Dlaczego sławny deweloper może być bogaty, a jego pracownicy mają gryźć gruz?
Czy pracownicy fizyczni na budowie powinni pracować za miskę ryżu? Czy 500+ popsuło rynek, bo dzięki świadczeniu nie muszą już pracować ponad siły? Czy w głowach im się poprzewracało, jeśli zmieniają prace na lepiej płatną? A może powinni czuć się niewolnikami, żeby ich pan mógł dzięki nim przyzwoicie zarobić na wakacje na Zanzibarze? A czy pan jeździłby na Zanzibar, gdyby nie dobrze ustawiony tata? Ha! Oto jest pytanie. Fot. Kuba Midel/YouTube.com
Czy cała Polska poznała już pana Pawła Żygowskiego? Jeśli ktoś jeszcze o nim nie słyszał, to pomogę: to młody rzutki deweloper (a przynajmniej tak o sobie mówi), któremu nie idzie ostatnio w biznesie, więc postanowił się publicznie pożalić, a nawet wyjawić światu, co mu psuje biznes.
500+ wszystko zepsuło
Otóż jest to 500+, bo odkąd świadczenie jest przyznawane, ludzie przestali być zmuszeni, by pracować po 20 godzin na dobę za miskę ryżu. Skandal, prawda?
I teraz przez takich pracowników, którym się w głowach poprzewracało, bo chcą mieć wolne soboty i niedziele, a na dodatek pracować po osiem godzin dziennie na budowie bez nadgodzin, panu deweloperowi biznes się nie spina.
Szczerze mówiąc, ciągle nie mogę uwierzyć, że nadal żyjemy w kraju, w którym biznesmen zupełnie nie widzi żenady w tym, żeby przyznać się do tego, że próbuje bogacić się na wyzyskiwaniu innych ludzi. Ba! Jeszcze się w mediach żali, że pracownicy nie dają się dłużej wyzyskiwać. A na dodatek dziwi się taki neoliberał, że pracownicy, zgodnie z prawem rynku, odchodzą do innych firm, które płacą im lepiej.
Ale to oburzenie przetoczyło się już przez media, więc sobie oszczędzę, bo tak naprawdę chcę pisać o czymś innym – o tym, jak to pracowitość miała zaprowadzić pana Żygowskiego na szczyty biznesu w wieku niespełna 30 lat.
Zobaczcie, jak gołymi rękami z jednym kolegą zbudowałem osiedle w dwa miesiące
To, co Żygowski zarzuca pracownikom, to w gruncie rzeczy lenistwo. W opozycji do lenistwa przedstawia siebie jako nader pracowitego, co zapewniło mu wielki sukces w bardzo młodym wieku. Mit, jaki wokół siebie próbuje zbudować, jest tak niewiarygodny, że właściwie trudno się nie śmiać.
Bajka brzmi tak:
Pochodzę z biednej wielodzietnej rodziny, ojojoj…
Zawsze marzyłem, żeby zostać deweloperem, ale nikt we mnie wierzył, ojoj…
Ale się uparłem, poszedłem na studia budowlane i mając 20 lat, poszedłem do pracy jako stażysta i zwykły pracownik w firmie budowlanej. Jakiej? Oj tam, nieważne. Ważne, że szybko zostałem dyrektorem, a wieku 24 lat założyłem własną firmę z pieniędzy zaoszczędzonych na studiach (wiadomo, co drugi student odkłada co miesiąc tysiące złotych na założenie firmy deweloperskiej, bo trzeba – to bardzo kapitałochłonna branża).
Taki byłem zdolny, że w wieku tych 24 lat dostałem wielki kontrakt budowlany w Gdańsku, ale nie dałem rady. Nie dlatego, że nie jestem dość dobry, tylko to 500+ wszystko zepsuło i ludzie nie chcieli już pracować dla mnie za miskę ryżu, sześć dni w tygodniu dzień i noc.
Ale nie, nie poddałem się, choć konkurencja podkupiła mi prawie wszystkich pracowników, sam zakasałem rękawy i razem z jednym tylko człowiekiem skończyliśmy budowę osiedla w dwa miesiące.
Wyobrażacie sobie to? Dwóch ludzi buduje całe osiedle? Mi głowa wybuchła z podziwu.
A tata to czym się zajmuje?
Zostawmy jednak te bajki, bo ciekawe jest co innego – to, jak człowiek próbuje budować mit swojej ciężkiej pracy, która zaprowadziła go na szczyty (w tym przypadku zresztą wątpliwe). Otóż to nie ciężka praca Żygowskiemu pozwoliła próbować swoich sił w deweloperce. Te bajki błyskawicznie rozbroiła Krytyka Polityczna, która pokazuje, że „ludowe pochodzenie Pawła Żygowskiego to opowieści z mchu i paproci”
Dlaczego?
