REKLAMA

Sto tysięcy kredytobiorców znalazło się na krawędzi. Koniec wakacji kredytowych? To będzie rzeź

Kiedy stopy procentowe były niskie, ponad 90 proc. udzielanych kredytów nie pochłaniała więcej niż jedną trzecią miesięcznego wynagrodzenia kredytobiorców. Niemal nikt nie wydawał na ratę więcej niż 40 proc. pensji. A teraz nawet 90 tys. kredytów może przekraczać czerwoną linię, czyli zabierać ponad połowę miesięcznego dochodu. To grozi utonięciem. Gorąco może zrobić się już w tym roku, bo trzeba będzie w ramach wakacji płacić jedną z trzech rat w kwartale. Ale jak znikną wakacje… Ktoś znów za to zapłaci.

Sto tysięcy kredytobiorców znalazło się na krawędzi. Koniec wakacji kredytowych? To będzie rzeź
REKLAMA

Kiedy w listopadzie zeszłego roku pytałam Bank Gospodarstwa Krajowego, który stoi za Funduszem Wsparcia Kredytobiorców, czy mają szacunki, ilu złotówkowiczów wydaje już na raty kredytów hipotecznych więcej niż połowę miesięcznego wynagrodzenia, niczego się nie dowiedziałam. BGK po prostu tego nie wie, bo nie prowadzi takich analiz. A dodam, że to jeden z warunków, jakie trzeba spełnić, żeby dostać wsparcie z FWK w razie kłopotów ze spłatą kredytu.

REKLAMA

Można się było spodziewać, że ten problem rośnie, choć jak bardzo, po samej skali udzielenia pomocy w ramach FWR nie widać. W ubiegłym roku skorzystało z niego zapewne ok. 9 tys. Polaków (dokładne dane na koniec listopada to 8013 osób, przy czym miesięczny przyrost w ostatnim kwartale 2022 r. wynosił ok. 500).

To niewiele. Prof. Waldemar Rogowski, główny analityk Biura Informacji Kredytowej, wyjaśnił mi wtedy, że prawdopodobnie ci, którzy najbardziej potrzebują tej pomocy, boją się po nią sięgać.

NBP się martwi o co dziesiąty kredyt

Ilu ich naprawdę jest – w końcu zaczynamy z grubsza wiedzieć. Takie szacunki pokazał Narodowy Bank Polski w „Raporcie o stabilności systemu finansowego”. Według NBP nawet 10 proc. kredytów może dotyczyć problem polegający na tym, że rata przekracza 50 proc. dochodu spłacającego, czyli przekracza czerwoną linię.

Dla tych, którzy śledzą na bieżąco gospodarkę wyjaśnienie: powiecie, że przecież w 2024 r. stopy procentowe według prognoz będą już spadać, a więc w 2023 r. ten odsetek pewnie będzie większy. Otóż nie, bo NBP jako założenie do tych szacunków przyjął, że stopy przez 2 lata będą na niezmienionym poziomie. Dodatkowo założył też, że tylko połowie kredytobiorców w tym czasie wzrosną wynagrodzenia i to tym zamożniejszym.

Zastanawiacie się, ile to 10 proc.? NBP bierze w tym kontekście pod uwagę kredyty udzielone tylko w latach 2018–2021, czyli w okresie bardzo niskich stóp procentowych, bo to one są teraz najbardziej problematyczne. Banki udzieliły w tym czasie ok. 900 tys. kredytów hipotecznych w złotych, a to znaczy, że poza czerwona linią może być ok. 90 tys. Polaków, a w zasadzie 90 tys. gospodarstw domowych, więc jeśli mówimy o liczbie Polaków, to jeszcze więcej.

Przy okazji dodać należy, że w momencie udzielania rata ponad 90 proc. z nich nie przekraczała 30 proc. miesięcznego dochodu kredytobiorcy, a takich, które przekraczałyby 40 proc. dochodu, niemal wcale nie było.

A według szacunków NBP w 2024 r. struktura może wyglądać tak: poza 10 proc. kredytów, które będą zabierały ponad 50 proc. miesięcznego wynagrodzenia kredytobiorcy, kolejne 15-17 proc. kredytów będzie zjadać 40-50 proc. zarobków, a pozostałe ok. 75 proc. miedzy 10 a 40 proc. zarobków.

Rząd będzie musiał pomóc kredytobiorcom

Co to oznacza? Że rząd nie będzie mógł pozwolić, żeby niemal 100 tys. gospodarstw domowych znalazło się pod wodą, szczególnie że to niosłoby ryzyko również dla sektora bankowego. 

Założyć można, że podobna liczba gospodarstw przekracza czerwoną linię już teraz, ale powszechne wakacje kredytowe w drugiej połowie ubiegłego roku pozwalały niemal wcale nie płacić rat, a w 2023 r. pozwolą nie płacić jednej z trzech w kwartale. To znacząco obniża poziom obciążenia pensji ratą hipoteki.

REKLAMA

Ale wakacje skończą się w 2023 r., a stopy procentowe wcale nie muszą tak od razu spadać. Co wtedy? Eksperci wieszczą, że wakacje kredytowe mogą zostać po prostu przedłużone. Banki nie będą zadowolone. Już ta tura obowiązująca w latach 2022-2023 kosztuje je 20-35 mld zł (jeszcze się okaże, ile osób ostatecznie z nich skorzysta).

Ktoś powie: a po co, skoro właśnie od tego jest Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, z którego pomoc można dostać właśnie wtedy, gdy rata przekracza 50 proc. dochodów? Po to, że Polacy nadal z tego Funduszu niespecjalnie korzystają, a mimo to, jak pisałam w listopadzie, już wykorzystano jedną czwartą dostępnych w jego ramach środków. Banki musiałyby dosypać do niego górę gotówki, bo to one zrzucają się na ten fundusz, nie budżet państwa. Ostatecznie więc to i tak banki poniosłyby koszt ratowania tonących.

Tak czy inaczej, wygląda na to, że to jeszcze nie koniec bankowych kosztów, które w ubiegłym roku tak ciągnęły w dól wyceny banków na GPW.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA