REKLAMA

Norwegia więcej gazu do Niemiec nie da rady pompować bez odkrycia nowych złóż. Czy wystarczy dla nas?

Na wywołanym i podsycanym przez Rosję kryzysie energetycznym tracą prawie wszystkie kraje – łącznie z samą Rosją, która używa surowców jak broni, jednocześnie bezpowrotnie tracąc kluczowy rynek europejski. Wyjątkiem jest Norwegia, która notuje rekordowe, kosmiczne wpływy ze sprzedaży gazu i ropy. Zszokowani zakręceniem kurka przez Moskwę, Niemcy właśnie załatwili sobie takie dostawy z Norwegii, że kraj ten osiągnął limit swoich zdolności produkcyjnych.

Baltic-Pipe-gaz
REKLAMA

Norwegia zwiększyła dla nas produkcję gazu. Pomoże to przetrwać zimę teraz i ponownie napełnić nasze zbiorniki gazu w przyszłym roku

– oznajmił we wtorek kanclerz Niemiec Olaf Scholz.
REKLAMA

Dzień wcześniej premier Norwegii Jonas Gahr Stoere stwierdził, że jego kraj pompuje tyle gazu do Niemiec, ile tylko może. Jak podkreślił, dalsze zwiększenie eksportu byłoby możliwe tylko po odkryciu nowych złóż. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby utrzymać ten wysoki poziom dostaw – zadeklarował szef rządu w Oslo.

Norwegowie odpowiadają już za dostarczanie 30 proc. gazu do Niemiec, co oznacza, że stały się największym pojedynczym dostawcą błękitnego paliwa do tego kraju, oczywiście detronizując Rosję. Innym kluczowym sposobem na zasypanie dziury po wstrzymanych dostawach przez Gazprom jest import LNG. Nasi zachodni sąsiedzi pracują obecnie nad uruchomieniem gazoportów, które umożliwią zwiększenie skali importu tego paliwa.

Efektem zamieszania na rynku energii jest gigantyczny wzrost wpływów Norwegii z eksportu węglowodorów. Jak pisze Reuters, w lipcu kraj ten sprzedał za granicę gaz o rekordowej wartości 13 mld dol., korzystając jednocześnie na wzroście cen tego surowca oraz na wzroście popytu. W Europie cały czas trwa wyścig z czasem w kwestii wypełnienia zbiorników z gazem przed rozpoczęciem zimowego sezonu grzewczego.

Gwałtowny wzrost dostaw norweskiego gazu do Niemiec nie powinien odbywać się kosztem innych kierunków eksportu tego surowca, ale i tak sytuacja robi się nieco nerwowa tuż przed uruchomieniem dostaw do Polski za pośrednictwem gazociągu Baltic Pipe. Według naszych władz norweski gaz ma popłynąć do Polski już pod koniec września, a na początku przyszłego roku ma osiągnąć przepustowość na poziomie 10 mld m sześc. rocznie.

REKLAMA

Problem polega na tym, że rząd mówi dużo o przepustowości Baltic Pipe, ale nie składa deklaracji na temat realnego poziomu dostaw z Norwegii. Jak kilka dni temu pisał Michał, bez zagwarantowanych dostaw gazu po ustalonej z góry cenie, Polska będzie musiała zawierać doraźne kontrakty na giełdzie, a to może oznaczać niebotyczne koszty jednostkowe tak sprowadzanego gazu.

Państwowa spółka energetyczna PGNiG przyznaje, że sytuacja na europejskim rynku gazu jest bardzo trudna i że dostawy gazu nie są zagwarantowane. W przesłanym Bizblogowi mailu spółka zapewnia, że intensywnie pracujemy, aby przygotować się do nadchodzącego sezonu grzewczego. Między innymi maksymalnie wykorzystujemy możliwości związane z zakupami gazu LNG i prowadzimy rozmowy z kilkoma znaczącymi producentami gazu działającymi na Norweskim Szelfie Kontynentalnym. Nie komentujemy jednak przebiegu tych negocjacji. Podjęcie, na tym etapie merytorycznej dyskusji, oznaczałoby konieczność ujawnienia danych wrażliwych – czytamy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA