Kolejna reforma emerytalna idzie w piach. Polacy nie wierzą w rządowe pomysły na godną starość
Miało być pięknie. Trochę płacisz ty, trochę twój szef, a w nagrodę, że jesteś taki dzielny i odkładasz pieniądze na starość, państwo dorzuci ci parę groszy, dokładnie 240 zł co roku. I tak wiesz, że powinieneś oszczędzać na emeryturę, a tu jeszcze w gratisie można coś dostać. Bajka. Okazuje się jednak, że Pracownicze Plany Kapitałowe nie są takim sukcesem, jakim miały być. Polacy wycofują się z PKK, mimo że to całkiem opłacalne rozwiązanie. Dlaczego? Bo już nie wierzą, że nikt ich tych pieniędzy w przyszłości nie zabierze.
Pracownicze Plany Kapitałowe miały być remedium na głodowe emerytury, jakie nas czekają. Pomysł był zacny. Każdy pracownik jest automatycznie zapisywany do PPK, z jego pensji potrącana jest składka w wysokości 2 proc., do tego pracodawca dorzuca od siebie kolejne 1,5 proc., a państwo na dobry początek dokłada jeszcze od siebie 250 zł wpłaty powitalnej, a potem co roku na zachętę po 240 zł.
To minimum, zarówno składka pracownika, jak i pracodawcy może być podniesiona nawet do 4 proc. i wtedy odkładamy na starość więcej. A wiadomo, że trzeba, bo z emerytur wypłacanych przez ZUS prawie nikt z nas nie wyżyje.
Z PPK chce skorzystać tylko 40 proc. Rząd liczył na 75 proc.
Ale PPK nie są obowiązkowe. Każdy pracownik etatowy jest automatycznie zapisywany do PPK, ale może z tego zrezygnować, składając u pracodawcy oświadczenie. A więc trzeba się postarać i samemu wykonać ruch, żeby w systemie nie uczestniczyć. Sprytne, bo rząd liczył, że wielu z nas o tym zapomni, albo po prostu nie będzie wiedziała, co zrobić i tak to zostawi. Początkowe szacunki rządowe zakładały, że w systemie pozostanie 75 proc. uprawnionych, a więc świadomie zrezygnuje tylko 25 proc.
No i się grubo przeliczył. Jeszcze w lipcu ubiegłego roku, kiedy startował pierwszy etap wdrażania PPK w największych firmach, badania ankietowe Pracodawców RP wskazywały, że 40 proc. pracowników zamierza wypisać się z programu.
Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. W momencie zakończenia wdrożenia pierwszego etapu w największych firmach zatrudniających powyżej 250 osób okazało się, że ponad 60 proc. zrezygnowało, a jedynie 39 proc. zdecydowało się zostać w PPK i oszczędzać w ten sposób na emeryturę.
Kolejne etapy zapowiadają się równie słabo. Aktualnie zobowiązane do dołączenia do PPK są firmy zatrudniające powyżej 50 i powyżej 20 pracowników, a od 1 stycznia 2021 w ostatniej kolejności do programu dołączyć mają jeszcze pracownicy budżetówki i firmy zatrudniające co najmniej jedną osobę.
Z najnowszych badań ING Banku Śląskiego wynika, że w gronie małych i średnich firm porażka będzie miała podobną skalę jak w tych największych - w PPK zamierza zostać mniej niż 40 proc. pracowników.
Dlaczego, skoro to naprawdę korzystny system?
Polacy boją się oszczędzać na emeryturę z państwem
Pandemia - to z pewnością jeden z powodów. Ludzie obawiają się o przyszłość, o pracę swoją, ale i partnerów i współmałżonków, dlatego wolą mieć pieniądze w kieszeni tu i teraz, a nie kiedyś tam w przyszłości. I to być może.
No właśnie, to „być może” w sumie jest kluczowe. Bo choć pieniądze zgromadzone w PPK są nasze i nikt nie ma prawa nam ich zabrać, to… większość z nas myślała, że pieniądze zgromadzone w OFE też są jego, a kiedy rząd był w potrzebie, okazało się, że nasze nie są i można je sobie ot tak wziąć.
I dziś to ma bardzo poważne konsekwencje. Z badania ING wynika, że pracownicy wycofują się z PPK właśnie dlatego, że nie ufają państwu i boją się, że swoje oszczędności emerytalne stracą - to główny powód dla 43 proc. ankietowanych.
I w ten sposób ogromne nadzieje wiązane z PPK się rozwiewają i nadal nie mamy poważnego pomysłu, jak skłonić Polaków do oszczędzania na emeryturę.
Święty Mikołaju, przynieś mi kilo cukru
Na razie obrazek maluje się więc taki: zbliża się Boże Narodzenie, seniorzy piszą więc listy do Mikołaja, a w nich proszą o wymarzone prezenty. Ktoś prosi o białe skarpetki rozmiar 41. Ktoś inny o cukier. Wzrusza? Wzruszyło opiekunów łódzkiego DPS-u, którzy dostali takie listy od swoich podopiecznych, o czym pisała niedawno „Gazeta Wyborcza”.
Jeśli nie wymyślimy i to szybko, jak zachęcić ludzi do długoterminowego oszczędzania na emeryturę, takie listy za kilkadziesiąt lat będziemy pisać wszyscy. Nikomu nie przyjdzie do głowy prosić o perfumy, apaszkę z jedwabiu czy herbatkę z Kenii. Będziemy prosić o herbatę. I cukier.