REKLAMA

Chiny chcą być supermocarstwem. Bycie światową taśmą produkcyjną to za mało

Siła Chin bierze się z ich gospodarki – takie panuje powszechne przekonanie. Tymczasem coraz częściej zauważamy, choć nie do końca, że dzisiejsze Państwo Środka to już drugie niekwestionowane mocarstwo globalne, po USA. A jeśli tak, to nie może się ograniczać tylko do gospodarki czy handlu lub być światową taśmą produkcyjną i źródłem łańcuchów dostaw. Chcąc dziś być (super)mocarstwem, nie można stronić od modernizacji, postępu, w tym w wysokich technologiach.

Chiny chcą być supermocarstwem. Bycie światową taśmą produkcyjną to za mało
REKLAMA

Autor: Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji, Obserwator Finansowy

REKLAMA

Chiński powrót do potęgi i – ponownie – statusu mocarstwa był oczywiście procesem i do tego faktycznie niezwykle szybkim. Kraj ten, będący do niedawna państwem Trzeciego Świata z wszelkimi przymiotami zacofanego i zapyziałego, wszedł w obecne stulecie dopiero jako szósta gospodarka na globie, nawet po Włoszech. Ich wstąpienie i pełnoprawne członkostwo w Światowej Organizacji Handlu (WTO: grudzień 2001 r.) przyniosło jednak niebywałe otwarcie oraz dwucyfrowy wzrost. W efekcie w pozornie bezbarwnej epoce rządów ekipy Hu Jintao (2002–2012) Chiny stały się drugą gospodarką świata, wyprzedzając Japonię, co miało też psychologiczne znaczenie: Pokonaliśmy Japończyków! – to w chińskich umysłach gra.

Chiny chcą być numerem jeden

Już w pierwszej dekadzie XXI w. władze na zamkniętych konwentyklach zaczęły zastanawiać się, jaką rolę będą miały do odegrania Chiny już jako jedno z mocarstw. Narodził się z tego specjalny projekt badawczy i rozpoczęła się naukowa oraz medialna debata, skondensowana potem w popularnym serialu dokumentalnym tamtejszej centralnej telewizji i dostępnym na dyskach DVD. Jego tytuł „Daguo jueqi” („Wzrost potęgi wielkich mocarstw”) mówił wszystko. Chińscy eksperci zastanawiali się w nim, jak kolejno dochodziło do sięgnięcia po status mocarstwa ze strony Portugalii i Hiszpanii, Holandii, a potem Wielkiej Brytanii, Japonii, USA oraz ZSRR. Nie było też wątpliwości, że wszystko rozpatrywano pod jednym kątem: co z tamtych doświadczeń można będzie wykorzystać w procesie ponownego dochodzenia Chin do statusu mocarstwa (bo przecież przed wiekami już takim były).

Dwa momenty zaważyły na tym, że władze chińskie postanowiły jeszcze przyspieszyć proces (od)budowy mocarstwa. Główny powód to chęć prześcignięcia Japonii w sensie wielkości gospodarki oraz światowy kryzys finansowo-gospodarczy z 2008 r., który pokazał, że dotychczas dominujący świat Zachodu, począwszy od jedynego supermocarstwa – USA, jest podminowany i popadł w tarapaty. Tym bardziej że – niczym za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki – wyłoniły się wówczas tzw. wschodzące rynki (emerging markets), zaliczane dotychczas do krajów mniej rozwiniętego Trzeciego Świata, począwszy od Chin, Indii, Indonezji czy Brazylii. I to one, jak się wkrótce okazało, stały się główną siłą sprawczą światowego wzrostu. Szacuje się, że w okresie 2009–2019, od kryzysu do pandemii COVID-19, dały one ok. 80 proc. całego wzrostu światowego PKB, a ich udział w światowych rynkach wzrósł w tym czasie z około 45 proc. do 60 proc.

