Pierwsze z inicjatywą obniżenia obowiązujących w Polsce limitów zanieczyszczenia powietrza wystąpiło Ministerstwo Środowiska. Jednak zmiany zaproponowane przez resort Henryka Kowalczyka są tak naprawdę symboliczne, o wiele lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdyby wprowadzono ostrzejsze normy, których chce Ministerstwo Zdrowia.
To nie tylko efekt nacisku ekologów, ale też sukcesywnie rosnącej liczby dni smogowych w Polsce, na dodatek wyliczanych z uwzględnieniem zawyżonych norm wprowadzonych rozporządzeniem z 2012 r. Zgodnie z tymi przepisami informację o smogu podaje się po przy przekroczeniu stężenia 200 µg PM10 w 1 m³ powietrza. Alarm ogłasza się powyżej 300 µg/m³.
Dla porównania w Czechach alarm smogowy ogłasza się, gdy stężenie pyłu PM10 przekroczy 100 µg/m3. Podobnie na Węgrzech, gdzie na dodatek o smogu podaje się informację przy stężeniu 75 µg/m3.
Szwajcaria, Belgia, Francja, Włochy, Wielka Brytania, Finlandia, Macedonia - to tylko kolejne kraje, gdzie poziomy dla informowania i alarmowania o smogu są znacznie niższe niż w Polsce. Stosuje się tam normy zbliżone do zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), według której dopuszczalne stężenia dobowe dla pyłu PM10 nie powinny przekraczać 50 µg/m³, a dla pyłu PM2,5 – 25 µg/m³ .
Kryteria decydują, czy jest smog, czy go nie ma.
Biorąc pod uwagę obowiązujące w naszym kraju normy, można uznać, że tak naprawdę ze smogiem w Polsce nie ma żadnego problemu. Wedle norm z 2012 r. w ubiegłych 12 miesiącach nigdzie w naszym kraju nie ogłoszono alarmu smogowego. Sytuacja zmieni się diametralnie, gdy zastosujemy kryteria obowiązujące w innych krajach Europy.
Serwis smoglab.pl wyliczył, że biorąc pod uwagę francuskie poziomy (ogłoszenie alarmu smogowego przy średniodobowym stężeniu pyłu PM10 80 µg/ m³) na mapie Polski bez większego problemu wskazalibyśmy miasta, gdzie smogowy alarm musiałby trwać nawet dwa miesiące. Tak by było na przykład w Nowym Targu (przy francuskich normach aż 60 dni w ciągu roku z alarmem smogowym), Rybniku (57 dni), Żywcu (52 dni) czy Zabrzu (50 dni). Miasta wojewódzkie też wypadają fatalnie. Gdyby Kraków przenieść nad Loarę, to alarm smogowy trwałby tam przez 34 dni, w Bydgoszczy - 30, a w Katowicach - 26.
Normy do zmiany, ale najszybciej po wakacjach.
Propozycja resortu środowiska zakłada, że ogłoszenia o smogu podawane byłyby przy stężeniu 150 µg/m³ PM10, a alarmy przy 250 µg/m³. Minister środowiska jeszcze w kwietniu zapewniał, że taka modyfikacja znacząco poprawi jakość powietrza w naszym kraju. Ale okazuje się, że nie dość, że na zmiany przyjdzie nam poczekać, to dodatkowo nie jest takie pewne, jak one będą do końca wyglądać.
Obecnie obok propozycji resortu środowiska na stole leży też pomysł Ministerstwa Zdrowia, by wprowadzić w Polsce o wiele ostrzejsze normy, bardzo podobne do tych obowiązujących nad Sekwaną. O alarmie smogowym można byłoby u nas mówić już przy stężeniu 80 µg/m³ PM10.
Porozmawiają z samorządami i zdążą przed zimą.
Choć propozycja Ministerstwa Zdrowia opóźniła prace nad nowymi przepisami, to powinny one zacząć obowiązywać chwilę po wakacjach, zanim pierwszy raz odkręcimy kaloryfery. W tym czasie nie tylko trzeba będzie znaleźć wspólny mianownik dla norm wskazywanych przez oba ministerstwa, ale też skonsultować nowe normy z samorządowcami.
Ci, po tym jak na własną rękę zaczęli walkę z zanieczyszczonym powietrzem, teraz też nie zamierzają czekać w nieskończoność. I znowu prym chce w tym wieść Małopolska. Tamtejsi samorządowcy bardzo poważnie myślą, żeby pierwszy stopień zagrożenia obowiązywał, tak jak do tej pory przy 50 µg/m³, informowanie o smogu należałoby rozpocząć przy 80 µg/m³, a alarm przy 100 µg/m³ PM10. Takie ma mieć założenia Program Ochrony Powietrza, który w województwie małopolskim miałby zacząć funkcjonować już na przełomie 2019 i 2020 r.