Wybór należy do nas. Albo węgiel, albo walka z globalnym ociepleniem
Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) już nie bawi się w dyplomację i ładne słówka. Stawia za to sprawę bardzo jasno: albo szybko powiemy zdecydowane „cześć” paliwom kopalnym, albo nie będziemy mieć innego wyjścia i zmierzymy się ze skutkami wzrostu temperatury o ponad 1,5 stopnia Celsjusza.
Jeżeli świat na serio chce wypełnić Porozumienie Paryskie i krajowym przywódcom rzeczywiście zależy na wyhamowaniu globalnego ocieplenia, trzeba całkiem na poważnie wziąć się za paliwa kopalne, przede wszystkim węgiel. IEA w swoim najnowszym raporcie bije na alarm. Bo też są do tego podstawy: w 2019 r. produkcja energii elektrycznej z węgla stanowiła 37 proc. globalnej produkcji, odpowiadała też za 72 proc. emisji CO2 z sektora energetycznego i 30 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla.
Jak przekonuje IEA, jeżeli jeszcze chcemy wyhamować globalne ocieplenie, obecna dekada, do 2030 r. będzie kluczowa. W 2030 r. węgiel powinien dostarczać mniej niż 9 proc. światowej energii. Kraje OECD powinny z kolei wycofać się z energetyki węglowej już do 2030 r., a reszta świata – do 2040 r.
Obejmuje to blisko 140 GW w Stanach Zjednoczonych i 95 GW w Unii Europejskiej, gdzie 16 państw członkowskich zobowiązało się lub rozważa wycofanie wszystkich nieobniżonych mocy węglowych, spośród 18, w których obecnie wykorzystuje się znaczne ilości węgla w energetyce
– czytamy w raporcie IEA.
Tymczasem obecnie budowanych jest w sumie 200 GW nowych, węglowych mocy – głównie w Chinach, Indiach i Azji Południowo-Wschodniej. IEA zaś stoi uparcie na stanowisku, że teraz „nie należy podejmować żadnych ostatecznych decyzji inwestycyjnych dotyczących nowych elektrowni na węgiel”. Nawet najbardziej wydajne obecnie elektrownie na węgiel najdalej w 2040 r. powinny być zaś zamknięte lub zmodernizowane.
Rozwód z węglem cały czas rzadkością
Węgiel dostarcza obecnie około jednej trzeciej energii elektrycznej na świecie i jest jedynym z największych źródeł energii. Ale jeżeli faktycznie – zgodnie z zapisami Porozumienia Paryskiego – globalne ocieplenie powinno wyhamować przed poziomem 1,5 st. C, to trzeba pilnie wziąć się do roboty. Wycofanie węgla musi nastąpić w tym samym czasie, kiedy elektryfikacja zwiększa zapotrzebowanie na energię elektryczną. Kraje muszą budować nowe, czyste źródła energii wystarczająco szybko, aby zarówno zaspokoić rosnący popyt, jak i zastąpić węgiel – czytamy w najnowszym raporcie IEA.
IEA wskazuje, że na razie na ostateczny rozwód z węglem zdecydowało się niewiele krajów. Od czasu podpisania w 2015 r. Porozumienia Paryskiego tylko 53 państwa i Unia Europejska zobowiązały się do osiągnięcia zerowej emisji netto. Od połowy 2021 r. 21 krajów wykorzystujących węgiel do produkcji energii elektrycznej zobowiązało się do jego stopniowego wycofania. Portugalia ma to zacząć robić już teraz, w 2021 r., a np., Chile do 2040 r. Są już też tacy, którzy mają ten krok za sobą: Belgia (2016 r.), czy Austria i Szwecja (2020 r.). Ale to ciągle i tak za mało.
Łącznie zobowiązania te obejmują zaledwie 4,1 proc. światowej produkcji energii z węgla i 1,3 proc. światowej emisji CO2 związanej z energią
– wytyka IEA.
Najbogatsze kraje bagatelizują globalne ocieplenie
Co gorsza: wychodzi na to, że temat globalnego ocieplenia powyżej poziomu o 1,5 st. C jest niestety bagatelizowany przez najbogatsze kraje. Jak informuje IEA wśród państw członkowskich G20 tylko pięć ma wyznaczony cel całkowitego wycofania węgla: Kanada, Francja, Niemcy, Włochy i Wielka Brytania. „Emisje z sektorów energetycznych opalanych węglem w tych pięciu krajach stanowią mniej niż 0,8 proc. światowych emisji, a udział węgla w emisjach krajowych waha się od 3,3 w Wielkiej Brytanii do 28 proc. w Niemczech” - czytamy w raporcie.