Czynniki te sprawiły, że kiedy w listopadzie 2012 r. do władzy doszła ekipa pod wodzą Xi Jinpinga, to natychmiast odrzucono poprzednią strategię low profile, zaordynowaną dwie dekady wcześniej przez Deng Xiaopinga, który radził swoim następcom, by wracać do statusu mocarstwa ostrożnie, stopniowo, aby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

Xi Jinping zastosował strategię dokładnie odwrotną – natychmiast zaczął mówić o chińskich snach i marzeniach, wielkich planach tzw. „renesansu chińskiego narodu”. Zaprezentował Chiny pewne siebie, asertywne i nawet nie za bardzo kryjące się z tym, że chcą „wrócić do centrum światowej sceny”, a co jest niczym innym, jak dążeniem do odgrywania roli wielkiego mocarstwa (i jak to w chińskim stylu bywało bez dopowiadania czy jedynego, czy jednego z wielu).

10-letni plan modernizacji sektora produkcyjnego, o nazwie „Made in China 2025” zakładał wspieranie innowacji, zoptymalizowanie struktur przemysłowych oraz poprawę wydajności

Więcej o Chinach przeczytasz na Bizblog.pl:

Made in China 2025

Mając takie ambitne cele i zamiary, postanowiono pójść jeszcze dalej. Xi Jinping już po roku sprawowania rządów ogłosił geostrategiczny, bezprecedensowy, co do skali i rozmiarów, projekt budowy Pasa i Szlaku (Belt and Road Initiative – BRI), a chińskie ośrodki badawcze i think tanki, pracujące oczywiście na rzecz rządu, nierzadko przy współpracy z ośrodkami zachodnimi, takimi jak Bank Światowy czy OECD, zaprzęgnięto do poszukiwań nowych rozwiązań. I to wtedy, w połowie pierwszej dekady eksperci chińscy, a za nimi i politycy, przedłożyli założenia nowego modelu rozwojowego, a w jego ramach po raz pierwszy programowo i strategicznie wskazali na nowe technologie, będące jednymi z najważniejszych sił sprawczych dalszego rozwoju państwa.

Najpierw Rada Państwowa, czyli rząd, przedstawiła 19 maja 2015 r. bezprecedensowy 10-letni plan modernizacji sektora produkcyjnego o nazwie „Made in China 2025”. Zakładał on wspieranie innowacji, zoptymalizowanie struktur przemysłowych oraz poprawę wydajności. Było to zatem pierwsze, pionierskie przedsięwzięcie skupione na promocji sektora produkcyjnego oraz na rozwoju najnowszych technologii.

Plan ten wykorzystywał wcześniejsze japońskie doświadczenia, a przede wszystkim niemiecki plan „Industrie 4.0”, oczywiście zaadaptowane do chińskiej specyfiki i wymogów. Na tyle było to ważne, że już w tym czasie, a więc przed pandemią i rynkowymi perturbacjami z nią związanymi władze w Pekinie wystąpiły z założeniami nowego modelu rozwojowego państwa, nazwanego podwójną cyrkulacją lub obrotem (shuang xunhuang).

Ten nowy model rozwojowy stanowi podstawę XIV pięciolatki (2021–2025). W jego ramach pierwszy, wyjściowy, z tych „obrotów” to kwitnący rynek wewnętrzny i klasa średnia (to wtedy po raz pierwszy przedstawiono, że liczba ta ma przekroczyć 400 mln), podczas gdy rynki globalne i obrót z zagranicą mają być też ważne, choć wspierające.

Tym samym raz jeszcze odezwała się chińska tradycja, zgodnie z którą to, co rodzime, jest najważniejsze. A nowy model wręcz przypomina głośne kiedyś przesłanie reformatora z końca Cesarstwa, Zhang Zhidonga, który nakazywał traktowanie rodzimej nauki i doświadczeń jako wyjściowe, a zagraniczne jako wspomagające. Niby mówi się teraz o „nowej filozofii rozwoju”, ale jak widać, nie jest ona wcale taka nowa, przynajmniej dla samych Chińczyków oraz osób znających ich historię.

Integralną częścią tego modelu jest też, jak najbardziej program „Wyprodukowane w Chinach 2025” (Made in China 2025 – MIC25), w którym przede wszystkim chodzi o to, aby Państwo Środka stało się samodzielnym graczem w sferze produkcji i wysokich technologii. Chodzi o to, aby nie było skazane, jak dotąd, na przejęcia (nierzadko kradzież), fuzje i rozwiązania stosowane u innych, ale aby mogło rozwijać własną innowacyjność. Xi Jinping wkrótce ukuł z tego kolejny, szczytny cel, czyli aby do 2035 r. Chiny stały się społeczeństwem innowacyjnym.

