Jest ktoś, kto nienawidzi frankowiczów bardziej niż banki. Zapadł wyrok, który rozsierdził wielu Polaków
Sąd w Białymstoku mówi, że frankowicze nie muszą oddawać bankowi więcej niż pożyczyli, czyli, że w sumie dostali kapitał na kupno mieszkania za darmo. To przełomowa decyzja, która nie podoba się nie tylko bankom, ale i wielu klientom. „Super! Znowu wszyscy zapłacimy za cwaniaków udających gamoni”. Czy udających? Nie wiem, ale na pewno wszyscy za to zapłacimy.
W pewnym sensie z bankami jest jak z rządem. Banki nie mają własnych pieniędzy, tylko te, które od nas dostaną, a ściślej mówiąc, co na nas zarobią. I kiedy rząd sypie pieniędzmi w jednym miejscu, komuś innemu musi zabrać. Tak samo jest z bankami. Kiedy stracą pieniądze na sprawach frankowych, będą musiały sobie to odbić na prowizjach i opłatach w innych produktach bankowych.
A potrzeba takiego odbijania może rosnąć, bo sąd w Białymstoku właśnie orzekł, że klienci nie muszą zwracać więcej pieniędzy, niż pożyczyli na zakup mieszkania. Nie wszyscy klienci, tylko konkretni ING Banku Śląskiego, którzy w 2008 roku pożyczyli od banków równowartość 125 tys. zł we frankach szwajcarskich.
Prawo nie przewiduje, że bankowi trzeba płacić za pożyczenie kapitału
Jeszcze w 2018 roku Sąd Okręgowy w Katowicach orzekł, że umowa kredytu indeksowanego do franka jest w całości nieważna od dnia jej zawarcia. W reakcji na to bank zażądał od klientów oddania tych 125 tys. zł, ale i 48 tys. zł tytułem wynagrodzenia za korzystanie z kapitału.
Nad wysokością wynagrodzenia dla banku można dyskutować, ale czyż to nie logiczne, że pożyczanie pieniędzy to „praca” banku i należy się za nią jakieś wynagrodzenie? Bank ponosi też koszty, pożyczając nam pieniądze.
Otóż nie. Najpierw w czerwcu 2019 r. sąd oddali pozew banku, ten się odwołał, a w lutym Sąd Apelacyjny przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. I oto właśnie sąd w Białymstoku kilka dni temu orzekł, że bankowi wynagrodzenie za korzystanie z kapitału się nie należy, a kredytobiorcy mają mu zwrócić tylko taką kwotę, jaką od niego pożyczyli.
Powód? Według sądu polskie prawo nie przewiduje tego rodzaju roszczeń jak wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. A nawet gdyby odpowiednie przepisy były, i tak byłyby niezgodne ze słynną unijną dyrektywą 93/13, która chroni konsumentów.
Orzeczenie sądu w Białymstoku to prawdopodobnie pierwszy wyrok w sprawie o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału przez frankowiczów - podkreśla „Rzeczpospolita”. I wyjątkowo ważny, bo lawina pozwów frankowiczów rośnie, a sądy nie bardzo wiedzą, co z nimi zrobić. Problem miała raz na zawsze rozwiązać Izba Cywilna Sądu Najwyższego, ale ta sprawę przeciągnęła, pytając o zdanie ekspertów jak KNF, NBP Rzecznika Finansowego, a nawet Rzecznika Praw Dziecka.
Decyzja białostockiego sędziego zirytowała zapewne nie tylko ING, wszystkie banki umoczone we franki. Ale i ich klientów, którzy frankowiczami nie są.
Zapłacimy za „cwaniaków udających gamoni”?
Na forach internetowych czytam:
„Niech banksterzy wyją. Pazerność nie popłaca”
Ale znacznie więcej jest hejterskich opinii wobec frankowiczów:
Cwani czy czy nie, to oczywiste, że straty na kredytach frankowych poniosą wszyscy inni klienci. Bo może i banki mają (w przeciwieństwie do rządu) jakieś tam swoje pieniądze, ale jak je zarobiły rok temu, dwa albo dziesięć, to już o nich zapomniały. Liczy się wyłącznie rachunek zysków i strat w bieżącym roku. A jak w tym roku zaksięgowana zostanie strata na frankach, to i w tym roku musi zrekompensować ją zysk skądinąd. Albo zewsząd. Zależy, jak dużą dziurę trzeba będzie zasypać.
To oczywiście nie powód, żeby frankowicze nie walczyli o respektowanie prawa. I przed wieszaniem na nich psów warto pamiętać, że banki podnoszą opłaty i prowizje od miesięcy i to nie ze względu na frankowiczów, ale z powodu niskich stóp procentowych, które psują im biznes. Na razie więc miejcie pretensje do Rady Polityki Pieniężnej.