Polska jednym z najlepszych miejsc do życia w UE? Panie prezesie, panie premierze już nie mogę się doczekać!
Kiedy dokładnie? No właśnie nie wiadomo. Nie wiadomo też, czy w ogóle, ale wiadomo, kto ostatnio znów opowiada nam te bajki – premier Morawiecki z prezesem Kaczyńskim. Prezes PiS nawet zdobył się na konkretną prognozę: najbogatsze państwa Europy Zachodniej dogonimy za 10 lat.
Ale najpierw się obudźcie, bo niemieckie średnie pensje dogonimy może za 28 lat. Dlaczego oni nam to robią? Przecież takie rozbudzanie nadziei to jak dać dziecku cukierka, tylko że po rozpakowaniu z papierka okazuje się, że w środku jest kolejne zużyty kawałek gumy do żucia zamiast łakoci. Okrutne.
W naszym zasięgu jest osiągnięcie w 100 proc. poziomu bogatych państw Europy, jeśli zdecydujemy się na realizację planu, który w inny sposób postrzega politykę gospodarczą i społeczną"
– powiedział niedawno premier Morawiecki.
Ten plan to oczywiście Polski Ład. Według premiera już dziś „jesteśmy na 75 proc., nawet ciut wyżej - 76-77 proc.” Ba! Dojście do 100 proc. to zobowiązanie rządu.
Pytanie tylko do 100 proc. czego? Tego premier już nie powiedział. Pewnie celowo. Bo gdyby mówił o konkretach, od razu można by jego bajki zweryfikować, a potem rozliczyć. A tak? Nie da się.
Ale widać, że to jakaś szeroko zakrojoną akcja siania ziarna w naszych głowach. Bo podobne bajki w tym samym czasie opowiadał Jarosław Kaczyński. Prezes PiS w liście odczytanym podczas kongresu Porozumienia Jarosława Gowina przekonywał, że dogonimy najbogatsze państwa Europy Zachodniej w ciągu 10 lat. Dzięki Polskiemu Ładowi oczywiście.
Prezes Kaczyński był nawet trochę bardziej precyzyjny niż premier. Stwierdził, że w ciągu tych 10 lat doścignąć możemy najbogatsze kraje Europy „pod kątem zamożności mierzonej realnym dochodem przypadającym na jednego mieszkańca.”
No i tu przynajmniej jest się o co zaczepić.
PKB per capita – zonk. Ale koledzy z TVP będą wiedzieli, co robić
Gdyby traktować „nasz realny odchód” jako PKB per capita w sile nabywczej, a więc uwzględniając różnice w cenach pomiędzy poszczególnymi krajami, według danych Eurostatu w 2019 r. Polska znalazłaby się na 20. miejscu w UE, notując wynik na poziomie 73 proc. średniej unijnej. Zaraz obok Węgrów.
Liczby z grubsza może i by się zgadzały z tym, co mówił premier Morawiecki, ale punkt odniesienia nie. Jesteśmy bowiem 27 proc. poniżej średniej, nie poniżej najbogatszych krajów. Te najbogatsze są na poziomie 260 proc. średniej unijnej jak Luksemburg, 193 proc. jak Irlandia czy 120 proc. jak Niemcy, do których tak chętnie się porównujemy. Dzielą nas od nich lata świetlne.
No, chyba, że premier Morawiecki miał na myśli Warszawę. To zupełnie zmienia postać rzeczy. W Warszawie PKB na mieszkańca wyrażony w standardzie siły nabywczej to 160 proc. średniej UE w 2019 r. Ha! Mamy to! Gdyby traktować całą Polskę jak Warszawę, można by powiedzieć nawet, że już jesteśmy lepsi niż Niemcy (podpowiedź dla kolegów w TVP). A że w żadnym innym regionie poza stolicą PKB na mieszkańca wyrażone po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej nie przekroczyło poziomu 80 proc. średniej UE – to można zawsze przemilczeć.
Bogactwo, czyli ile konsumujemy i jaki mamy dochód do dyspozycji
Gdyby liczyć nasz dochód jako rzeczywistą konsumpcję prywatną, którą mierzy się dobrobyt gospodarstw domowych, okaże się że Polska dziś jest na poziomie 79 proc. średniej unijnej, oczywiście uwzględniając parytet siły nabywczej. To daje nam dopiero 19. pozycję na 27 krajów wspólnoty, którą zajmiemy ex aequo z Rumunią. Najlepiej wypada Luksemburg z wynikiem 135 proc. średniej, a zaraz za nim Niemcy - 122 proc. średniej unijnej.
No i znowu mała manipulacja - to nasze gonienie do 100 proc. to co najwyżej gonienie do średniej, a nie do najlepszych.
Spróbujmy dalej. GfK Purchasing Power Europe 2020 bada tzw. średni dochód rozporządzalny w krajach Europy. To dochód ze wszystkich źródeł, jaki zostaje nam w kieszeniach po odjęciu podatków i składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne, z uwzględnieniem ewentualnych świadczeń państwowych jak choćby 500+.
Jak wypadamy? W ostatnim raporcie z 2020 r. Polska zajmuje 28. pozycję na 42 kraje. Średnia siła nabywcza Polaka w 2020 r. wynosiła 7 143 euro, podczas gdy dla Europejczyka to 13 894 euro. Jesteśmy więc w połowie drogi, żeby osiągnąć poziom średniej unijnej, nie mówiąc o gonieniu tych najlepszych. A najlepsi są mieszkańcy Liechtensteinu z siłą nabywczą na mieszkańca wynoszącą 64 240 euro, Szwajcarii - 41 998 euro i Luksemburga - 34 119 euro. Pewnie chcecie wiedzieć, ile przypada średnio na jednego Niemca? 22 380 euro.
Potrzebujemy szoku. Ale milion aut elektrycznych nie zadziała
No to na koniec jeszcze małe ćwiczenie, które co roku robi firma audytorsko-doradcza Grant Thornton. Według niej czysto teoretycznie, gdyby dynamika wzrostu płac w Polsce i w pozostałych krajach Unii utrzymała się na zawsze na poziomie z lat 2017-2019, polskie zarobki dogoniłyby te niemieckie za 28 lat, czyli w 2048 r. Do średniej unijnej dobilibyśmy trochę wcześniej - w 2038 r.
To oczywiście tylko teoria, bo nie da się czynić takich założeń. Ale ta teoria pokazuje też, jak bardzo daleko nam jeszcze do Zachodu, szczególnie tego bogatego Zachodu.
Money.pl przypomina, że Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego zaledwie w styczniu tego roku zwracał uwagę, że tylko w pierwszych latach członkostwa w UE Polsce udawało się rzeczywiście bardzo szybko nadrabiać odległość do bogatszych krajów UE - goniliśmy Unię średnio po 2 pkt proc. rocznie. Ale dawno mamy ten etap za sobą.
Zdaniem Beneckiego do osiągnięcia celu premiera Morawieckiego i prezesa Kaczyńskiego potrzebny byłby szok ekonomiczny lub technologiczny, który by przestawił naszą gospodarkę na wyższe tory.
Jeśli politycy mają taki w zanadrzu i naprawdę wystrzelimy, zwracam honor. Tylko błagam, niech to nie będzie znowu bajka o milionie samochodów elektrycznych.