Szybkie koleje – obok operacji bezgotówkowych czy eksperymentów ze sztuczną inteligencją – stały się znakiem firmowym Chin. To najszybciej rozwijający się i zarazem spektakularny sektor nie tylko w Państwie Środka, ale także na całym świecie

Obejmujący okres od 2015 r., ale wprowadzany w życie od 2017 r. MIC25 objął 10 strategicznych dziedzin, na których postanowiono się skupić. Obejmowały one:

  • technologie informatyczne;
  • cyfrowe narzędzia kontroli produkcji;
  • przemysł kosmiczny;
  • okręty morskie high tech;
  • wyposażenie (szybkich) kolei;
  • oszczędność energii;
  • nowe materiały (czyli tzw. ziemie rzadkie, rare earth);
  • sprzęt medyczny;
  • maszyny rolnicze;
  • zwiększenie mocy energetycznej (nowe elektrownie, w tym jądrowe).

W świecie zachodnim niemal natychmiast zrozumiano, że obok BRI jest to ze strony chińskich władz kolejne, strategiczne wyzwanie. Dlatego też dokładnie w tym samym czasie, na przełomie lat 2017/2018 administracja Donalda Trumpa całkowicie zmieniła strategię wobec Chin, zastępując dotychczasowe zaangażowanie w „strategiczną rywalizację”, i w marcu 2018 r. zainaugurowała, trwającą do dziś, wojnę handlową i celną z Chinami.

Chińczycy z kolei uświadomili sobie, że założenia i plany w ramach MIC25 to istna czerwona płachta dla dominującego dotychczas Zachodu. Z czasem, a szczególnie po wybuchu pandemii COVID-19, gdy szybko okazało się, jak bardzo cały świat jest uzależniony od chińskich maseczek, sprzętu medycznego i rozpoczynających się tam łańcuchów dostaw, zaczęli coraz mniej mówić – co nie znaczy robić – o implementacji MIC25 i na dalszy plan spychać wszelkie rozważania nad nim.

Wyjaśnienie tej zmiany może być takie, iż siłą sprawczą stojącą za tym strategicznym planem był technokratyczny premier Li Keqiang, którego Xi Jinping coraz bardziej spychał ze sceny, na XX zjeździe KPCh w październiku 2022 r. stając się jedynowładcą („nowym cesarzem”). Li Keqiang po dwóch 5-letnich kadencjach ustąpił ze stanowiska premiera w marcu 2023 r., a w październiku 2023 r. niespodziewanie zmarł w wieku 68 lat.

Od infrastruktury po półprzewodniki

Nie wpłynęło to zasadniczo na ambitne plany budowy społeczeństwa innowacyjnego. Owszem, druga dekada tego stulecia to jeszcze, podobnie jak poprzednie, ogromny nacisk na nowe inwestycje, głównie infrastrukturalne, których budowę dodatkowo przyspieszono na mocy wielkiego pakietu stymulacyjnego z 2009 r. wielkości 4 bln juanów (ponad 600 mld dol.). W jeszcze większym tempie budowano autostrady, mosty, wiadukty, tunele, porty (morskie i lotnicze). Nowością było dodanie do nich tzw. inteligentnych miast (smart city) oraz specjalnych stref technologicznych z zastosowaniem wysokich technologii, w tym sztucznej inteligencji i danych w chmurze. Najsłynniejsze z nich to budowane od 2017 r. Xiongan między Pekinem a portem Tianjin, z nowym lotniskiem Daxing. O wielu z tych inwestycji rozpisywano się na całym świecie.

Założenia MIC25 szybko zostały zweryfikowane w praktyce. Stało się jasne, że wśród 10 strategicznych celów znajdują się te mające nadrzędny charakter. Oprócz rozbudowy floty morskiej, tak cywilnej, jak i wojskowej postawiono przede wszystkim na: szybkie koleje, alternatywne źródła energii (OZE), półprzewodniki i technologie użytkowe (smartfony, laptopy, Internet itd.), jak też kosmos oraz ziemie rzadkie.

