REKLAMA

Nożyczki w brzuchu, operacja nie tej nogi. Prawa pacjentów w Polsce to bubel

Ostatnio wiele się zmieniło, jeśli chodzi o prawa pacjentów poszkodowanych w szpitalu, który miał ich leczyć. Z jednej strony można dostać niemal od ręki nawet 200 tys. zł. Ale z drugiej, jak chcesz, żeby szpital uczył się na błędach i wyciągał wnioski, to nie doniesiesz na lekarza, który ci to zrobił, o ile on sam na siebie nie doniesie. Albo jego kolega również medyk. Witamy w świecie Józefa K.

Nożyczki w brzuchu, operacja nie tej nogi. Prawa pacjentów w Polsce to bubel
REKLAMA

Dopiero co dokonał się prawdziwy przełom w ochronie zdrowia i ochronie praw pacjenta. Otworzyła się bowiem szybka ścieżka dla tych, którzy w wyniku błędu medycznego doznali uszkodzenia ciała, rozstroju zdrowia, zostali czymś zakażeni, a nawet zmarli, by uzyskać odszkodowanie.

REKLAMA

Teraz sprawa jest prosta - zamiast ciągać szpital po sądach, można otrzymać świadczenie kompensacyjne w wysokości od 2 do 200 tys. zł. A jeśli pacjent zmarł, to świadczenie otrzyma rodzina - do 100 tys. zł.

Pieniądze w kieszeni i mniej błędów medycznych

Wniosek składa się do Rzecznika Praw Pacjenta, a ten w ciągu trzech miesięcy decyduje o wypłacie pieniędzy.

I co ważne, nie orzeka jednocześnie o winie lekarza, co ma głęboki sens, bo personel medyczny, zamiast bronić się w sądzie, będzie współpracował z Rzecznikiem Praw Pacjenta i sam ujawniał niepożądane zdarzenia medyczne, zamiast im zaprzeczać ze strachu przed poniesieniem konsekwencji, również finansowych.

Oczekiwany rezultat ma być taki, że współpracujące placówki medyczne, które będą mówić jak na spowiedzi, co się stało, będą mogły skupić się na wyciąganiu wniosków zamiast zamiataniu sprawy pod dywan.

Eksperci wskazują, że tak to działa w krajach skandynawskich i rzeczywiście widać różnicę, bo dzięki takiej ścieżce udaje się uniknąć nawet połowy ciężkich zdarzeń niepożądanych w porównaniu do sytuacji zamiatania pod dywan.

No i wszystko pięknie. Lekarze się nie boją mówić, na czym korzystają ich przyszli pacjenci, a poszkodowani pacjenci dostają szybko świadczenia. A to wszystko dzięki ustawie zaledwie z września 2023 r., która powołała do życia Fundusz Kompensacyjny Zdarzeń Medycznych - to z niego wypłacane są odszkodowania w ramach szybkiej ścieżki.

Więcej artykułów o opiece medycznej przeczytasz w tekstach:

Tylko problem w tym, że tyle mówi teoria. Praktyka jest taka, że mamy nadal wielki bałagan, personel medyczny może spokojnie ukrywać błędy medyczne i wciąż zupełnie nie ma interesu, by się do nich przyznawać, a przepisy robią z pacjenta Józefa K. z „Procesu” Franza Kafki.

Pacjent się nie zna, tylko my możemy zgłaszać błędy

Dlaczego? Bo wiele szpitali uznaje, że skoro pacjent ma prawo do świadczenia kompensacyjnego, które przyzna mu Rzecznik Praw Pacjenta, to temat zamknięty. A tymczasem temat dopiero się otwiera, okazuje się bowiem, że inna ustawa również z 2023 r. o jakości w opiece zdrowotnej, która także miała chronić pacjentów przed błędami medycznymi, jest dziurawa jak sito, a szpitale chętnie to wykorzystują.

I dziś system działa tak: szpitale muszą monitorować zdarzenia niepożądane, czyli na przykład upsss… zoperowaliśmy nie tę nogę, co trzeba, albo nie tego pacjenta, albo tego, ale zapomnieliśmy wyjąć mu z ciała nożyczki przed zaszyciem dziury w brzuchu. Muszą wdrożyć procedury zgłaszania takich przypadków - to mówi owa ustawa.

Ale nie mówi, jak te procedury mają wyglądać. A placówki medyczne chcą, by możliwość zgłaszania błędów medycznych miał tylko ich personel, pacjent nie - pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.

A personel może stawać okoniem i nic z tym nie zrobisz. I radcowie prawni, którzy widzą ten bubel, na łamach DGP ostrzegają, że to się może skończyć nawet tym, że skoro to lekarz musi zgłosić błąd, sam na siebie niechętnie doniesie, a jeszcze gorzej, jak będzie musiał donieść na kolegę. Ostatecznie zależności interpersonalne mogą blokować rzetelne prowadzenie rejestru błędów.

A dlaczego to ważne, pisałam wyżej. Gdyby nikt nie chował głowy w piasek, części błędów w przyszłości dałoby się uniknąć. Tylko chowanie głowy w piasek jest kuszące.

Rozumiecie, że to, że ustawa nie mówi, jaka ma być procedura, nie znaczy, że ma być ona taka, że tylko personel może zgłosić błąd, prawda? Czyli mimo bubla prawnego szpitale mogłyby same wykazać dobrą wolę i stworzyć taką procedurę, w której pacjent sam może donieść na lekarza. Mogłyby. Ale większość twierdzi, że pacjent to się i tak nie zna, skąd on ma niby wiedzieć, że podano mu zły lek albo pomylono dawkę. Jak się źle czuje, może napisać skargę i już.

Tylko że są chlubne wyjątki, które, mimo że pacjent się nie zna, głowy w piasek nie chowają. Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie jakoś potrafił stworzyć internetowy formularz dla pacjentów do zgłaszania błędów. Ba! Nawet odwiedzająca pacjenta postronna osoba może tam dokonać zgłoszenia.

Da się?

Tylko nie mów nikomu

REKLAMA

Jest jeszcze drugi problem: nie dość, że rejestry błędów medycznych w poszczególnych placówkach mogą być niepełne, bo ich rzetelność zależy od personelu szpitala, który błąd popełnił, to jeszcze nie są publiczne. Po prostu ustawa nie nakazała ich upubliczniania.

A powinna, bo pacjent mógłby świadomie decydować, do której placówki chce trafić - do tej, której zdarza się czasem zaszyć pacjentowi nożyczki w brzuchu, czy do tej, której takie błędy jednak się nie zdarzają.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA