Macie apetyt na nowe obligacje reklamowane przez premiera? Dziwne, rząd ma przecież lepsze papiery w ofercie
Nowe obligacje skarbowe to hit, który uratuje nasze oszczędności? Premier zaproponował właśnie z wielką pompą coś, co może być słabsze niż obligacje, które już dotąd Polacy mogli bez łaski kupić, tylko zabrakło im najwyraźniej promocji.
Wprowadźcie obligacje skarbowych indeksowane inflacją, by ochronić oszczędności Polaków – nawołuje rząd część ekonomistów. Ich zdaniem takie rozwiązanie skłoniłoby nas też do oszczędzania, zamiast wydawania pieniędzy. Ściągnęłoby to pieniądze z rynku i pomogło hamować inflację, która w kwietniu wynosiła już 12,3 proc., a w całym roku ma być na podobnym poziomie.
Druga cześć ekonomistów otwiera na takie postulaty szeroko oczy i mówi: ale takie obligacje skarbowe już są!
Nie ma.
Są.
Nie ma.
To są te obligacje czy ich nie ma?
W pewnym sensie obie strony mają rację. Otóż w maju, bez żadnej specjalnej akcji inicjowanej przez premiera każdy może kupić obligacje skarbu państwa indeksowane inflacją. Są tylko dwa „ale”.
Po pierwsze, najkrótszy okres, na jaki należy zainwestować pieniądze, to cztery lata. Po drugie, indeksacja o wskaźnik inflacji i to powiększona o 1 proc. marży obowiązuje dopiero od drugiego roku. W pierwszym roku oprocentowanie, jakie dostaniemy to 3,3 proc.
Może stąd przekonanie, że obligacji antyinflacyjnych nie ma, bo ochrona przed wzrostem cen nie wjeżdża od razu no i trzeba zainwestować na trochę dłużej. Interes jednak ciągle wydaje się całkiem niezły.
W przypadku obligacji dziesięcioletnich jest jeszcze lepiej. W pierwszym roku oprocentowanie to 3,7 proc., a w kolejnych latach poziom inflacji powiększany jest o marżę 1,25 proc.
Za długo? No to jeśli pobierasz 500+, możesz skorzystać też z sześcioletnich obligacji rodzinnych. Te również są indeksowane inflacją plus 1,5 proc. marży od drugiego roku, w pierwszym zaś oprocentowanie wynosi 3,5 proc.
Są jeszcze w sprzedaży 12-letnie obligacje rodzinne, które w pierwszym roku dają nawet 4 proc., a potem w kolejnych latach wskaźnik inflacji + 1,75 proc. marży. Do dziś zachodzę w głowę, dlaczego rząd nie skupił się na promowaniu tych obligacji skarbowych, które już oferuje, ale postanowił wymyślić zupełnie nowe i wokół nich narobić szumu.
A to, co zaproponował w ostatnich dniach, wcale nie musi być dla Polaków bardziej atrakcyjne niż istniejąca oferta Ministerstwa Finansów.
Oprocentowanie obligacji 5,25 czy 12 proc.
Szczegóły nie są jeszcze znane, poznamy je pod koniec maja, a nowe obligacje można będzie kupić od czerwca. Mają być indeksowane stopą referencyjną NBP, która obecnie wynosi 5,25 proc. Z pewnością jeszcze wzrośnie. Ale inflacja też, a ostatnie dane za kwiecień pokazują, że wyniosła 12,3 proc. Z prognoz wynika, że średnioroczna może utrzymać się na podobnym poziomie.
Przewaga nowych obligacji jest taka, że możemy je wykupić na krótszy termin – na rok lub dwa lata Te drugie mają być jeszcze powiększone o marżę. Jaką? Jeszcze nie wiadomo.
Ale oferta premiera, z której jest tak dumny, to kapiszon, nawet jeśli indeksacja będzie obowiązywać od początku, nie jak w przypadku obligacji antyinflacyjnych. Stopie referencyjnej NBP dziś jest bardzo daleko do poziomu inflacji.
Które obligacje skarbowe wypadną ostatecznie korzystniej? Nikt nie ma szklanej kuli, by przewidzieć wysokość stóp procentowych w ciągu kolejnych dwóch lat, a tym bardziej poziom inflacji w ciągu czterech albo i dwunastu lat.
Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wprowadzenie nowych obligacji skarbowych indeksowanych stopą referencyjną NBP jest nie po to, by zaoferować coś bardziej atrakcyjnego Polakom, ale by pokazać, że władza wprowadza nowe rozwiązania w odpowiedzi na cierpienia biedniejących Polaków. To wyłącznie marketing.