Prezydenci miast błagali, przeklinali i grozili rządowi na zmianę. Bez skutku. Nowy Ład uderzy samorządy po kieszeniach jak żadna reforma do tej pory. Nie łudźcie się, że jako mieszkańcy tego nie zauważycie.
Trzynaście i pół miliarda w pierwszym roku i 125 mld zł w ciągu 10 lat – na tyle szacuje się straty, jakie polskie gminy poniosą po wprowadzeniu Nowego Ładu. Rząd zapowiadał, że samorządy mogą liczyć na rekompensaty, ale póki co zapowiedzi mówią o 66 mld zł z czego połowa zostanie wypłacona przez najbliższe dwa lata.
Ile na Nowym Ładzie tracą samorządy?
Nic dziwnego, że włodarze miast się buntują. Forum Obywatelskiego Rozwoju policzyło, że Warszawa przez zmniejszone dochody z PIT tylko w przyszłym roku będzie 900 mln zł w plecy. Kraków i Wrocław stracą solidarnie po 100 mln zł. Ogółem reforma będzie niekorzystna dla 103 z 2411 gmin i 19 z 66 dużych miast (tu można sprawdzić, ile straci twoja gmina).
Tym, co najsilniej decyduje o korzyściach bądź stratach w 2022 roku, jest populacja – najwięcej tracą miasta na prawach powiatu i gminy o największej populacji, a najwięcej zyskują te najmniejsze.
- komentuje Rafał Trzeciakowski z FOR
"Analiza statystyczna wskazuje też na związek między stosunkiem korzyści do strat a wynikiem PiS w wyborach do Sejmu w 2019 roku" - dodaje ekspert.
Tak wygląda stosunek dodatkowej subwencji ogólnej dla miast i rządowych dotacji do strat w PIT. Im ciemniejszy kolor, tym państwo w większym stopniu zasypuje dziurę powstałą przez Nowy Ład:
W miasta uderzają także rosnące ceny prądu, gazu, benzyny i materiałów budowlanych. Ratusz będzie miał więc dwa wyjścia - podnieść opłaty, które ściąga bezpośrednio od mieszkańców lub ograniczać wydatki. Wiele wskazuje, że ostateczna decyzja będzie miksem tych dwóch wariantów.
Skutki finansowe zapowiadanych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w Polskim Ładzie zmian w podatku PIT będą dla samorządowych budżetów gorsze, niż skutki pandemii COVID-19
- tłumaczył prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, cytowany na stronie Unii Metropolii Polskich
Warszawa zaciska pasa
Tak dzieje się w przypadku Warszawy. Rada miasta przyjęła uchwałę budżetową na przyszły rok. Wydatki spadną o 669 mln zł. Jednocześnie prezydent Rafał Trzaskowski nieśmiało przebąkuje już o konieczności podniesienia cen biletów na komunikację miejską. Koszt biletów nie zmienił się od 2012 r.
Przed ostatnią podwyżką Warszawa dopłacała do biletu 65 proc. jego wartości. Dzięki temu podróżni płacili za bilet jednorazowy 3,6 zł zamiast 10,20 zł. Po podniesieniu cen koszt poszedł w górę do 4,40 zł i taki pozostał do tej pory. Oznacza to, że udział miasta w bilecie spadł wówczas do 57 proc.
Prezydent Trzaskowski przyznał, że obecnie miasto dopłaca do biletu prawie 80 proc. Jeżeli tym razem ratusz chciałby uzyskać ten sam efekt i ponownie sprowadzić swój udział do 57 proc., powinien podnieść cenę biletu jednorazowego do prawie 10 zł. A będąc skrupulatnym do 9,46 zł.
Na razie ratusz nie chce straszyć warszawiaków tak drastycznym scenariuszem. Rafał Trzaskowski mówi o podwyżkach, które uwzględnią inflację, tj. wyniosą około 8 proc.
Jeśli mamy utrzymać obecną jakość usług i obecną częstotliwość kursów, to musimy brać pod uwagę wzrost opłat. Podwyżka nie powinna jednak dotknąć tych, którzy mają bilety miesięczne i okresowe, a tylko tych którzy kupują jednorazowe
– precyzował w rozmowie z „Super Expressem”.
W kolejnych latach straty będą jednak coraz większe. Jeżeli miasta zaczną szukać oszczędności ceny biletów na autobusy i tramwaje będą musiały drastycznie pójść w górę.
W marcu Portal Samorządowy zrobił krótkie podsumowanie, które miało uzmysłowić klientom komunikacji, ile realnie powinni płacić za jednorazowe kartoniki.
Gdyby mieszkańcy mieli nieść na swoich barkach cały ciężar utrzymania transportu publicznego bilet kosztowałyby powyżej 10 zł. W Gdyni aż 16,57. N0, ale we wspomnianej Warszawie wychodzi aż 22 zł, więc to i tak stosunkowo niewiele.
Gdzie ciąć? Miasta przed trudnymi wyborami
Najlepsze jest jednak to, że podwyżki cen biletów to dopiero początek karuzeli, na jaką wrzucą nas włodarze miast i miasteczek. Bogdan pisał, że już teraz praktycznie wszystkie rady gmin w dużych miastach podjęły decyzję o podwyższeniu podatków od nieruchomości.
Oprócz tego musimy się liczyć z wyraźnym pogorszeniem usług publicznych, Nie ma na to rady, bo pieniędzy w budżecie nikt cudownie nie rozmnoży. A Warszawa twierdzi, że w kwestii zadłużania się doszła już do ściany.
To oznacza mniej pieniędzy na nie tylko na inwestycje, ale także na bieżącą działalność miast, a więc ograniczenie wydatków na edukację, transport miejski, usługi komunalne czy kulturę.
– wylicza Jacek Sutryk.