Ryanair mocno ściął liczbę połączeń do Rzeszowa. Bo samorząd nie chciał odpalić działki
Nie jest żadną tajemnicą, że wiele linii lotniczych utrzymuje się w dużej mierze z opłat marketingowych, które samorządy wkładają im w kieszenie w zamian za to, że samoloty w ogóle wzbijają się w powietrze. Nie jest też tajemnicą, że jednym z największych beneficjentów takiej polityki jest Ryanair.
Irlandzki przewoźnik ściął liczbę połączeń na lotnisku w Rzeszowie. Jeszcze w ubiegłoroczne wakacje można było ze stolicy Podkarpacia polecieć w 10 różnych kierunkach. Od końca października tego roku zostanie ich tylko 6. Wszystkie dotyczą Wysp Brytyjskich. Oprócz tego, od grudnia 2018, Ryanair systematycznie zmniejsza liczbę dostępnych miejsc. Tej jesieni spadnie ona na najniższy poziom od przełomu 2016 i 2017 roku.
Powodów może być oczywiście kilka. Jednym z nich jest koncentracja irlandzkiego low-coastu na południu Polski. W ostatnim czasie budżetowi przewoźnicy w rodzaju WizzAira i Ryanaira upodobali sobie w szczególności Katowice i Kraków. To tam powstaje dzisiaj najwięcej nowych połączeń. I to częściowo mogłoby tłumaczyć odpływ ruchu z portu w Rzeszowie.
Serwis pasażer.com zwraca jednak uwagę na jeszcze jeden aspekt. Ostatnia umowa na promocję województwa na pokładach samolotów Ryanaira skończyła się w 2018 r. Przewoźnik dostawał w jej ramach 7,5 mln zł rocznie, czyli 30 mln za cały okres obowiązywania kontraktu.
Nowa umowa nie będzie już tak korzystna. W latach 2019-2021 Podkarpacie ma zamiar wydać na promocję już tylko 5,9 mln rocznie. Irlandczycy wzbogaciliby się więc łącznie o 17,6 mln. Oznaczałoby to spadek przychodów o ponad jedną piątą.
O co chodzi z tym marketingiem?
Dla tanich linii lotniczych groszowa cena biletu bywa tylko dodatkiem, czymś w rodzaju ekstra kieszonkowego, które do portfela dorzucają im klienci. Prawdziwe pieniądze zarabiają na wynajmie samolotów, sprzedaży pokładowej, a przede wszystkim – umowach z portami lotniczymi, a nawet całymi państwami.
Nie tak dawno Komitet Lotnictwa Cywilnego w Armenii potwierdził, że zwolnił Ryanaira z podatków, które normalnie wlicza w cenę wszystkich biletów lotniczych. Chodzi o niemałe kwoty, bo 21 dolarów od pasażera. Podobnie postąpiła Jordania, która chwali się dodatkowo, że czarterom potrafi nawet dokładać pieniądze, byleby tylko lądowali na lotnisku położonym koło stołecznego Ammanu. Ze stosowania preferencji podatkowych znany jest też m.in. rząd Izraela.
Podobną strategię stosują miasta. Część z nich nie ma zresztą innego wyjścia. Szczególnie w Polsce (ale i np. w Hiszpanii) samorządowcy pobudowali nieracjonalnie dużo lotnisk. Za granicę rentowności uznaje się milion pasażerów rocznie. Tę magiczną liczbę przebija 7 portów. Dwa z nich to warszawskie Okęcie i podwarszawski Modlin.
W siłę rosną też lotniska w innych dużych miastach jak Kraków, Gdańsk, Wrocław, Katowice czy Poznań. Reszta siłą rzeczy staje się planktonem. Dla low-coastów to wymarzona sytuacja. Przypadek Rzeszowa nie jest jeszcze najgorszy, bo poza irlandzką linią operuje tam jeszcze LOT, Lufthansa i Adria Airways. Nie wszystkie porty w Polsce mają jednak ten luksus.
700 mln euro Ryanaira
Kilka lat temu furorę zrobiły wyliczenia wskazujące, że przeciętny mieszkaniec Radomia dopłaca do lotów jakieś 4,5 tys. zł rocznie. Złośliwi twierdzili, ze taniej byłoby zaorać cały port i dać ludziom bony na taksówki. Radom to z pewnością wdzięczny przykład do szyderstw, z podobnym problemem mierzy się jednak wiele miast. Reklamy w gazetkach pokładowych i na stronach internetowych przewoźników, są w rzeczywistości formą zawoalowanej dotacji. Coś jak z nierentownymi PKS-ami, tylko dużo drożej.
Analitycy Air Scoop policzyli w 2013 r., że Ryanair z samych dopłat może wyciągać 720 mln euro rocznie. Wówczas stanowiłoby to jakieś 20 proc. całkowitych globalnych przychodów firmy. Można się tylko domyślać, że dzisiaj te kwoty mogą być jeszcze większe.
Przykład Rzeszowa dobitnie pokazuje, że gdy samorząd postanowi przykręcić kurek z pieniędzmi, to przewoźnik automatycznie traci zapał do tego, by wzbijać swoje maszyny w powietrze. Samolotów brakuje, piloci strajkują, a chętnych na dotowane przeloty do swojego regionu póki przecież co nie brakuje.