Szybkie koleje (bullet trains), jak wiele innych technologii na wstępnym etapie, zapożyczono z Niemiec (Siemens Mobility i ThyssenKrupp). Już w 2004 r. oddano pierwszy, trzydziestokilometrowy odcinek kolei Maglev (STS) między centrum Szanghaju a międzynarodowym lotniskiem Pudong. A poruszające się na magnetycznych poduszkach pociągi potrafiły rozwijać tu prędkość do 300 km/h. W 2021 r. oddano kolejne linie i odcinki, po których poruszał się wyłącznie tabor kolejowy powstały na bazie chińskich technologii, osiągający prędkość nawet do 430 km/h.

Ten eksperyment doprowadził do czegoś znacznie większego. W 2007 r. zainaugurowano bowiem wielki program budowy szybkich kolei, które teraz – obok operacji bezgotówkowych czy eksperymentów ze sztuczną inteligencją – stały się wręcz znakiem firmowym Państwa Środka. Od tamtej pory to najszybciej rozwijający się i zarazem spektakularny sektor nie tylko w Chinach, ale także na całym świecie.

A to dlatego, że te składy ciągnione przez charakterystyczne wytwarzane w kraju lokomotywy Hexie Hao (Harmonia) – China Railway High-speed, czyli CRH – trafiają już teraz do wszystkich 31chińskich prowincji, nawet do Tybetu i Xinjiangu. Łączna długość tych sieci w 2021 r. przekroczyła 40 tys. km, osiągając długość równika. Nadal jest dynamicznie rozwijana, a przy tym stała się największą i najdłuższą na świecie (ponad 80 proc. wszystkich takich kolei na globie). Co więcej, w ramach BRI planuje się skierowanie jej do Singapuru (prace są mocno zaawansowane), a także w głąb Rosji (na razie do Władywostoku – Hainshenwai, jak mówią Chińczycy), a we wrześniu 2023 r. oddano 147-kilometrowy odcinek tej kolei w Indonezji – z Dżakarty do Bandungu.

Początkowo pociągi te poruszały się z maksymalną prędkością 350 km/h i często sprawiają wrażenie poruszania się bardziej samolotem niż pociągiem. Innowacja polega na tym, że od lata 2016 r. wprowadzono do sieci kolejne lokomotywy o nazwie Fuxing (Odrodzenie), które umożliwiają rozwijanie prędkości do 400 km/h. Ostatnio prowadzone są też – udanie – eksperymenty, by najnowsze wersje kolei magnetycznej Maglev przekraczały szybkość 600 km/h.

Jest jeszcze jedna dziedzina, obok szybkich pociągów, w której osiągnięcia Chin są wręcz spektakularne. Chodzi o alternatywne źródła energii (OZE). Chociaż surowce spalane (fossil fuels) nadal mają się tam dobrze, to jednak lista sukcesów tutaj jest imponująca. W 2023 r. łączna zainstalowana moc energetyczna w ChRL to 2,82 TW, z czego 1,2 TW to OZE, w tym 425 GW z energii solarnej, a 376 GW z wiatrowej.

Chiny to od dwóch już dekad największy na świecie producent baterii słonecznych, a – w zależności od danych – trzy lub cztery chińskie firmy znajdują się w gronie 10 największych na świecie (Jinko, Huawei Technologies, Pylontech, Solar X Power). Tempo rozwoju tego sektora jest imponujące, bo w 2023 r. zainstalowano o 55 proc. baterii słonecznych więcej niż w poprzednim roku. Widać je dosłownie wszędzie, nawet w górskich wioskach.

W Chinach zainstalowano też aż 70 proc. energii wiatrowej na Ziemi (drugie USA – 14 proc., trzecia Brazylia – 7 proc.), z wiatrakami instalowanymi zarówno na lądzie, jak i na morzu. Wiosną 2023 r. podano, iż energia z baterii solarnych i wiatrowa daje już 31 proc. miksu energetycznego kraju, a w odwodzie są przecież, też szybko budowane, elektrownie atomowe (21 w budowie, 5 proc. energii z atomu) oraz hydroelektrownie.

