Dla wielu to pewnie zaskakujące, ale nie, średnia cena paliw w Polsce na stacjach benzynowych nadal nie przekroczyła poziomu 6 złotych za litr, zarówno w przypadku oleju napędowego, jak i w przypadku benzyny 95.
Media już tydzień temu odtrąbiły, że tak właściwie przejście powyżej tej bariery to formalność, która nastąpi lada chwila, wiele osób widziało pojedyncze stacje z cenami 6,02, czy 6,04 (sam takie widziałem), więc uznało, że to już. Ale okazuje się, że to nieprawda. Ci, którzy monitorują ten rynek i na których tradycyjnie media się powołują, czyli biura e-petrol i Reflex wskazują, że średnie ceny w Polsce w ostatnim tygodniu zaczynają się wciąż od cyfry pięć, to: 5,93 zł za dziewięćdziesiątkę piątkę i 5,94 zł za olej napędowy. Co ciekawe, wydaje się, że rosną szanse na to, że tej szóstki z przodu, którą wszyscy uznali już za pewnik, uda się jednak uniknąć.
Kilka dni temu Andrzej Gajcy z Onetu napisał tekst, w którym cytował anonimowych informatorów z Orlenu, którzy mówili, że spółka zareagowała na słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, żeby „różne podmioty gospodarcze ograniczyły swoją ekspansję dochodową” i podjęta została decyzja o tym, żeby ceny na stacjach obniżyć. Gdyby nie to, cena już dziś wynosiłaby „grubo powyżej 6 zł”.
Jeśli to prawda, to sześciu złotych za litr nie zobaczymy ani na stacjach Orlenu, ani w średnich krajowych, bo przecież nie po to wydaje się w październiku polityczny zakaz, żeby go uchylić w listopadzie, czy grudniu, tuż przed świętami.
Jednak istnieje też inna możliwość, jeszcze ciekawsza. Według komentarza z biura maklerskiego Refleks to wcale nie musi być polityka, tylko zwykłe rynkowe siły popytu i podaży. Reflex pisze, że w najbliższym tygodniu ceny paliw ponownie utrzymają się poniżej sześciu złotych za litr, ponieważ:
W tej sytuacji duże znaczenie ma poziom cen na stacjach konkurencji i o ile nie można jeszcze przesądzać o spadku konsumpcji paliw, to z całą pewnością kierowcy będą szukać stacji, gdzie zatankują taniej […]. O ile nie wydarzy się nic, co w sposób gwałtowny wpłynie na wzrost cen ropy naftowej, to w przyszłym tygodniu zmienność cen na stacjach powinna być utrzymana lub jeszcze mniejsza.
Reflex potwierdza więc coś, o czym pisałem już tydzień temu – okolice sześciu złotych za litr to takie miejsce, w którym nagle nasz popyt na paliwa przestaje być sztywny i obojętny na to, co dzieje się z ceną. Zwykle jedziemy na stację zatankować wtedy, kiedy trzeba i kupujemy tyle paliwa, ile trzeba. Gdy jest drożej niż ostatnio, pomarudzimy sobie pod nosem, nie jesteśmy zadowoleni, ale płacimy. Nasz popyt więc nie maleje. Ale, jak zauważa BM Reflex akurat przy sześciu złotych to się zmienia – „kierowcy będą szukać stacji, gdzie zatankują taniej”. Pojawia się więc konkurencja. W sytuacji, w której na niektórych stacjach jest już szóstka, a na innych jeszcze piątka z przodu, zaczynamy wybierać bardziej aktywnie niż zwykle.
Nagle więc ci, którzy dłużej wytrzymają z cenami poniżej sześciu złotych, mogą powiększyć swój udział w rynku. A jeśli faktycznie powyżej tej bariery popyt na paliwa miałby już spadać – czyli zaczęlibyśmy tankować mniej, bo niektórzy z nas uznaliby, że te ceny są nie do zaakceptowania i już lepiej jeździć trochę mniej – to utrzymanie ceny w okolicach 5,95 zł może przynieść wręcz większe zyski, a nie mniejsze, nawet jeśli jest to handel przy zdecydowanie mniejszych niż zwykle marżach.