Siedem krajów jak Brazylia Chiny, Japonia, Korea, Republika Południowej Afryki i Stany Zjednoczone mają swoje cele zerowej emisji netto, ale za to nie mają żadnego planu stopniowego wycofywania węgla. A Indie i Rosja nie mają wyznaczonych jeszcze nawet terminów dla zerowej emisji. Do sojuszu Powering Past Coal Alliance, którego członkowie zobowiązali się do przyspieszenia odejścia od węgla w energetyce, do tej pory przystąpiły z kolei takie kraje jak: Albania, Angola, Kostaryka, Chorwacja, Salwador, Etiopia, Fidżi, Łotwa, Liechtenstein, Litwa, Luksemburg, Wyspy Marshalla, Meksyk, Niue (terytorium stowarzyszeniowe Nowej Zelandii), Macedonia Północna, Peru, Senegal, Szwajcaria, Tuvalu, Urugwaj i Vanuatu.
IEA zwraca też uwagę na Polskę. Analitycy przypominają, że Warszawa zgodziła się na politykę klimatyczną UE, której jednym z ostatnich akcentów było podwyższenie nowego celu klimatycznego z 40 do 55 proc. redukcji emisji CO2. W kwietniu 2021 r. z kolei Polska podpisała z górnikami umowę społeczną, która zakłada m.in. państwowe dopłaty do produkcji węgla, gwarancje zatrudnienia górników, ich indeksację wynagrodzeń i harmonogram zamykania kopalni, który kończy się na 2049 r. BY weszła w życie — musi ją ratyfikować Komisja Europejska.
Jak skutecznie pożegnać węgiel? W Ontario się udało
IEA przekonuje, że dotychczasowe przykłady wskazują, że rozstanie z węglem może przybrać różne formy. Np. w kanadyjskim Ontario już w 2003 r. zobowiązano się do zamknięcia wszystkich elektrowni węglowych do 2007 r. Potem jednak wystąpiły problemy techniczne związane z zastąpieniem mocy wytwórczych i modernizacją sieci i termin węglowego rozwodu przesunięto na 2009 r.
W końcu ustanowiono regulacje, wedle których Ontario przestaje używać węgla od 2014 r. Do tego czasu elektrownie Thunder Bay i Atikokan przestawiono na zasilanie biomasą. Po krótkim czasie zbyt wysokie koszty zamknęły Thunder Bay i trzy inne elektrownie. Węglowe moce w tym czasie zastępowały gazowe bloki. Poczyniono też spore inwestycje w energię z wiatru i słońca. Z tego względu, że wydobywanie węgla i tak nie dobywało się na terenie Ontario — udało uniknąć też większych zawirowań na tamtejszym rynku pracy. Ale efekt jest: od 2019 r. 94 proc. energii elektrycznej wytwarzanej w tym regionie Kanady jest niskoemisyjna.
Cięcia emisji CO2 i nakłady finansowe
Wielka Brytania chce węgiel pożegnać za to 1 października 2024 r. i na razie jest w tym bardzo konsekwentna. Udział węgla w Wielkiej Brytanii w produkcji energii elektrycznej spadł z 65 proc. w 1990 r. do 34 proc. w 2005 r., 23 proc. w 2015 r. i 2 proc. w 2020 r. W 2017 r. brytyjski rząd wyliczał, że w górnictwie zatrudnionych było do 3 tys. osób, spośród których większość miała bez problemu znaleźć sobie nową pracę. Brytyjskim sposobem na rozwód z węglem okazało się ustanowienie nowego limitu intensywności emisji w wysokości 450 g CO2 na kWh wytworzonej energii elektrycznej. W efekcie do 2019 r. w Wielkiej Brytanii w systemie pozostały tylko trzy elektrownie węglowe: Drax, West Burton i Ratcliffe. Z czego dwie pierwsze ogłosiły zamykanie bloków węglowych w 2022 r.
Z kolei nowa polityka energetyczna Niemiec (Energiewende) zakłada odejście nie tylko od paliw kopalnych, ale również od energetyki jądrowej. „W 2019 r. flota węglowa odpowiadała za około 28 proc. całkowitej emisji i ponad 75 proc. emisji z sektora energetycznego” - zauważa IEA. Tylko że u naszego zachodniego sąsiada — w odróżnieniu i od Ontario i od Wielkiej Brytanii — zdecydowanie więcej ludzi zatrudnionych jest w górnictwie. Dlatego oczekiwane jest wielomiliardowe wsparcie od rządu federalnego szczególnie dla środkowych regionów Niemiec.
Rok temu w Niemczech weszła w życie tzw. ustawa o stopniowym wycofywaniu węgla. Zgodnie z tymi przepisami „czarne złoto” ma przestać być stosowane najpóźniej w 2038 r. Do tego czasu mają nie być budowane żadne nowe elektrownie węglowe. Moce wytwórcze z węgla zaś będą zredukowane do 30 GW do 2022 r. (15 GW z węgla kamiennego i 15 GW z węgla brunatnego) oraz do 17 GW do 2030 r. (8 GW z węgla kamiennego i 9 GW z węgla brunatnego).
Wprowadzono również mechanizmy wcześniejszego wycofywania elektrowni z eksploatacji przed 2030 rokiem, aby zrekompensować przedsiębiorstwom potencjalne straty, jakie mogą ponieść. Ponadto starsi pracownicy, którzy stracą pracę w wyniku zamknięcia elektrowni, otrzymają rekompensaty
– zauważa raport IEA.