Prof. Aleksander M., przewodniczący komisji ds. produktów leczniczych w Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych został zatrzymany przez CBA za zgodę na masową sprzedaż marihuany leczniczej w zamian za łapówkę. Zarzuty mogą dotyczyć tak starych czasów, że pewnie skończy się audytem, który ma wykazać wszystkie nieprawidłowości.
Zdaniem CBA scenariusz za każdym razem był podobny. Prof. Aleksander M. obiecywał, że tak pociągnie sznurkami, że URPL podejmie pozytywną decyzję w zakresie wprowadzenia do obrotu medycznej marihuany. Podmiot o to się starający musiał tylko zadbać o dobry nastrój profesora. Albo w formie gotówki, albo udziałów w spółkach, albo jeszcze zatrudnieniem znajomego lub członka rodziny na intratnym stanowisku.
Razem z Aleksandrem M. funkcjonariusze CBA zatrzymali jeszcze prezesa zarządu podwarszawskiej spółki działającej w branży farmaceutycznej. Ten też miał powoływać się na swoje wpływy w instytucjach państwowych i obiecywać na tej podstawie uzyskanie stosownych zgód na handel medyczną marihuaną.
To nie pierwsze wątpliwości wobec działania prof. Aleksandra M., który już od dwóch dekad związany jest z podmiotami lekowymi w naszym kraju. Był m.in. dyrektorem Narodowego Instytutu Leków. Akeksander M. za rządów premiera Leszka Millera stracił stanowisko podobne do zajmowanego teraz. Chociaż opinia publiczna nigdy nie dowiedziała się o powodach tej dymisji, to na korytarzach ministerialnych huczało od plotek i nikt nie miał cienia wątpliwości, dlaczego Aleksander M. musiał odejść.
Aleksander M. próbował też swoich sił w polityce, ale nie odniósł spektakularnego sukcesu. W 2014 bez skutku ubiegał się o mandat europosła z listy Twojego Ruchu, a w 2019 r. wystartował w wyborach do Sejmu z listy PSL, ale zdobył tylko 417 głosów (0,03 proc.) i nie zdobył mandatu posła.
Bo marihuana to pieniądze. I to spore
Skąd zainteresowanie prof. Aleksandra M. akurat medyczną marihuaną? Bo za tym stoją coraz większe pieniądze. Proste wyliczenia pokazują, że w przypadku legalizacji marihuany rekreacyjnej nakładając akcyzę i inne daniny budżet centralny zyskałby ok. 9-10 mld zł. Z kolei rynek medycznej marihuany należy do jednego z najbardziej rozwijających się w USA i nie tylko. Chociaż eksperci uważają, że jego wartość jest nieco przeszacowana, to widzą dla niego niezagrożoną przyszłość, zwłaszcza w dobie podejmowanej przez kolejne kraje legalizacji tego segmentu.
W Polsce – przynajmniej na razie – pieniądze na medycznej marihuanie robią przede wszystkim Kanadyjczycy. Oni już parę lat wcześniej przećwiczyli dokładnie jak na tym zarabiać i teraz z powodzeniem praktykują to nad Wisłą. I w ten sposób do polskich aptek trafia marihuanowy susz sprowadzany zza granicy przez takie kanadyjskie spółki jak The Green Organic Dutchman Holdings Ltd., Spectrum Cannabis - należąca do kanadyjskiej grupy kapitałowej Canopy Growth Corp., czy StillCanna, która rok temu wykupiła 100 proc. udziałów w polskiej firmie Olimax.
Medyczna marihuana zacznie mieć bardziej pod górkę?
Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach Bruksela podejmie działania, przez które z handlem medyczną marihuaną nie będzie już tak łatwo, jak do tej pory. Głównym składnikiem tego suszu o właściwościach leczniczych jest kannabidiol CBD. Nie jest psychoaktywny i nie powoduje tym samym żadnego odurzenia. Prowadzone od dziesięcioleci badania wykazały, że ma działanie przeciwskurczowe, neuroleptyczne, neuroprotekcyjne i przeciwdrgawkowe (stąd przepisywanie medycznej marihuany dzieciom cierpiącym na padaczkę lekooporną).
Obecnie stosowanie CBD w kosmetykach znajduje oparcie w przepisach unijnych. W ramach europejskiego rozporządzenia kosmetycznego 1223/2009, w pozycji 306 „Narkotyki, naturalne i syntetyczne”. Co ciekawe w tym rozporządzeniu jednocześnie zakazuje się używania konopii indyjskich i ekstraktów z nich w kosmetyce - zgodnie z wykazem konwencji o środkach odurzających podpisanej w 1961 r. w Nowym Jorku. O samym CBD nie ma jednak w tym dokumencie ani słowa. Stąd na początku 2019 r. próba posprzątania tego legislacyjnego bałaganu: Komisja Europejska postanowiła dodać do bazy danych CBD „otrzymywany z ekstraktu lub nalewki, lub żywicy z konopi indyjskich” oraz CBD „produkowany syntetycznie”.
To tylko pierwsze kroki w kierunku unormowania sytuacji. Unijni urzędnicy już zapowiadają kolejne. W efekcie ma powstać jednolita konwencja. Jak donosi serwis 420polska.pl nowe przepisy mogą całkowicie wywrócić do góry nogami obecny ład. Zgodnie z tymi informacjami KE ma zacząć traktować CBD jak substancję narkotyczną. Taka polityka sprawi, że medyczna marihuana i korzystający z niej pacjenci będą musieli zejść do podziemia.