Największe korzyści z tego, żeby tak się zachować, może widzieć właśnie Orlen, bo on kontroluje nie tylko sporą część rynku detalicznego, ale też jeszcze większą część rynku hurtowego w Polsce. Może więc pozwolić sobie na utratę marży w detalu, ale częściowo odbić to sobie podnosząc ceny w hurcie – dodatkowo utrudniając w ten sposób biznes swoim detalicznym konkurentom. Ci mogą oczywiście zawsze sprowadzać sobie paliwo z zagranicy, jeśli uznają, że tak jest taniej, ale szkopuł w tym, że dziś tak nie jest taniej, bo paliwa podrożały wszędzie. Tak więc cały biznes dużej grupy kapitałowej Orlenu wcale nie musi znacząco ucierpieć na utrzymywaniu cen paliw poniżej sześciu złotych. W tej grupie jest jeszcze Energa, która ostatnio przynosiła znacznie większe zyski niż rafinerie i stacje benzynowe. Jest też petrochemia z Anwilem Włocławek na czele. Jest tam cała masa możliwości, żeby i tak wyjść na swoje.
Nasze zachowanie na rynku zapewne uległoby ponownej zmianie, gdyby ceny w sposób szybki i zdecydowany przeszły powyżej sześciu złotych i gdyby absolutnie wszędzie paliwo kosztowało już np. 6,20, albo 6,22 zł. Wtedy ponownie nie byłoby w czym wybierać, więc zapewne przyzwyczailibyśmy się w końcu do nowej sytuacji i po prostu płacili więcej. Ale aby tak się stało, zgodzić na to musiałby się Orlen, a to mało prawdopodobne z powodów, które już wymieniłem. Po pierwsze Orlen może zyskiwać biznesowo na obecnej sytuacji, w której na jego stacjach jest 5,94, a na stacjach konkurencji 6,02. Po drugie możliwe, że nie może tej sytuacji zmienić, nawet gdyby chciał, także z przyczyn politycznych. Z naszego punktu widzenia wszystko jedno, który powód jest ważniejszy.
W całej tej historii z naszym popytem na paliwa, który ma spadać przy cenach powyżej sześciu złotych, jest też bardzo krzepiące przesłanie dotyczące całej gospodarki. Stopa inflacji w Polsce w tym miesiącu ma przekroczyć 6 proc., a na początku 2022 sięgnie prawdopodobnie 7 proc. Spora część ekonomistów obawia się, że w związku z tym uwolniły nam się (oni na to mówią: odkotwiczyły) nasze oczekiwania inflacyjne. Czyli, że dziś już prawie wszyscy oczekujemy, że ceny będą dalej rosnąć. A skoro tego oczekujemy, to oswajamy się z tym, zaczynamy uznawać to za normalne i w końcu po jakimś czasie akceptujemy to, uznając, że po prostu nie ma alternatywy.
A konsumenci, którzy masowo akceptują, że ceny rosną, dostają w efekcie…jeszcze wyższe ceny. Odkotwiczenie oczekiwań inflacyjnych ułatwia przedsiębiorcom podnoszenie cen. Przy stabilnych oczekiwaniach decyzja o przejściu do wyższej ceny jest bardzo ryzykowna, bo można stracić klientów na rzecz konkurencji – ten mechanizm trzyma inflację stabilnie w miejscu. Jeśli jednak nasze oczekiwania się zmieniają, wtedy miejsc, w których odważono się na podniesienie cen, szybko przybywa i stąd bierze się coraz szybciej rosnąca inflacja.
Gdyby jednak faktycznie dziś nasze oczekiwania inflacyjne były już odkotwiczone, to powinniśmy bez problemu „łyknąć” te 6,05, czyli 6,15 za litr paliwa. Skoro tak się nie dzieje, to znaczy, że może ekonomiści przesadzają w swoim pesymizmie, bo może nasze oczekiwania wcale nie poszły tak bardzo w górę i w związku z tym za jakiś czas inflacja wróci do normy łatwiej niż nam się dziś wydaje.
Chociaż nie można być dziś tego pewnym, zwłaszcza że wg ekspertów od rynku paliwowego, te 6 zł za litr, które wciąż nie pęka i nie pęknie w najbliższym tygodniu, może w końcu się poddać, jeśli dalej na rynkach światowych będzie drożeć ropa, a u nas dolar będzie tracić na wartości. Nikt nie może dziś twierdzić, że tak się na pewno nie stanie. Ale na razie sytuacja jest niezwykle ciekawa. Momenty prawdziwej konkurencji na polskim rynku paliwowym zdarzają się bowiem niezwykle rzadko.