Tak jak szybkie pociągi również najnowsze elektrownie nie mogą funkcjonować bez nowoczesnych technologii. A te dzisiaj to przede wszystkim półprzewodniki, zwane chipami. To o nie toczy się teraz wielki, światowy bój, co tak obrazowo opisał Chris Miller w książce „Wojna o półprzewodniki” (Chip War). Liderami, wręcz dominatorami w tej dziedzinie są inni Chińczycy, ci z Tajwanu. Tamtejsza Taiwan Semiconductor Manufacturing Company – TSMC jest bowiem prawdziwym monopolistą, dając ponad 90 proc. produkowanych na świecie chipów o największej wrażliwości, na kilka nanometrów (nm).

Największe natomiast chińskie firmy w tej branży, takie jak Wuhan Hongxin (HSMC) czy Yangtze Memory Technologies Corporation – YMTC, jak argumentowano na Zachodzie, nie mając odpowiedniej sieci powiązań i będąc nieco wyizolowanymi na rynku, o czym szeroko pisał Ch. Miller, nie mają szans, by w najbliższym czasie dogonić TSMC czy Samsunga. Oceniano, że mogą produkować tylko chipy rzędu 14–15 nm. Jakież było więc zdumienie, gdy w sierpniu 2023 r., akurat podczas wizyty w ChRL sekretarz handlu USA pani Giny Raimondo – w Chinach nic nie dzieje się bez powodu – tak mocno sekowany przez Zachód Huawei zaprezentował najnowszy smartfon Mate 60 Pro+ z chipami wielkości… 7nm. Ten przypadek dowodzi jedynie, że do końca nie wiemy, jakie są przepływy informacji w tej drażliwej dziedzinie. A przy okazji po raz kolejny, po technologii 6G, zaprezentowano nam, że Chiny potrafią działać same i bywają już jak najbardziej samodzielnie innowacyjne.

Sztuczna inteligencja i kosmos

Innowacyjność ta najbardziej jest widoczna w dwóch branżach: sztucznej inteligencji (Artificial Intelligence) oraz w kosmosie. Na temat tej pierwszej mamy raport, przygotowane przez guru tej dziedziny Lee Kaifu, wywodzącego się z Tajwanu, ale od lat funkcjonującego na terenie ChRL (i zarazem w Dolinie Krzemowej w USA). To on podkreśla, że jeśli chodzi o AI, to mamy na świecie jedynie dwóch gigantów – USA i Chiny.

Innowacyjność najbardziej jest widoczna w dwóch branżach: sztucznej inteligencji (Artificial Intelligence) oraz w kosmosie

Kaifu dodaje też, że Chiny mają przed sobą wręcz świetlaną przyszłość, albowiem dziś ujarzmienie potęgi AI – „elektryczności” XXI w. – wymaga czterech warunków: obfitości danych, głodnych przedsiębiorców, specjalistów od sztucznej inteligencji i środowiska politycznego przychylnego tej technologii. Jego zdaniem Chiny spełniają te kryteria, bo mają ogromny rynek 1,4 mld ludzi (a więc i masę „danych w chmurze” – tzw. Big Data), mają wolę polityczną władz, dążących do rozwoju chińskiej inicjatywności. Mają też zadziornych, wychowanych w trudnych warunkach, a przy tym ciągle żądnych sukcesu przedsiębiorców. Jedyne, jak dotąd, słabsze ich ogniwo, to nadal niewystarczająca liczba inżynierów i techników, którzy mieliby wcielać sztuczną inteligencję w życie.

A sztuczna inteligencja, o której teraz coraz więcej się mówi, może być natomiast wykorzystana w wielu dziedzinach i do różnych celów. W Chinach obecnie najbardziej rozwinięte są technologie rozpoznawania twarzy oraz głosu, co może służyć też mniej zbożnym celom, jak np. powszechna inwigilacja. Jest również pewne, że w coraz większym zakresie używa się AI do podboju kosmosu, a tu Chiny – obok szybkich pociągów – mogą pochwalić się w ostatnich latach największym postępem.