„Ojciec pana Pawła, Tadeusz Żygowski, na początku wieku został prezesem dwóch spółek. Sportis S.A. to producent łodzi hybrydowych, w którego zarządzie zasiada nie tylko pan Tadeusz, ale też dwoje innych członków rodziny. Natomiast Navimor Shipbrokers to pośrednik w sprzedaży statków armatorom zagranicznym. Tadeusz Żygowski zasiada także w zarządzie Ekodeweloper Sp. z o.o., czyli spółce pana Pawła. (…) Pan Paweł wychował się w biznesowej rodzinie z Wybrzeża, więc bez wątpienia miał dostęp do potężnej sieci kontaktów ojca, który jest jego biznesowym patronem” – pisze Piotr Wójcik.
I nagle przestaje dziwić, jak to się stało, że tuż po dwudziestych urodzinach zostaje dyrektorem w firmie budowlanej, a w wieku 24 lat ma kapitał na założenie swojej firmy deweloperskiej. Bez wpływowego i zapewne wcale nie tak biednego taty być może dziś sam nosiłby cegły, może nawet nie za miskę ryżu tylko trochę więcej, o ile nie miałaby pecha, by trafić na takiego biznesmena, jakim sam dziś jest.
A niesamowite jest to, że próbuje sprzedać światu bajki o ciężkiej pracy.
Co przynosi bogactwo?
Jan Kulczyk, przez lata najbogatszy Polak mawiał, że najważniejsze w życiu to dobrze wybrać sobie rodziców. Miał absolutną rację. Mobilność społeczna jest mała, jak urodzisz się w biednej rodzinie, najprawdopodobniej będziesz biedny, jak urodzisz się w bogatej, będziesz bogaty.
Owszem, z jednej strony są ludzie, którzy wyrwali się z biedy i osiągnęli sukces. Sam fakt, że ciągle zachwycamy się takimi historiami to dowód na to, że nie jest to standardowa sytuacja. Z drugiej strony dzieci często przejadają majątek dziedziczony po rodzicach i jak nie mają wystarczająco oleju w głowie, mogą zmarnować swoją szansę. Okazuje się, że wcale nie następuje to tak szybko.
„Dotąd sądzono, że nazwiska elitarne „powszednieją” już po upływie od 3 do 6 pokoleń. Z moich badań, w których wziąłem pod uwagę m.in. kompleksowe kroniki angielskie sięgające nawet do 30 pokoleń wstecz, wynika, że elita przestaje być elitą po wymianie od 10 do 15 pokoleń” – mówił niegdyś w rozmowie dla Obserwatora Finansowego Prof. Gregory Clark, ekonomista z Uniwersytetu Kalifornijskiego, który badał, co determinuje naszą pozycje społeczna i majątkową.
Podkreślał jednocześnie, że o pozycji społecznej decyduje wcale nie tylko dziedziczenie majątku, ale takie cechy jak, jak wytrwałość, zaradność, pomysłowość. Tylko że o tym, czy je mamy, czy nie, również decyduje pochodzenie.
Badania wskazują, że to właśnie biologia w ponad 50 proc. determinuje to, kim jesteśmy, a w konsekwencji naszą pozycję społeczną
– uważa ekonomista.
I dodaje:
„Proszę spojrzeć na Chiny. Partia Komunistyczna zniszczyła majątki arystokracji, myśląc, że to oznacza jej ostateczną eksterminację. A kto obecnie osiąga sukcesy w chińskim biznesie i obsadza ważne rządowe stanowiska? Osoby o arystokratycznych nazwiskach…”
Ale żeby nie było, geny to nie wszystko
Czy pan Żygowski mógłby założyć firmę deweloperską (której model biznesowy opierał się na wyzyskiwaniu taniej siły roboczej), gdyby nie był biologicznym dzieckiem swoich rodziców, a jednak został przez nich przysposobiony? Owszem.
Pokazują to badania Sandry Black z Uniwersytetu Columbia, która analizowała majątki Szwedów, którzy wychowywali się w rodzinach zastępczych. Badaczka miała dostęp do danych zarówno o majątkach ich przybranych rodziców, jak i tych biologicznych. Co się okazało? Znaczenie miał status majątkowych rodziców przybranych – to po nich z jednej strony dzieci dziedziczyły majątek, ale też od dostawały szansę na lepsze życie – dobrą edukację i inwestowanie w rozwój umiejętności i tzw. kapitał społeczny.
Ten kapitał społeczny to to, że pan Żygowski mógłby na przykład (oczywiście czysto teoretycznie), mając ledwie dwadzieścia kilka lat, zostać dyrektorem w firmie budowlanej (swojego ojca albo jego kolegi). Ten kapitał społeczny to również to, gdyby pan Żygowski dzięki kontaktom ojca dostał duży kontrakt na budowę osiedla, nie mając jeszcze doświadczenia w branży.
Szkoda, że tak bardzo nie docenia tego, co dostał od rodziny, publicznie zarzekając się, że to „tymi ręcami” wszystko sam osiągnął. Tacie może być przykro…