Podaż pieniądza. Z obiegu zniknęła gigantyczna kasa. Co rząd zrobił z 30 mld zł?
W styczniu z obiegu w Polsce zniknęło prawie 25 mld złotych. Widać to w danych opublikowanych niedawno przez Narodowy Bank Polski. Takie ubytki w podaży pieniądza zdarzają się od czasu do czasu, w samym zdarzeniu nie ma więc nic szokującego, chociaż mimo wszystko to rzadkość.
Zdecydowanie częściej zdarzają się przyrosty podaży pieniądza, czyli sytuacje, w których pieniędzy w obiegu przybywa. Jednak w tym zniknięciu 25 mld zł ciekawe jest też to, że to rekord.
Szereg danych NBP sięga 2004 roku i w tym okresie aż tak duża nominalnie korekta podaży pieniądza nie zdarzyła się ani razu. Wcześniej z pewnością też nie, ponieważ wcześniej generalnie byliśmy na zdecydowanie niższych poziomach nominalnie – i z podażą pieniądza i z PKB i z produkcją, płacami, ze wszystko. Byliśmy po prostu mniejszą gospodarką.
Na powyższym wykresie widać, że spadki podaży pieniądza zdarzają się rzadko, ale dość regularnie. Co ciekawe, jest to regularność kalendarzowa. Przytrafia się to prawie zawsze w styczniu. Oto wykres z kolejnymi styczniami od 2004 roku:
Pojawia się więc pytanie, co takiego u licha dzieje się takiego za każdym razem w styczniu, że akurat wtedy znikają pieniądze z gospodarki?
W grudniu Polacy potrzebują więcej gotówki
Kluczowe jest tu to, że styczeń jest po grudniu, a w grudniu po pierwsze są święta, przy okazji których wydajemy zwykle więcej pieniędzy, a po drugie wraz z grudniem kończy się rok, a na koniec roku w wielu instytucjach robi się porządki księgowe, żeby w bilansie na koniec roku wszystko wyglądało jak najlepiej.
Podaż pieniądza składa się z dwóch głównych części: gotówki w obiegu i depozytów w bankach, których używamy, gdy płacimy kartą, albo robimy przelew. W przypadku gotówki sezonowość polega na tym, że przed świętami, a zwłaszcza przed sylwestrem wielu z nas woli wypłacić trochę więcej, zwłaszcza, jeśli wyjeżdża gdzieś, gdzie może być problem z płatnościami elektronicznymi.
W ten sposób w grudniu pobieramy sobie gotówki nieco na zapas. W efekcie w styczniu wyciągamy jej mniej albo wcale. Z drugiej strony z obiegu wciąż wypadają banknoty i monety, które uległy zużyciu, albo zniszczeniu i ten parametr jest w miarę stały. W styczniu więc z obiegu wypada tyle gotówki, co zwykle, ale na niej miejsce pojawia się mniej niż zwykle nowej. W efekcie wartość gotówki w obiegu akurat w styczniu maleje.
Gotówka to tylko kilkanaście procent całego obiegu pieniądza, zdecydowana większość to depozyty. One też w pewnej części w styczniu znikają. Aby odkryć, w jaki sposób, trzeba zdać sobie sprawę z tego, skąd one się biorą. Ich znikanie to proces odwrotny do ich tworzenia.
Depozyty, rząd czy zagranica?
Zdecydowana większość depozytów powstaje w wyniku udzielania przez banki kredytów. Niektórzy myślą, że banki udzielając kredytów, wypożyczają istniejące już wcześniej pieniądze, czyli depozyty innych ludzi, ale w rzeczywistości jest odwrotnie. To kredyty tworzą depozyty.
Gdy ktoś dostaje kredyt konsumpcyjny w banku, to na jego koncie pojawiają się nowe środki, których wcześniej tam nie było. W przypadku kredytu mieszkaniowego pieniądze trafiają zwykle na konto dewelopera, ale nie zostały tam przelane z naszego konta. Bank umieścił tam to, co właśnie stworzył. W efekcie powiększył ilość i wartość depozytów w systemie bankowym, czyli zwiększył podaż pieniądza w obiegu.
Z tego wniosek, że najprostszym sposobem na zmniejszanie tej podaży jest spłacanie kredytów. To się w styczniu często dzieje, bo często zdarza się tak, że w grudniu albo listopadzie kupujemy prezenty, korzystając ze świeżo zaciągniętego kredytu gotówkowego albo ratalnego, a już po świętach, czyli właśnie w styczniu, te kredyty spłacamy, jeśli były niewielkie.
