Taka sytuacja. Covid i wojna wywróciły strukturę kosztów linii lotniczych do góry nogami. Paliwo i pracownicy jeszcze nigdy nie kosztowały przewoźników aż tak wiele. Wnioski? Nasuwają się same. Trzeba po prostu mniej latać, za to, kiedy już samolot wzbije się w powietrze, klient powinien być wyciśnięty z gotówki jak cytryna. Takie działanie doradzają liniom lotniczym nawet eksperci.
Początek wakacji był wstrząsem dla wszystkich fanów latania. Przewoźnicy odwoływali połączenia jedno po drugim. W lipcu i sierpniu pod nóż poszło ponad 100 połączeń. Oszczędności zaordynowali szefowie większości głównych tradycyjnych linii lotniczych w kraju - LOT-u, Lufthansy czy British Airways.
Przyczyny tych decyzji były bardzo różne. Część linii została do tego zmuszona malejącą przepustowością lotnisk. Inne, jak SAS, zmagają się z dużymi problemami finansowymi i uważnie oglądają każde wydane euro. To nie wszystko. Analitycy firmy Allianz Trade zwrócili uwagę, że dzięki cięciom w siatce połączeń na początku roku ceny biletów lotniczych poszły w górę. Dokładnie ze 193 dolarów w lutym tego roku do 215 dolarów trzy miesiące później.
Czy to korzystna tendencja dla linii lotniczych?
Po pandemii branża wyraźnie zmierzała przecież w kierunku coraz tańszego latania. Sektor biznesowy częściowo zamarł, turystów do powrotu na pokład samolotów zachęcić miały liczne promocje. A tu niespodzianka - ceny przelotów prują w górę.
Eksperci przekonują jednak, że linie lotnicze na tym skorzystają. Przynajmniej na razie. Wszystko dlatego, że udział cen paliw i koszt wynagrodzeń nie stanowił w ogólnej strukturze wydatków tak dużej pozycji od dekady. W 2022 r. przewoźnicy wydadzą na naftę lotniczą prawie 30 proc. swoich przychodów. Co czwarte euro wyląduje natomiast w kieszeniach pilotów i stewardess. To już łącznie dobrze ponad połowa przychodów, a trzeba jeszcze znaleźć miejsce na opłaty lotniskowe, leasing samolotów i obsługę.
Po doliczeniu tych ostatnich, okazuje się, że przewoźnicy wydają prawie 80 proc. tego, co zarobili. A gdzie podatki? Gdzie kapitał, który można byłoby odłożyć na wypadek, gdyby świat sparaliżować miała kolejna pandemia?
Allianz Trade podaje statystyki od 2010 r. W tym czasie linie tylko dwa razy były w trudniejszym położeniu Tak, chodzi o pandemiczny 2020 i 2021 r. Od tego czasu przewoźnikom przybyło długów, ale ich bieżąca sytuacja finansowa jak widać, nie wróciła do normy.
Właśnie dlatego analitycy radzą tak:
Rozumiecie to?
Szczególnie tanie. Lepiej usiąść z założonymi rękoma i nogami opartymi o dębowe prezesowskie biurka i obserwować, jak linia popytu i podaży się przecina, by w końcu przez rażący deficyt lotów wywindować ceny biletów w górę.
Dla linii to idealny biznes. Domagających się podwyżek pracowników będzie można wziąć na przeczekanie. Ba, może nawet postraszyć zwolnieniami. Z rekrutacją nowych nagle nie trzeba się spieszyć. Z paliwem też będzie jakby łatwiej, bo skoro latania będzie mniej, to zmniejszy się też zapotrzebowanie. Zamiast wozić dużo i tanio, przewoźnicy będą woleli stary dobry model: mało i drogo.
I chyba wypada się tylko z tym pogodzić. Skoro 20-proc. podwyżki zapowiada nawet szef Grupy Ryanair Michael O'Leary, to znaczy, że idzie nowe. Choć w przeciwieństwie do większości zapowiedzi prezesa czołowego lowcostu Europy - niekonieczne będzie to lepsze dla pasażerów.