Niemcy szukają winnych uzależnienia od Rosji. Były doradca Merkel wskazuje na całą klasę polityczną
Za naszą zachodnią granicą zaczęło się zakrojone na szeroką skalę polowanie. Niemcy za wszelką cenę chcą wytropić winnego aż tak głębokiego uzależnienia się od rosyjskiej energii. Dlatego też w Berlinie coraz więcej popularności zyskuje anegdota, że właśnie z tego powodu w stolicy nagle zdecydowano się schować wszystkie lustra. Bo jeszcze ktoś niepotrzebnie zobaczy tam swoje odbicie.
Wydaje się, że Niemcy powoli wychodzą z gry w kotka i myszkę, w której z jednej strony rugali Rosję za energetyczny szantaż, a z drugiej z niezadowoleniem przyjmowali pomysły dotyczące unijnego embarga na rosyjską energię. Wszak nie po to miesiące wcześniej wykonywali najtrudniejsze, dyplomatyczne piruety, żeby do taksonomii UE włączyć też gaz. Niemcy właśnie dzięki surowcowi dostarczanemu przez Nord Stream 1 i Nord Stream 2 chcieli dekarbonizować swoją gospodarkę.
Teraz rząd Olafa Scholza, głównie przez presję społeczną, zmienia stanowisko. I może jeszcze ciut za wcześnie na zbyt odważne deklaracje, ale jesteśmy świadkami ewidentnego pęknięcia. Dowodem na to jest też obecne polowanie przeprowadzane za naszą zachodnią granicą. Niemcy bardzo chcą się dowiedzieć komu konkretnie „zawdzięczają” uzależnienie w taki stopniu od energii z Rosji. Rozmowa Lars-Hendrika Rollera, byłego, głównego doradcy ekonomicznego byłej kanclerz Niemiec Angeli Merkel, z Handelsblatt tylko dolewa oliwy do ognia.
Polityczna zgoda w Berlinie na rosyjską energię
Ostatnio Suddeutsche Zeitung przepuścił medialny atak na Rollera i poinformował, że to właśnie były doradca Angeli Merkel miał lobbować najbardziej na rzecz budowy Nord Stream 2, który miał jeszcze bardziej uzależnić Niemcy i całą Europę od rosyjskiego gazu. Przeciwnikiem tego rozwiązania miał być Christoph Heusgen, który podpowiadał byłej kanclerz Niemiec z kolei w sprawach polityki zagranicznej. Ale Roller wszystkiemu zaprzecza i nie daje na siebie zepchnąć całej odpowiedzialności. Twierdzi, że przez ostatnie lata panowała co do rosyjskiego gazu polityczna zgoda w Berlinie.
Niemcy nikogo nie chcieli słuchać, a teraz udają zdziwienie
Były doradca Angeli Merkel nieco jednak puszcza wodze fantazji i twierdzi jednocześnie, że rząd Niemiec zawsze słuchał krytyki z zagranicy, dotyczącej polityki energetycznej i gospodarczej wobec Rosji, jak na przykład w przypadku kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2. Przypomnijmy: decyzję o budowie tego gazociągu podjęto w 2015 r. To wspólne przedsięwzięcie grupy Gazprom, spółki zależna BASF-Wintershall, francuskiej firmy energetycznej E.On, Shell i Engie oraz największej austriackiej spółki giełdowa OMV. Tymczasem już rok później, w 2016 r. przed tą inwestycją ostrzegał m.in. prezydent Polski Andrzej Duda.
Ale Niemcy uparcie robili swoje, w czym starały się swego czasu przeszkodzić też Stany Zjednoczone, ale również bez skutku. Dieter Kempf, przewodniczący Federacji Przemysłu Niemieckiego, przez lata bronił rosyjskich dostaw gazu ziemnego, jak również samej budowy Nord Stream 2.
Kempf jednoznacznie też odrzucał wtedy propozycje ówczesnego prezydenta USA Donalda Trumpa, który zamiast gazu z Rosji chciał dostarczać Niemcom LNG. Mam jednak poważny problem, gdy państwo trzecie ingeruje w nasze dostawy energii. Niezależnie od tego, czy chodzi o sankcje, czy o takie argumenty jak po co ci drugi rurociąg, kup mój gaz. To decyzja wyłącznie państwa - argumentował szef Federacji Przemysłu Niemieckiego. Wychodzi więc na to, że obecne polowanie u naszych zachodnich sąsiadów ma podstawową wadę: w poszukiwania winnych uzależnienia od rosyjskiej energii zaangażowano zdecydowanie za mało celowników.