Ikea wyrasta powoli na jednego z liderów walki o ochronę środowiska. I nie chodzi mi tutaj o bezproduktywny CSR, który często ogranicza się do pustosłowia i symbolicznych gestów. Szwedzi kwestię odśmiecania planety wzięli sobie mocno do serca. A przy okazji, pozwolą nam trochę zarobić.
Od dobrych dwóch tygodni internet huczy o wyrzuceniu z Ikei jednego z pracowników, który rzekomo wyrażał tylko chrześcijańskie stanowisko w sprawie homoseksualistów. Część klientów grozi bojkotem, do sieci weszła Państwowa Inspekcja Pracy, a zwolniony zapowiada walkę o przywrócenie na stanowisko. Już wcześniej sieci oberwało się zresztą za zapowiedź wprowadzania tęczowych toreb. I trochę szkoda, że w tym ideologicznym zamieszaniu uciekają nam ciekawe procesy, które zachodzą właśnie w szwedzkim sklepie.
Bo oto coraz szersze kręgi zatacza rozwiązanie, dzięki któremu klienci mogą przynosić do Ikei używane meble i sprzedawać je w sklepie.
Warunkiem jest oczywiście to, by przedmioty były w dobrym stanie. W zamian Szwedzi obdarują konsumentów bonami na zakupy w swoich placówkach - informuje „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Zwrócone meble zostaną natomiast odnowione i pojawią się na ekspozycji, na której wcześniej można było znaleźć towary zwracane w ramach gwarancji.
Pomysł był testowany w pięciu niemieckich sklepach od ubiegłego roku. Teraz zostanie rozszerzony na wszystkie placówki w tym kraju.
Podobny system działa także w Wielkiej Brytanii. Na początku roku sieć zaczęła skupować stare meble w Glasgow, które stało się w ten sposób drugim, po Edynburgu, miastem, w którym ta usługa była dostępna. Na Wyspach Szwedzi testowali ponadto recykling starych ubrań.
Trwają także przymiarki do leasingu mebli.
Idea jest na razie testowana w Szwajcarii, ale z czasem na pojawić się też w innych krajach. Puls Biznesu podawał, że konsultacje z polskimi klientami na ten temat zaczęły się już w ubiegłym roku. Faza testowa zaczęła się od oferowania wynajmu krzeseł i biurek, ale usługa ma objąć również meble kuchenne.
Ten pomysł wzbudził jednak trochę kontrowersji. Bezpardonowo przejechał się po nim dziennikarz The Guardian, stwierdzając, że nie chce codziennie wynajmować wszystkiego, czego będzie dotykał lub na to patrzył.