W naszym przypadku w ostatnim miesiącu zadziałało jednak coś innego. Wartość gotówki w obiegu owszem spadła o blisko 2 mld zł (czyli najbardziej od stycznia 2018), a wartość depozytów spadła aż o 24,4 mld zł, ale z drugiej strony wartość wszystkich kredytów wcale nie spadła, tylko wzrosła o 0,1 mld zł.
Co więc tu się stało? Są jeszcze dwa ważne źródła, które mogą wpływać na to, ile jest depozytów w bankach. Te źródła to zagranica i rząd.
Jeśli chodzi o zagranicę, to kategoria zwana w NBP „aktywa zagraniczne netto” (kredyty z polskich banków dla firm i obywateli z zagranicy minus ich depozyty w polskich bankach) też nie zmalała, tylko urosła tak samo jak kredyty – o 0,1 mld zł (po pominięciu wpływ zmian kursu walutowego, gdyby uwzględnić lekkie osłabienie złotego, aktywa te urosły o 4,7 mld zł).
Pozostaje ostatni „podejrzany”, czyli rząd. Czyli coś, co nazywa się „zadłużenie netto instytucji szczebla centralnego”. To wartość kredytów udzielonych przez banki rządowi, funduszom celowym, samorządom minus wartość depozytów tych wszystkich instytucji złożonych w bankach. Te depozyty są traktowane tak, jakby wychodziły z obiegu. Coś, co leży na rachunku rządowym w NBP nie krąży po gospodarce.
W styczniu „zadłużenie netto instytucji szczebla centralnego” zmalało o 28,6 mld zł. Tu więc mamy główną przyczynę spadku podaży pieniądza.
Skąd rząd wytrzasnął te 30 mld zł?
Zadłużenie netto zmalało, bo na rachunkach rządowych przybyło blisko 30 mld zł. Tu niestety kończy się przejrzystość monetarnych statystyk, więc nie wiemy na pewno, skąd się te pieniądze tam wzięły i dlaczego.
Oczywiście można sobie wyobrazić, że rząd drastycznie podnosi podatki i w ten sposób wysysa pieniądze z gospodarki, umieszczając je na swoich kontach (zanim je z powrotem wpuści w gospodarkę finansując różnego rodzaju wydatki), tyle że w naszym przypadku nic takiego nie miało miejsca.
Warto też zauważyć, że dokładnie ten sam schemat znacznego zwiększania się w styczniu depozytów należących do instytucji rządowych występuje co roku. W grudniu z kolei, czyli miesiąc wcześniej, te same depozyty dość drastycznie maleją.
Wygląda to tak, jakby na koniec grudnia, czyli na koniec roku, pieniądze te były komuś udostępniane, a w styczniu wracały na miejsce, na rządowe konta. Jest to więc zapewne efekt rozliczeń, których dokonuje się praktycznie we wszystkich firmach, instytucjach, bankach i urzędach na koniec roku.
Każdy wtedy potrzebuje gotówki, aby pokryć niedobory, deficyty, aby wszystko się na koniec roku zgadzało. To zapewne zwiększa popyt na płynność w gospodarce na te parę dni, albo wręcz jeden dzień – 31 grudnia. Wtedy tych dodatkowych kilkadziesiąt miliardów może wchodzić w obieg, a potem w styczniu wraca. Dlatego w styczniu zawsze pieniędzy jest mniej.
Warto na koniec zauważyć, że generalnie podaż pieniądza w Polsce rośnie coraz wolniej. Nie tylko z miesiąca na miesiąc, ale też z roku na rok. W styczniu była większa niż rok temu tylko o 7,3 proc.. co jest najwolniejszym wzrostem od czerwca 2018.
To oznacza, że ogromna fala nowego pieniądza, którą rząd wtłoczył do gospodarki wiosną 2020 r., na początku pandemii w ramach tarcz antykryzysowych, tak mocno zaspokoiła potrzeby płynnościowe w gospodarce, że teraz kręci się ona wystarczająco szybko bez potrzeby kreowania nowego pieniądza w takim tempie jak zwykle.
W ten sposób chyba pierwszy raz w historii (a na pewno pierwszy raz od 2005 roku, dokąd sięgają tabelki w NBP) podaż pieniądze w Polsce rośnie wolniej niż inflacja. W tym meczu mamy obecnie 7,3 do 9,2. Gdyby faktycznie było tak, jak uważają monetaryści, że inflacja bierze się ze zbyt szybkiego przyrostu pieniądza w gospodarce, to można by się spodziewać. teraz szybkich spadków inflacji. Niestety rzeczywistość inflacyjna jest znacznie bardziej złożona, więc to, że podaż pieniądza rośnie wolniej niż ceny lepiej dziś traktować tylko jako bardzo rzadko spotykaną ciekawostkę.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.