Amerykanie próbują wyjść z kryzysu. Ceny akcji lecą w dół, a samoloty wciąż nie latają.
To już 10 miesięcy, od kiedy samoloty 737 Max są uziemione. Zakaz lotów został wprowadzony po dwóch katastrofach w Etiopii i Indonezji, w których zginęło 350 osób. Wkrótce na jaw wyszły kontrowersje związane z projektem samolotu, a także wadami w oprogramowaniu.
22 stycznia Boeing poinformował również, że nie spodziewa się, aby 737 Max otrzymał certyfikację w styczniu. Nowe przewidywania mówią o połowie roku. Nie wiemy jednak, czy maksy rzeczywiście powrócą wówczas do użytku.
Firma zapowiada powrót swojego flagowego modelu do fabryk na „kilka miesięcy przed certyfikacją”. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że Boeing gra pod inwestorów. Próbuje ich uspokoić, choć sytuacja nie jest dobra. Ceny akcji spadły od 28 proc. od marca, a światełka w tunelu wciąż nie widać.
Kilka miesięcy przed certyfikacją
Nowy CEO David Calhoun zapowiada powrót do planów stworzenia konstrukcji wpasowującej się w rynek samolotów średniej wielkości. Firma mówiła o stworzeniu nowej maszyny już przed katastrofami Maxów, ale zapowiedzi zeszły na dalszy wobec kryzysu wizerunkowego.
Calhoun chce powrócić do deski kreślarskiej i zapowiada wykorzystanie lekcji, jakie firma otrzymała w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Stworzenie zupełnie nowego samolotu zajmuje średnio 6-7 lat – od momentu podjęcia decyzji, do stworzenia latającego modelu. Boeing ma zamiar przyspieszyć prace. Oby nie skończyło się to kolejnymi błędami konstrukcyjnymi.
Problem zaufania
Największym problemem amerykańskiej firmy w najbliższych miesiącach będzie jednak zapewne brak zaufania potencjalnych klientów. Ludzie mogą zwyczajnie nie chcieć latać Maxami, mając w pamięci przeszłe wypadki. To z kolei wpłynie zapewne na zamówienia linii lotniczych. Polski LOT miałby dziś już 12 Maxów. Tymczasem siedmiu z nich nie odebrał, a pozostałe pięć jest uziemione. Problemy Boeinga pogarsza również słaba dostępność symulatorów dla pilotów.