Friza wysłać pod przymusem do szkoły, a dla Maty figa z makiem zamiast McDonalda
Friza odesłaliby w niebyt za epatowanie bogactwem, Maffashion ubrali w worek pokutny, a Mata o własnym zestawie w McDonaldzie mógłby tylko pomarzyć. Mniej więcej tak wyglądałby świat polskich influencerów, gdyby o jej losach mogła decydować Komunistyczna Partia Chin.
Wyobraźcie sobie, że premier Morawiecki albo minister Gliński budzą się pewnego dnia i postanawiają ukrócić influencerski biznes. Szef polskiego rządu zaczyna narzekać, że youtuberzy i tiktokerzy odciągają dzieci od nauki, dając im złudne przekonanie, iż do robienia pieniędzy wystarczy powygłupiać się z kolegami i nagrać to smartfonem.
Minister kultury ubolewa nad zanikiem zainteresowania teatrem, ambitnym kinem, operą i poezją wśród młodych ludzi. Tylko instastories i przebieranki im w głowie im w głowie – mruczy pod nosem. Obaj panowie spotykają się na Nowogrodzkiej. W ruch idzie pióro. Po kilku godzinach nowe prawo jest już gotowe.
Już widzę, jak debata nad przyszłością twórców internetowych rozgrzewa polski internet. Na początku tradycyjnie w ogniu staje Twitter. Potem gorączka ogarnia Instagrama i lotem błyskawicy przenosi się na Facebooka. Na tej ostatniej platformie opanowanej przez bardziej zaawansowanych użytkowników internetu newsy o projekcie ustawy zbierają tysiące lajków.
Dobrze tak celebrytom, niech w końcu znajdą sobie prawdziwą pracę
Ale nad Wisłą jest to oczywiście nie do pomyślenia. Na szczęście. Co innego w Chinach, gdzie rząd pracuje właśnie nad regulacjami dotyczącymi pracy twórców internetowych. Władze Państwa Środka wydają się zaskoczone. Mówiąc wprost – popularność influencerów wybuchła urzędnikom w twarz. I teraz coś trzeba z tym fantem zrobić.
Tiktokerzy mogą przecież w pewnym momencie wyjść poza wygłupy przed kamerą i współprace reklamowe. Nie daj boże zdecydują się na zabieranie zdania w sprawie bieżących wydarzeń społeczno-politycznych. A może nawet pokuszą się o krytykę Komunistycznej Partii Chin?
Wykorzystując milionowe zasięgi przebijaliby się do świadomości chińskiej młodzieży skuteczniej niż zmurszali członkowie KPCh. A na to prezydent Xi Jinping nie może sobie pozwolić. Decydenci rozpoczynają więc walkę o dusze i serca dzieci, starając się odciągnąć je od influencerów. Jak? Bezlitośnie rozprawiając się z tymi drugimi.
Zaczęło się stosunkowo niewinnie. Na początku września media zaczęły się podśmiewywać ze złych wzorców kulturowych. Xi Jinpingowi nie podobało się, że mężczyźni brylujący w mediach społecznościowych nie są wystarczająco męscy. Nazwał ich lalusiami i zaapelował do telewizji o usunięcie ich z wizji. Śmieszne? Może na początku.
Chiński rząd na tym nie poprzestał
Chwilę później zastrzegł, że influencerzy współpracujący z markami lub bezpośrednio sprzedający produkty przez sieć muszą być stosownie ubrani.
Ubiór i wizerunek prowadzącego nie powinny naruszać porządku publicznego i dobrych obyczajów
– uznało Ministerstwo Handlu.
Decydenci postanowili się tez szybko rozprawić z promowaniem niewłaściwych postaw. Gdy chińską sieć lotem błyskawicy zaczęły obiegać virale, na których nastolatkowie obżerają się jedzeniem, Stały Komitet Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych od razu wprowadził prawo zakazujące publikacji takich filmików. Kary za jego złamanie są niemałe, bo sięgają dziesiątek tysięcy złotych.
W walce o standardy KPCh posuwa się nawet do całkowitego usuwania influencerów z sieci. Tylko 23 listopada na czarną listę trafiło 88 osób. Powody są przeróżne. Od bardzo poważnych oskarżeń dotyczących zgwałcenia przez malwersacje finansowe po umieszczenie w internecie fotki sprzed japońskiej świątyni Yasukuni (która upamiętnia m.in żołnierzy poległych w wojnie z Chinami).
Wspólny mianownik jest jeden - niemoralne i deprawujące jest wszystko, co nie podoba się władzy w Pekinie.
Gwiazda TikToka Guo Laoshi została zbanowana za bekanie i przeklinanie
Regulatorowi nie podobało się też, że kobieta zachowuje się zbyt mało kobieco, wąchając swoje stopy. Partia zażarcie zwalcza też ostentacyjne obnoszenie się z bogactwem. Bo nie licuje to z socjalistycznymi wartościami, które ma wyznawać społeczeństwo.
Wielu nieletnich fanów nie tylko nie jest w stanie zarabiać pieniędzy, ale także ma niedojrzałe umysły. Często wpadają w pułapkę „nadmiernej konsumpcji” i pożyczania, próbując gonić gwiazdy
– pisał w kwietniu serwis People’s Daily.
I to nie koniec. Pekin ma w zanadrzu kolejne regulacje. Niepełnoletnich influencerów chce zagonić do szkół i przekonuje, że lepiej zostać cenionym literatem niż bezużytecznym tiktokerem.
Chińska władza rozprawia się w ten sposób z jednym z dwóch swoich największych wrogów. Obok big techów to właśnie popularni twórcy internetowi są głównym zagrożeniem w walce o dusze nastolatków.
W zeszłym roku handel odbywający się za pomocą mediów społecznościowych sięgnął w Państwie Środka zawrotnej wartości 242 miliardów dolarów. Influencerzy panują już nie tylko nad umysłami, ale także nad portfelami Chińczyków. A to w Pekinie budzi ogromny niepokój.