List szefa Ryanaira do Morawieckiego to szantaż. O’Leary chce utrzymywać się z naszych podatków
Mamy oszczędności, kupujemy samoloty, uruchamiamy z trasę za trasą. A z drugiej strony opłaty ponoszone na rzecz kontrolerów ruchu rosną, nie stać nas na to, będziemy podnosić ceny biletów. Ryanair oburza się na podwyżki opłat nawigacyjnych rzekomo w interesie pasażerów, ale wygląda to na cyniczną grę z polskim podatnikiem.
Michael O'Leary napisał list do szefa polskiego rządu wyrażając zaniepokojenie planowanymi podwyżkami opłat nawigacyjnych – doniósł serwis Fly4free.pl Linie lotnicze, twierdzi prezes Ryanaira, nie stać na dodatkowe koszty i przeniosą opłaty na klientów.
O co dokładnie chodzi? W największym skrócie można przedstawić to w następujący sposób. Polska przestrzeń powietrzna zarządzana jest przez Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. Agencja zatrudnia kontrolerów lotu, którzy dbają o bezpieczeństwo samolotów przelatujących nad naszym krajem i lądujących na lotniskach.
PAŻP utrzymuje się niemal wyłącznie z opłat, które pobiera od linii lotniczych w zamian za nawigowanie ich maszyn w powietrzu. Stąd mamy opłatę nawigacyjną i trasową.
Kryzys PAŻP
I teraz w czasie pandemii działanie Agencji, tak jak całej branży, zostało mocno zaburzone. Samoloty nie latały, ale kontrolerów trzeba było utrzymywać. Tym bardziej że PAŻP od dawna stoi przed widmem niedoboru pracowników, a znalezienie osoby o odpowiednich predyspozycjach do pracy na wieży lub w sali operacyjnej jest niezwykle trudne.
Agencja mówi, że zaciska pasa. Łączne koszty na lata 2020-2024 zostały ponoć obniżone o okrągły miliard złotych. Trzeba było również ratować się kredytami. Łącznie 800 mln zł – z czego 250 mln zł jest już na koncie PAŻP, a kolejne 550 mln powinno zostać uruchomione w październiku.
Zaciąganie pożyczek nie jest jednak zbyt dobrą długofalową polityką. PAŻP nie bierze pieniędzy z budżetu, utrzymuje się wyłącznie z własnych przychodów. Dlatego Agencja stwierdziła, że popandemiczne odbicie w lotnictwie jest dobrym momentem na podniesienie opłat za swoje usługi,
Przypomnijmy. Od nowego roku opłata trasowa wzrośnie z 195,70 zł do 245,81 zł. W przypadku opłaty terminalowej wszystko zależy od lotniska:
- porty regionalne: z 791,12 zł do 1347,76 zł
- Lotnisko im. Fryderyka Chopina: z 343,08 zł do 524,58 zł
Warto przy tym zauważyć, że owe opłaty przed pandemią nie należały do najwyższych. Jeśli chodzi o opłatę trasową, byliśmy poniżej średniej unijnej:
Jeśli przyjrzymy się wyłącznie naszemu regionowi, dojdziemy do tego samego wniosku:
A kto płaci najwięcej? Rzecz jasna ci, którzy najwięcej latają. Czyli PLL LOT i Ryanair.
Ryanair pisze do premiera
Teraz pewnie łatwiej zrozumieć, dlaczego O'Leary podniósł takie larum. W liście do premiera Morawieckiego szef irlandzkiego lowcostu pisze tak:
"Linie lotnicze nie będą w stanie ponieść wyższych kosztów, w efekcie pasażerowie z Polski będą musieli się liczyć z podwyżką cen biletów. To z kolei zagrozi rentowności wielu tras lotniczych w Polsce o marginalnym znaczeniu, większość z których to połączenia z/do lotnisk regionalnych, czego rezultatem będzie utrata łączności, miejsc pracy i towarzyszących temu ekonomicznych korzyści".
Ryanair narzeka też na skalę podwyżek. Jak czytamy w liście, opłaty nawigacyjne idą w górę o 70 procenta, a trasowe o 26 procent. Szkoda tylko, że O'Leary nie wspomniał, co działo się tuż przed pandemią. A wtedy, mimo rekordowego ruchu lotniczego opłaty za nawigację... spadały.
Mam dziwne wrażenie, że pod troską o losy pasażerów i losu lotnisk kryje się chęć, by przerzucić koszty funkcjonowania PAŻP na polskiego podatnika. Za granicą analogiczne agencje były ratowane środkami z budżetu. O'Leary chciałby pewnie zobaczyć w Polsce podobny scenariusz.
Na tanie latanie złożylibyśmy się wszyscy. W podatkach. Ryanair mógłby robić za zbawcę polskich lotnisk, otwierając nowe połączenia i sypiąc jak z rękawa tanimi biletami (aż do lata przyszłego roku). I wszyscy byliby zadowoleni.
Poza podatnikami.