typach stanowisk: administratorów, sekretarzy i skarbników. To ta trójka (plus pracownicy merytoryczni z ich wydziałów) będzie odpowiadać za wdrażanie nowych rzeczy. Ci ludzie w najbliższych latach wydadzą setki miliardów złotych naszych wspólnych pieniędzy. Przestańmy udawać, że może to robić ktokolwiek.

A czy technologia mogłaby pomóc w zwiększeniu transparentności procesu zarządzania finansami w samorządach?

Każdy z nas może ze strony Ministerstwa Finansów pobrać ogromne bazy danych, gdzie da się znaleźć np. informację, ile pieniędzy przykładowy urząd wydał na zakupy środków czystości w szkołach. Ale tego nie robimy. Nie robimy, bo nie mamy czasu, jest to mało interesujące. Sądzę, że w większym wykorzystaniu tej dużej, moim zdaniem, transparentności, pomoże AI. Inaczej jest, kiedy statystyczny Kowalski musi przez trzy dni uczyć się, jak odczytać sprawozdanie jego gminy, a inaczej jak w 10 sekund zrobi to za niego, któryś LLM. A potrafią to robić coraz lepiej.

Dane jasno pokazują, że w latach 2018-2023 wysokość średniego wynagrodzenia w Polsce wzrosła o około 66 proc., a w instytucjach samorządowych o około 47,6 proc. Z czego wynika tak duża różnica jeśli chodzi o dynamikę wzrostu zarobków pomiędzy sektorem prywatnym a administracją publiczną?

Tutaj musielibyśmy zapytać rządzących. Sądzę jednak, że też nie znają odpowiedzi. Wysokość widełek zarobkowych w sektorze publicznym regulują konkretne rozporządzenia, w przypadku skarbników - o pracownikach samorządowych. Chciałbym widzieć jakiś pomysł stojący za administracją publiczną, ale go nie widzę. Jakiś czas temu minister Sikorski pokazał na Twitterze (X) przelew ze swoim wynagrodzeniem, wynoszącym 9 892,24 zł netto. To nawet nie jest śmieszne. W przypadku ministrów, rządu, szczerze potrafię jeszcze zrozumieć, że chcą pokazywać, że nie są tam dla pieniędzy. Oni po zakończeniu swojej misji rządowej będą zapraszani na wykłady czy gościnne wystąpienia. Zarobią wtedy od kilku do kilkunastu tysięcy za wyjazd i z biegiem czasu doświadczenie rządowe się zwróci. Ale cała reszta administracji nie ma takich możliwości! Udajemy, że możemy utrzymywać państwo tanim kosztem, bo kilka osób u góry boi się odbioru społecznego podwyżek. W powszechnym przekonaniu sądzimy przecież, że w urzędach nic się nie robi. Po naszej zapowiedzi raportu śledziliśmy komentarze. Jeśli takich właśnie komentarzy słuchają partie polityczne, budując swój przekaz, to niestety zmierzamy donikąd. Państwo udaje, że płaci, ale oczekuje najwyższej jakości usługi. 

Podsumowując, sądzę, że za różnicą stoi odbiór społeczny urzędników. Niestety w dużej mierze zmitologizowany. Urzędy wychodzą do mieszkańców, poprawiają obsługę. Ale nie przeskoczą pewnego poziomu, jeżeli nie otrzymają dopływu doświadczonych menedżerów. Takich, którzy robili wyniki. A tacy nie pracują za tzw. pietruszkę.

W raporcie wskazujecie, że exodus specjalistów może wpłynąć na cyfryzację polskich samorządów? Czy istnieje ryzyko, że bez kompetentnych skarbników modernizacja administracji zostanie zahamowana?

Świetne pytanie i sądzę, że tu problem jest jeszcze poważniejszy. Za cyfryzację bardziej odpowiadać będą administratorzy. Rozdźwięk płacowy w sektorze IT publicznym a IT prywatnym to jest nie dwu krotność, tylko kilku krotność. Co chwila widzimy propozycje pracy w ministerstwach czy urzędach z widełkami około 6 tys. zł brutto. Poczuciem misji nie nakarmimy pracowników. Ci administratorzy, wynagradzani na poziomie nieco ponad pensję minimalną, zaraz będą przygotowywać specyfikacje przetargowe na miliony złotych, aby wykorzystać środki unijne na cyfryzację. I tutaj pytanie: czy dalibyśmy kierowcy autobusu pilotować samolot, do którego wsiądziemy? Ja wolałbym iść pieszo.

Na poziomie lokalnym ten problem jest duży i exodus resztek dobrych osób obniży poziom tego, co wdrażamy i jak wdrażamy. Na poziomie Warszawy sądzę, że większym kłopotem jest polityka. Ministerstwom i ich jednostkom zdarza się robić bardzo dobre rzeczy z bardzo dobrymi ludźmi. Ale potem następuje zmiana władzy i trzeba wszystko ułożyć na nowo. Estonia jako element swojej strategii zastosowała stałą współpracę z sektorem prywatnym na najwyższym poziomie. Sądzę, że to mocno stabilizuje sposób pracy.

Możemy czerpać z przykładów innych krajów? Często stawia się Niemcy jako kraj z brakami w cyfryzacji. Czy Polska może pójść w ślady swojego zachodniego sąsiada?

Niedawno braliśmy udział w dużej konferencji gov-techowej w Niemczech. Wróciłem bardzo zaskoczony tym, że oni sami żartują ze swojego kraju. I mówię o przedstawicielach firm, które wystawiały stoiska z rozwiązaniami dla administracji. Znaczna większość tych rozwiązań komunikuje swoją przewagę tym, że dbają o prywatność. Innymi słowy, wartością dla klienta ma być to, że ma sam sobie zorganizować serwer do utrzymania systemów, podczas gdy cały świat wynosi się do chmury. A jak coś już pozwalało być w chmurze, to było najczęściej narzędziem do zabezpieczenia prywatności w chmurze. Niestety widzę odpryski tego podejścia w unijnych dyrektywach. 

Ale ta opowieść to tylko dowód anegdotyczny. Musimy posłużyć się czymś więcej, żeby złapać prawdziwy obraz. Raport “eGovernment Benchmark 2024 insight report” punktuje Niemcy na 66 punktów, zaś Polskę na 69 w skali do 100. Unijna średnia to 76. Warto jednak zauważyć, że raport bazuje na latach 2022/2023 a nasze wzrosty tylko w tamtym roku to było +7 punktów porównując do poprzedniego.

REKLAMA

Ten raport pokazuje, że obiektywnie patrząc, nasza cyfryzacja stoi lepiej niż niemiecka. Ja sądzę, że to się będzie pogłębiać, ale potrzebujemy włączać kolejne biegi. W Niemczech już powszechnie podnosi się problem zatrudnienia w administracji publicznej. U nas ten problem już występuje, ale jest jeszcze cicho.

Podsumowując, uważam, że Niemcy źle stawiają swoje priorytety w patrzeniu na cyfrowy świat. Patrzą z perspektywy bogatego, nasyconego człowieka, który chce się czuć bezpiecznie i dobrze mieszka mu się w muzeum. A świat podbija się ciekawością, głodem i przekraczaniem granic. W Polsce cały czas czuć tę energię.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA