Macie takie odczucie, że narzekanie na koleje państwowe stało się u nas sportem narodowym, z którego za wiele nie wynika? Dawniej człowiek klął na czym świat stoi przez brak światła w przedziale, czy na wychodzący na pociągowy korytarz brud z toalety. Teraz pasażerom najczęściej nie podoba się bardzo częsty brak w polskich pociągach połączenia internetowego. Ale gwarantuję: w jednym i drugim przypadku te żale bardzo niewiele dają. No chyba, żeby zgapić to, jak traktuje swoich pasażerów kolej w Czechach. Tylko że wtedy jest jedno poważne niebezpieczeństwo: polska kolej może najzwyczajniej w świecie przez to zbankrutować.
To był całkiem dobry rok dla PKP Intercity. Narodowy przewoźnik w 2022 r. przewiózł w sumie blisko 59 mln pasażerów, czym pobił rekord spółki, który do tej pory pochodził z 2019 r. (prawie 49 mln podróżnych). Dzięki temu można było co nie co dosypać do wcześniejszej strategii spółki rozpisanej do 2030 r. W ten sposób udało się zwiększyć nakłady inwestycyjne do końca dekady z 19 do 27 mld zł. Trzeba teraz trzymać kciuki nawet do krwi, żeby przynajmniej część tych pieniędzy posłużyła do wypracowania odpowiedniego systemu połączenia internetowego w pociągach. Żeby pasażer mógł bezproblemowo korzystać z połączenia Wi-Fi, a nie chodzić po wagonie w poszukiwaniu zasięgu. Niestety, chociaż mogłoby się wydawać, że pod koniec pierwszej ćwiartki obecnego stulecia, to już nie powinien być żaden kłopot, to w polskich pociągach bardzo często internet dalej wydaje się przeszkodą po prostu nie do pokonania. Chociaż jakby tak sięgnąć po model postępowania z kolejowymi pasażerami rodem z Czech, to sytuacja z pewnością uległaby zmianie. W lewo bądź w prawo.
Brak Wi-Fi w pociągu? Przepraszam, już daję odszkodowanie
O sprawie w social mediach donosi Jarosław Gwizdak, sędzia z Katowic, były prezes Sądu Rejonowego Katowice-Zachód. Opisuje krótko swoją podróż czeskim pociągiem i odnotowuje jednocześnie, że nie działa Wi-Fi, z którego chciał skorzystać. A że to nie polska kolej i sprawa nie wydaje się do końca przegrana, brak połączenie internetowego idzie zgłosić konduktorowi. To co wydarza się chwilę później, wprawia w osłupienie katowickiego sędziego.
W przeliczeniu na polską walutę, kwota nie robi wrażenia. Bo te 30 koron to raptem niecałe 6 zł. Ale tu bardziej chodzi o zasadę, w którą relacja na linii pasażer - przewoźnik jest w miarę sprawiedliwa. I jak komuś powinie się noga, to jest rekompensata finansowa. To chyba całkiem w porządku, co nie?
A co jak pociąg nie przyjedzie w ogóle?PKP by się nie wypłaciło
Wprowadzenie takiego mechanizmu odszkodowań dla podróżujących byłby jednak bardzo ryzykowny dla PKP. Nawet gdyby taki kupon rekompensacyjny za brak Wi-Fi wyniósłby załóżmy po 10 zł, to obciążenie z tego tytułu kolejowej spółki mogłoby iść w grube miliony złotych. Wystarczy sobie wyobrazić dowolne dłuższe połączenie kolejowe, podczas którego co drugi pasażer skarży się na bark połączenie internetowego i dostaje od konduktora w zamian taki kupon na 10 zł. Po pierwsze bardzo realne jest niebezpieczeństwo, że ten pracownik już od pierwszej do ostatniej stacji nie zajmuje się niczym innym, bo tyle osób wyciąga rękę po 10-złotową rekompensatę. Po drugie końcowy rachunek PKP, tylko z jednej trasy i tylko z jednego pociągu, mógłby mocno zawrócić w głowie. A w perspektywie rocznej pewnie zachwiałby podstawami kolejowej strategii na następne lata. I jest jeszcze jedno ryzyko, o którym wspomina jeden z użytkowników Twittera.
Padła żartobliwa odpowiedź, że dają Skodę Rapid kombi, w gazie. Ale los PKP byłby wtedy już tak, czy inaczej przesądzony. Rekompensaty za brak Wi-Fi może jakimś cudem by przeszły. Ale odszkodowanie dla pasażerów za spóźnione pociągi i te, które w ogóle nie przyjechały - z pewnością przekracza możliwości finansowe PKP Intercity.