Rząd chce udobruchać rolników, którym zabroni hodować zwierzęta futerkowe, specjalnymi dopłatami. Ale być może jest inny sposób na to, żeby i wilk był syty i owca cała. Wystarczy reaktywować PGR-y, zorganizować spółdzielnie konopne i siać marihuanę po horyzont. Wypracowany tak zysk powinien być receptą na rolnicze sumienia. I przy okazji portfele.
„Piątka dla zwierząt” Jarosława Kaczyńskiego natychmiast po ogłoszeniu wywołała złość i lament rolników. Straszono, że wiele rolniczych rodzin zostanie bez środków do życia, bo hodowle norek to ich jedyne źródło utrzymania. Rządowi dostało się na to, że uderzył w tradycję, w której człowiek może ze zwierzęciem robić, co żywnie mu się podoba.
Chociaż reakcje rolników na „piątkę Kaczyńskiego” były bardzo jednoznaczne, to rząd raczej nie zrobi nawet kroku w tył. Po pierwsze: taka jest od paru lat taktyka, że rządzący się ze swoich decyzji nie wyforują. Nawet jak są złe. Po drugie: precedens zmiany zdania pod presją pikietujących w Warszawie byłby bardzo niebezpieczny. Przecież w długiej kolejce czekają na to też inne grupy zawodowe.
Jednocześnie rządzący nie mogą sobie pozwolić na to, by konserwatywny elektorat wiejski się na władzę obraził, bo to może mieć za parę lat niebezpieczne skutki. I tak powstała idea dopłat, które mają rolnikom wynagrodzić zamknięcie futerkowych ferm. To jednak niejedyne wyjście z tej wydawać by się mogło patowej sytuacji.
Marihuana zamiast norek
Alternatywą dla rolników hodujących zwierzęta na futerka mogłyby być państwowe plantacje marihuany. Nasz rolniczy kraj ma do tego idealne warunki – zdecydowanie lepsze niż depresyjna Holandia. Infrastruktura też jest gotowa, a nowych miejsc pracy na wsi nigdy nie za wiele. Brakuje tylko odpowiedniego prawa, dzięki któremu nikt po norkach by za długo nie płakał. I nie jest to żadne czcze gadanie, tylko najprostsza matematyka.
Raport Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych z 2018 r. wskazywał, że polskie fermy futrzarskie dają nie więcej niż 4 tys. miejsc pracy. A jak to wygląda od strony finansowej? W ubiegłym roku właściciele ferm futrzarskich zarobili w sumie ok. 675 mln zł. W 2020 r. może być gorzej - COVID-19 przydusił też tę branżę.
Porównując te liczby do spodziewanych zysków po teoretycznej hodowli marihuany, znikają wszelkie wątpliwości. Licząc, że nad Wisłą rocznie spala się co najmniej 500 ton marihuany, a cena jednego grama suszu to ok. 50 zł to mówimy o obrocie wartym ok. 25 mld zł, z czego do budżetu z tytułu akcyzy czy podatku VAT trafiałoby co roku 9-10 mld zł. To mniej więcej tyle ile kosztują Skarb Państwa trzynaste emerytury.
Norki i marihuana mają wspólny mianownik
Aby jednak zamienić świat norek na świat marihuany, to oprócz niezbędnej zmiany prawa potrzebny byłby jeszcze jakiś łącznik tych dwóch odległych jednak od siebie branż. Okazuje się jednak, że niczego w tym zakresie nie trzeba wymyślać na siłę. Łącznik jest, i to jak malowany.
Chodzi o posła Konfederacji Dobromira Sośnierza, który nie rozumie, dlaczego zwierzęta miałyby być chronione przed ludźmi. Chciałby najlepiej odwrotnych przepisów. Wszak zwierzęta, jak przekonuje poseł, „nie czują bólu”. A do tego wszystkiego „nie płacą podatków”, „nie są obywatelami”, bo „to tylko maszyny zrobione z mięsa”.
Taka zażarta obrona ferm futerkowych przez Dobromira Sośnierza nie powinna jednak dziwić. Już 9 lat temu zorganizował w Katowicach uliczny protest, w którego trakcie rozebrał się do rosołu. Jak teraz twierdzi, wtedy była to próba obalenia mitu, że lepiej jest nago niż w futrze. Tylko dlaczego ten zadeklarowany obrońca futerkowych ferm miałby nagle zamienić niepłacące podatków zwierzęta w klatkach na zielony chwast, czyli marihuanę? Wbrew pozorom nie mamy tutaj do czynienia z łączniem czegoś na siłę, czegoś, co rzekomo do siebie w ogóle nie pasuje.
Wszak nie kto inny, jak właśnie Dobromir Sośnierz jest jednym z dwóch reprezentantów Konfederacji w Parlamentarnym Zespole ds. Legalizacji Marihuany. 14-osobowy skład tego gremium jest zdominowane przez reprezentantów Lewicy. Dwóch przedstawicieli ma Koalicja Obywatelska i Konfederacja. PiS i PSL nie mają tam w ogóle swoich posłów.
W okresie największych zawirowań związanych z „piątką Kaczyńskiego” swoje drugie – choć tak naprawdę pierwsze – posiedzenie zaplanował Parlamentarny Zespół ds. Legalizacji Marihuany. Możliwość więc zgłaszania inicjatyw ustawodawczych jak najbardziej jest. Trzeba tylko odwagi, ale poseł Dobromir Sośnierz ma jej aż nadto. Tchórz nie pokazałby się nago w stolicy województwa śląskiego. A skoro tak zapalczywie bronił norek, to jeszcze bardziej może to robić w przypadku marihuany. Przecież zyski dla budżetu nieporównywalne. No i jeszcze akcyza i VAT, których zwierzęta nie płacą.
Udeptany grunt jest wiec gotowy. Nic tylko walczyć.