To bardzo ważny i obszerny temat. Obecnie chińskie działania w przestrzeni kosmicznej sprowadzają się do realizacji trzech głównych celów. Jednym z najważniejszych jest podbój Księżyca. Chodzi nie tylko o umieszczenie na jego powierzchni swojej załogi, co ma wydźwięk prestiżowy, gdyż Amerykanie już dawno temu tam byli, lecz przede wszystkim ma znaczenie merkantylno-użytkowe. Ocenia się, że Księżyc jest niezwykle zasobny w izotop hel 3, który jak twierdzą fachowcy, może wywołać prawdziwą rewolucję w energetyce. Może być wykorzystany jako paliwo w fuzji jądrowej, czyli w procesie podobnym do tego zachodzącego w jądrze Słońca, a wysiłki na rzecz okiełznania tego procesu udały się Chińczykom już w 2023 r. Byli pierwszymi, którzy wyszli z fazy laboratoryjnej do przemysłowej. Ponadto Księżyc, co też niebłahe, ma siłę przyciągania 6-krotnie mniejszą niż Ziemia, stąd wystrzeliwanie stamtąd, a taki jest cel, statków kosmicznych dalej w przestrzeń byłoby o wiele tańsze.

Księżyc to jeszcze w dużej mierze śpiew przyszłości. Nie jest nim natomiast drugi najważniejszy postawiony przez Chińczyków cel, czyli umieszczenie na orbicie ziemskiej stałej stacji kosmicznej z wymienianą załogą. To już się stało, bowiem stacja o nazwie Tiangong (Niebiański Pałac) już działa od połowy 2022 r., a załogi są tam regularnie wymieniane. Cele, które temu przyświecają, też są oczywiście różne. Do najważniejszych należą oczywiście komunikacja i obserwacja Ziemi oraz innych planet, bo przecież Chiny zbudowały u siebie zupełnie odmienny, alternatywny wobec zachodniego (amerykańskiego) system internetu, z ziemną nawigacją zwaną Beidou włącznie. Do tego stacja kosmiczna i własne satelity są po prostu niezbędne.

Trzeci chiński cel – to podbój Marsa oraz przestrzeni kosmicznej. Ich łazik-sonda o dźwięcznej nazwie Zhurong (nazwa pochodzi z chińskiej mitologii, to stwór, który łaził po Czerwonej Planecie) już tam trafił, a planowane są następne eskapady. W tym akurat przypadku jeszcze lepiej widać niż w stosunku do Księżyca, chińskie merkantylne podejście do kosmosu. Szukają tam bowiem nowych pierwiastków i minerałów, tzw. ziem rzadkich, bez których – jak mówią specjaliści – dalszy rozwój naukowo- techniczny nie jest możliwy.

Akurat w tej dziedzinie Chiny miały do niedawna prawdziwy monopol, tak w wydobyciu, jak i w eksporcie (ponad 90 proc.), który choć nadal jest znaczący w ostatnim czasie nieco spadł, bo inni też już poszli w tym kierunku. Zaobserwowane przykłady (german i galen od sierpnia 2023 r., a grafit od początków grudnia 2023 r.) dowodzą natomiast, iż jest czego szukać i o co walczyć, bowiem może to być całkiem skuteczne narzędzie nacisku na partnerów lub rywali, którzy sprzeciwiają się chińskiej woli lub ich interesom.

Wojna technologiczna

REKLAMA

Ten ostatni przypadek, użycia rzadkich pierwiastków jako narzędzia politycznego i gospodarczego nacisku wprowadza nas w problematykę, o której ostatnio częściej się mówi, czyli rywalizacji mocarstw i ewentualnego nowego światowego ładu. Dotyczy to głównie wojen (Ukraina, Strefa Gazy, Bliski Wschód) czy potencjalnych ognisk zapalnych (Tajwan, Morze Południowochińskie). Dużo mówi się też o rywalizacji tzw. „wojnie” handlowej i celnej, a ostatnio także ideologicznej i medialnej między dwoma potęgami, czyli między USA a ChRL.

Wydaje się jednak, że najważniejszym frontem będzie właśnie starcie technologiczne tych kolosów. Bo kto wygra tę walkę, ten może decydować o przyszłych losach świata. To prawdziwa stawka obecnego boju po obu stronach Pacyfiku.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA