Gminy coraz bardziej zaciskają pasa i wysilają wzrok, żeby wypatrzyć rekompensaty za wyższe rachunki za prąd
Rachunki za prąd dla samorządów miały pozostać na poziomie z ubiegłego roku. A nawet jakby trochę podskoczyły, to nie ma sobie co włosów z głowy wyrywać, bo przecież rząd obiecał wypłatę rekompensat. Tyle, że teraz - w dobie kreślenia gminnych budżetów - okazuje się, że nie wszędzie dotrzymuje słowa.
Tylko w pierwszych czterech miesiącach 2019 r. rachunki za prąd w powiecie cieszyńskim podskoczyły o ok. 20-25 proc. To rzecz jasna przełożyło się na wzrost wydatków bieżących. Gabriela Staszkiewicz, burmistrz Cieszyna, zaapelowała do kierownictwa wszystkich miejskich jednostek o ograniczenie zużycia energii elektrycznej.
W leżącej w tym powiecie gminie Hażlach koszty związane z taką a nie inną ceną za prąd urosły o połowę. Przez to plan wydatków stał się jeszcze bardziej napięty. Nie inaczej jest też np. w Ustroniu, gdzie szacowali, że podwyżka osiągnie pułap ok. 25 proc. Po dokładniejszych wyliczeniach wyszło jednak 49 proc.
Taka sytuacja jest w bardzo wielu gminach. Nie dość, że samorządowcom przychodzi jednak płacić znacznie wyższe rachunki, to w dodatku rządowe rekompensaty nie płyną tak wartkim strumieniem jakby mogły. Teraz, kiedy w gminach rozpisywane są budżety na przyszły rok, to wyjątkowe dla nich utrudnienie.
Rekompensaty, czyli wyjątek potwierdza regułę
Ministerstwo Energii swego czasu informowało, że pierwsze rekompensaty powinny być wypłacane samorządowcom w drugiej połowie sierpnia. I faktycznie: nie brakuje przykładów, gdzie wszystko udało się na czas uspokoić. Np. w Wałbrzychu policzono, że różnica w rachunkach na całe miasto to niecały milion złotych.
Wychodzi jednak na to, że wiele innych miast może patrzeć w kierunku Wałbrzycha z nieukrywaną zazdrością. Bo nie dość, że u nich różnice w rachunkach idą nawet w miliony złotych, to w dodatku nie do końca wiadomo, kiedy uda się (i czy w ogóle) te dziury w budżecie zasypać. I takich "zazdrośników" jest całkiem sporo.
Rachunki za prąd spędzają sen z powiek samorządowcom
W Katowicach po pierwszym półroczu wyliczono, że w porównaniu z umową na grupowy zakup energii do cen z 2016 r. przyjdzie im zapłacić więcej o 6 mln zł. Teraz wychodzi na to, że te szacunki mogły być nieco zawyżone.
Miejskiem ZAkład Ulic i Mostów dostał 1,7 mln zł, Miejski Ośrodek Sporu i Rekreacji - 300 tys. zł, Komunalny Zakład Gospodarki Komunalnej - 100 tys. zł, a sam Urząd Miasta - 300 tys. zł.
Znacznie gorzej jest np. w Poznaniu. Już w budżecie na ten rok zwiększono środki m.in. na pracę przewozową realizowaną przez Miejskie Przedsiębiorstwo Komunalne Sp. z o.o. o 10,7 mln zł, na oświetlenie ulic - o 6,9 mln zł, a koszty funkcjonowania magistratu - o 400 tys zł. Dzięki temu można było zamknąć budżet, co teraz może jednak okazać się zadaniem wyjątkowo trudnym.
W tym też leży przyczyna pierwszych od 7 lat podwyżek cen biletów komunikacji publicznej w stolicy Wielkopolski. Wyższe ceny prądu nie ominęły też np. Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Krakowie, które za energię musiało zapłącić w ciągu roku o 12 mln zł więcej. I też w odpowiedzi zdecydowało się na podwyżkę cen biletów.
