REKLAMA

Czy nadszedł już czas, by skończyć z darmowym studiowaniem w Polsce?

Doktor filozofii na kasie w markecie to obrazek, którym straszy się w Polsce młodzież od lat. A jednocześnie brakuje na rynku dobrych rzemieślników, techników i specjalistów po szkołach zawodowych. No to włóżmy kij w mrowisko - czy każdy w tym kraju musi mieć dyplom magistra? I czy musi go mieć za darmo?

Płatne studia. Czy nadszedł już czas, by skończyć z darmowym studiowaniem w Polsce?
REKLAMA

„Z utęsknieniem czekam na partię, która […] będzie miała dość odwagi, by wszcząć dyskusję np. o płatnych studiach, dofinansowaniu przez pacjentów służby zdrowia czy emeryturach policyjno-wojskowych”

- napisał w sobotę na Twitterze dziennikarz Konrad Piasecki, komentując konwencję Koalicji Obywatelskiej.
REKLAMA

No i zrobiła się burza! Bo jak to płatne studia?!

To przecież ekonomiczna dyskryminacja. Zdolne dzieci z uboższych rodzin skończą na technikach czy zawodówkach, bo rodziców nie będzie stać na ich lepsze wykształcenie. Już dzisiaj studia dla ludzi spoza dużych ośrodków akademickich, to duży koszt. Czasem zbyt duży.

No to ta zdolna młodzież mogłaby dostać stypendia pokrywające czesne. Ale wtedy średnio zdolna młodzież i tak miałaby gorzej w życiu niż ta mało zdolna, ale mająca bogatych rodziców. Przecież można brać kredyty studenckie, które w wielu krajach sensownie działają. 

Tak, a wtedy wchodzisz w dorosłe życie z jednym kredytem, a potem żeby kupić mieszkanie zaciągasz drugi i tak wpadasz w spiralę co najmniej na połowę życia.

Ale przecież nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie. Przez darmowe studiowanie brakuje specjalistów w wielu zawodach, rzemieślników, chętnych do szkół zawodowych brak, szkolnictwo branżowe kuleje, a uniwersytety wypuszczają rzesze bezrobotnych, którzy i tak zmuszeni są podjąć się pracy fizycznej, choćby w sklepie na kasie, choć mają doktora z filozofii.

A poza tym, ileż można studiować na koszt całego społeczeństwa? Iluż jest wiecznych studentów, którzy zaczynają cztery kierunki studiów i po pięciu latach nie kończą ani jednego? Tak przy okazji: od 2011 roku drugi kierunek studiów miał być odpłatny. I był, ale w 2014 roku z opłat się wycofano.

Tylko co wtedy z demografią? Rodzice, wiedząc, że musi być ich stać na opłacenie nauki potomka, będą się rzadziej decydowali na drugie czy trzecie dziecko.

Im więcej zapłacisz, tym więcej się nauczysz?

I tak oto rozszalała się awantura na argumenty, które w tej dyskusji zawsze padają takie same.

Warto więc przyjrzeć się twardym danym, zostawiając emocje na chwilę z boku. Okazuje się bowiem, że wprowadzenie opłat za studia ostatecznie wcale nie jest społecznie szkodliwe, a neutralne. Do takich wniosków doszli autorzy analizy opisanej na łamach obserwatora finansowego.

Jan Bietenbeck, Jan Marcus i Felix Weinhardt opracowali analizę, jak na osiągnięcia edukacyjne wpływa wprowadzenie opłat za studia. Badania zostały przeprowadzone w Niemczech, tam bowiem w 2005 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że szkoły wyższe mogą pobierać takie opłaty. 

W efekcie aż ponad połowa z nich się na to zdecydowała, wprowadzając czesne najczęściej w wysokości ok. 500 euro za semestr. Ważną informacją jest przy tym fakt, że opłatami objęto również studentów, którzy decydowali się na darmowe studia.

Jaki był efekt? Z jednej strony rzeczywiście o 3,9 pkt proc. spadł odsetek maturzystów, którzy zdecydowali się studiować. W sumie, czy to dużo?

Z drugiej jednak strony, jak już ktoś zaczął studiować, bardziej się przykładał do nauki, poświęcając na nią o 11 proc. więcej czasu. A co ważniejsze, im więcej studenci płacili za studia, tym częściej je kończyli. Czesne w wysokości do 1 tys. euro spowodowało, że o 2,8 pkt proc. wzrósł odsetek magistrów. Ci, którzy płacili za naukę do 4 tys. euro o 5,9 pkt proc., częściej otrzymywali dyplom.

Badania w gruncie rzeczy pokazują, że ostatecznie bilans korzyści i strat z wprowadzenia odpłat za studiowanie ze społecznego punktu widzenia jest neutralny. A więc jest to decyzja czysto polityczna i światopoglądowa. Zresztą na razie również hipotetyczna, bo ani PiS nie odważyłby się na taki ruch, ani Koalicja Obywatelska nie podejmie takiego ryzyka, szczególnie że aktualnie jest w takiej formie, że boi się nawet powiedzieć cokolwiek na temat aborcji, choć powinna w końcu zająć jakieś stanowisko. Trudno więc od polityków, którzy boją się własnego cienia oczekiwać, że sami będą wywoływać kontrowersyjne tematy.

REKLAMA

Możemy więc spokojnie wrócić do obrzucania się błotem na Twitterze, nie zawracając sobie głowy racjonalnymi argumentami.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA