Czy Putin w końcu odblokuje dostawy gazu do Europy? Gra o Nord Stream 2 nabiera tempa
Gazprom ma pokazać ludzką twarz i zwiększyć dostawy gazu ziemnego do Europy. Ale nie dajmy się zwieść: i tak cały czas chodzi o Nord Stream 2.
Aleksieju Borysowiczu, proszę cię, abyś po zakończeniu pompowania gazu do podziemnych magazynów w Rosji, do 7 lub 8 listopada, rozpoczął planowane prace nad zwiększeniem ilości gazu w twoich podziemnych magazynach w Europie – w Austrii i w Niemczech - w ten sposób do szefa Gazpromu Aleksieja Millera według rosyjskiej agencji TASS zwrócił się rosyjski prezydent Władymir Putin.
To niekoniecznie oznacza koniec gry Gazpromu, który w zderzeniu z popandemicznym zrywem gospodarczym nie dostarczył więcej surowca i w ten sposób przyłożył się dobitnie do wywołania kryzysu energetycznego.
Chociaż Gazprom honorował swoje długoterminowe kontrakty z nami, nie zareagował na wyższy popyt, jak to miało miejsce w poprzednich latach
– zwraca uwagę szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Gazprom może, ale wcale nie musi
Moskwa od początku mniejszych dostaw gazu ziemnego do europejskich magazynów, realizowanych przez Gazprom, utrzymuje, że za tym nie stoi żadna polityczna manipulacja. Z kolei cytowany przez Politico Jack Sharples, pracownik naukowy w Oxford Institute of Energy Studies, przypomina, że Gazprom w żaden sposób nie jest zobligowany do pokrywania większego niż zwykle zapotrzebowania energetycznego w Europie. Jego zdaniem obecnie rosyjska spółka przede wszystkim więc maksymalizuje swoje zyski. Ale przy okazji może łamać prawo.
Wstrzymywanie dostaw w celu utrzymania wysokich cen jest de facto działaniem antykonkurencyjnym
– przyznaje Sharples.
Gra toczy się wokół Nord Stream 2
Tymczasem analitycy od miesięcy utrzymują, że Putin celowo nie zwiększając dostaw gazu do Europy gra w swoją grę, w której jest tylko jeden cel: jak najszybsze uruchomienie Nord Stream 2, czyli jeszcze większe uzależnienie Europy od swoich energetycznych dostaw. Tyle że w tym planie jest wyraźna rysa. Wyższy Sąd Krajowy w Duesseldorfie potwierdził bowiem, że rosyjski gazociąg podlega regulacjom UE. A to może potrwać nawet kilka miesięcy. Po drodze zawsze też mogą wydarzyć się jakieś odwołania i odroczenia.
Putin nie chce tak długo czekać i od tygodni puszcza do Brukseli oczko. Pokazuje, że z jednej strony Europa ugina się pod ciężarem kryzysu energetycznego, a z drugiej nie pozwala na jak najszybsze zorganizowanie dostaw gazu przez nowy rurociąg na poziomie 55 mld m sześc. gazu ziemnego rocznie, bo taką przepustowość ma mieć Nord Stream 2. I teraz kiedy Gazprom dostaje zielone światło na większe dostawy, Putin nie rezygnuje ze swoich argumentów. Prezydent Rosji przekonuje, że jego decyzja pozwoli „dostarczać gaz partnerom europejskim w okresie jesienno-zimowym i z pewnością stworzy korzystniejszą sytuację na europejskim rynku energetycznym w ogóle”.
Jeśli Rosja ma gaz, aby dostarczać go Europie przez Nord Stream 2, jak sugerują, to znaczy, że mają gaz, aby dostarczać go również przez ukraiński system lub inne rurociągi. Tego oczekujemy
– mówi Amos Hochstein, doradca USA ds. globalnego bezpieczeństwa energetycznego.
Będzie dochodzenie w sprawie monopolu Gazpromu?
O tym, że Gazprom gra nie fair wiedzą już wszyscy. „Gazprom używa rekordowych cen gazu do stworzenia fałszywego wrażenia, że natychmiastowe koncesje w zakresie certyfikacji są niezbędne do uruchomienia Nord Stream 2” - uważa Paweł Majewski, prezes PGNiG. Europejscy prawnicy przekonują, że w ten sposób Gazprom narusza prawo konkurencji. Zdaniem Alana Rileya, prawnika specjalizującego się w prawie antymonopolowym, handlowym i energetycznym UE, „istnieją wystarczające dowody, aby rozpocząć dochodzenie w sprawie nadużywania dominacji przez Gazprom”.
Mamy do czynienia z dominującym dostawcą, który stara się celowo odmówić dostaw gazu bez żadnych powodów komercyjnych, bezpośrednio wykorzystując swoją siłę rynkową do ograniczenia dostaw
– przekonuje.
Docelowo KE może nałożyć na Gazprom grzywnę w wysokości do 10 proc. obrotu firmy w danym roku finansowymi. Już wcześniej, w latach 2012-2018, Bruksela prowadziła podobne postępowanie. Ale wtedy, ku niezadowoleniu m.in. Polski i Litwy, nie skończyło się na żadnych karach finansowych.