Brak pieniędzy na dopięcie budżetu
Niestety, nie brakuje przykładów takich miasta, które przez brak obiecanych rekompensat za wyższe rachunki za prąd mają kłopoty z domknięciem budżetu. Tak jest chociażby w Częstochowie. Wzrost cen prądu obok niedofinansowanej służby zdrowia i zbyt małej subwencji oświatowej to realne przeszkody dla przyszłorocznego uchwały finansowej. Stąd pomysł prezydenta Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyka, który uważa, że w ślad za dodatkowymi zadaniami dla samorządów powinny iść dodatkowe pieniądze i wystawia rządowi rachunek, opiewający w sumie na ponad 144 mln zł. Z czego tylko droższy prąd to ok. 6 mln zł. Bo pod znakiem zapytania tym samym nie tylko stoi budżet na 2020 r. ale i przyszłe inwestycje, których jakoś odłożyć się nie da.
O wiele lepiej pod względem finansów nie jest też w Łodzi. Tylko tamtejszy samorząd swoje większe wydatki na energię elektryczną wycenił na ponad 11 mln zł, a łódzki MPK - 13 mln zł.
ZMP pyta o przyszłość, ale nie ma kto odpowiedzieć
Zdaniem Marka Wójcika, pełnomocnika zarządu Związku Miast Polskich ds. legislacyjnych, wyższe ceny energii przejawiają się w każdej usłudze, w każdej działalności. Tym samym tak drastyczna podwyżka rachunków za prąd musi mieć (i faktycznie ma) wpływ na każdą firmę, a także samorząd lokalny. I do ZMP też jak najbardziej spływały i ciągle spływają sygnały z całej Polski o kłopotach finansowych z tego wynikających.
Ale ZMP bardziej od zaogniania obecnych kłopotów finansowych interesuje się zidentyfikowaniem przyszłych zagrożeń, których również determinantem będą wyższe ceny za prąd. W tym celu zapytali się jeszcze za czasów poprzedniego rządu Ministerstwa Energii o mechanizmy chroniące przez taką sytuacją samorządy w 2020 r. Ale też interesowały ich możliwe wspólne działania z resortem, żeby polskie miasta i gminy w przyszłym roku znowu nie musiały przeżywać terapii szokowej.
Ale Związek nie zamierza przestawać wywierać presji. Teraz proponuje nowelizację prawa energetycznego. ZMP chce uzdrowić sytuację, w której najpierw samorządy za własne środki wybudowały sieć energetyczną, potem musiały ją przekazać przedsiębiorstwu energetycznemu, a teraz muszą jeszcze słono płacić za korzystanie z niej.
W przyszłym roku może być tylko drożej
Mimo, że Jacek Sasin, minister nadzoru właścicielskiego, już stwierdził, że rząd będzie szukać rozwiązań, dzięki którym producenci energii mogliby utrzymać dotychczasowe taryfy dla odbiorców, to jednak przyszłoroczne perspektywy nie napawają pod tym względem optymizmem. Już wcześniej na przepisy chroniące Polaków przed podwyżkami cen prądu mocno krzywiła się Komisja Europejska.
Do takiej, a nie innej rzeczywistości energetycznej przygotowują się też państwowe spółki. PGE, Energa, Tauron i Enea złożyły już wnioski do Urzędu Regulacji Energetyki, w których przewidują podwyżki od kilkunastu do nawet 40 proc. Z kolei NBP uważa, że w 2020 r. rachunki za prąd będą wyższe o ok. 8 proc.
Droższy prąd to przede wszystkim zasługa handlu uprawnieniami na emisję CO2. Przed ogłoszeniem europejskiej neutralności klimatycznej w 2050 r. za emisję tony dwutlenku węgla trzeba było płacić ok. 5-6 euro za tonę. Teraz to ok. 24-25 euro. Nikt też w Brukseli nie udaje, że właśnie kosztami emisji CO2 UE chce nakłaniać poszczególne państwa na dokonywanie znaczących zmian w swoich miksach energetycznych.
Z kolei Carbon Tracker Initiative wylicza, że produkcja węgla brunatnego w Europie jest aż w 84 proc. nieopłacalna. W przypadku węgla kamiennego, jest nieco lepiej, nieopłacalność produkcji w tym przypadku oszacowano na 76 proc. To zaś przekłada się na konkretne straty: ponad 3,5 mld euro w pierwszym i przeszło 3 mld euro w drugim przypadku.