Biedronka rekrutuje na wakacje. Patrzę na stawki i chyba wiem, kogo szukają, ale nie powiem na głos
To oferta z gatunku wyjątkowo specyficznych. Biedronka szuka chętnych na wakacyjną przygodę w swoich sklepach i magazynach. Nie wymaga doświadczenia, daje zakwaterowanie i jedzenie. Ale jest jeden haczyk. Nie sądziłem, że natrafię jeszcze kiedyś na ogłoszenie z tak niskim wynagrodzeniem.
Polacy niby się krygują, tłumaczą, że inflacja, trzeba oszczędzać, w wakacje pasa zaciskać, ale wszyscy i tak chyba przeczuwamy, że od końcówki czerwca polskie plaże będą zatłoczone jak co roku. Ba, gdzieś te oszczędności trzeba będzie znaleźć więc całkiem możliwe, że wygłodniali słońca plażowicze zamiast kierować się do okolicznych smażalni po nieprzyzwoicie drogie ryby, pójdą po prostu do sklepu spożywczego i przygotują sobie obiady na własną rękę.
Biedronka rekrutuje
Taki rozwój wypadków byłby idealny dla Biedronki i innych dużych sieci spożywczych. Jeronimo Martins jak co roku zaczyna właśnie wakacyjną rekrutację na stanowiska w sklepach w „atrakcyjnych miejscowościach turystycznych”. Na liście ogłoszeń o pracę znajdują się takie miasta jak Puck czy Mikołajki. Jest też… całe województwo podlaskie. Ogółem dyskont koncentruje się jednak na szeroko pojętym Pomorzu, Mazurach, Śląsku i wschodniej ścianie kraju.
Wymagania? Właściwie żadne. Sieć nie wymaga nawet pisania CV. Wystarczy wypełnić formularz, podać swoje dane i przyznać się, czy ma się jakiekolwiek doświadczenie w pracy z żywnością. Do tego trzeba jeszcze dodać dostępność (między czerwcem a wrześniem) i preferowane godziny. Biedronka pisze, że w wybranych lokalizacjach zapewnia wikt i opierunek.
Biorąc pod uwagę ceny za nocleg w polskich kurortach już sam fakt zapewnienia dachu nad głową przez pracodawcę można potraktować w kategorii wygrania losu na loterii. A do tego jedzenie (też nieprzesadnie tanie) podstawione pod nos. Czego można chcieć więcej?
W wakacje nie zarobisz
Pewnie wynagrodzenia, żeby poza miłymi wspomnieniami po wakacjach zostało coś więcej. I tu jest już dużo gorzej, bo Biedronka pisze o stawkach zaczynających się od 19,70 zł brutto za godzinę. Czyli o 16 zł do ręki. Szczerze mówiąc po latach gonitwy za pracownikiem, jaką oglądaliśmy w polskim handlu nie sądziłem, że jakakolwiek sieć wyjdzie z hojną propozycją... płacy minimalnej.
Ba, dość powiedzieć, że rok temu, gdy minimum krajowe było o ponad 200 zł miesięcznie niższe, Biedronka zaczynała negocjacje z kandydatami od takiej samej kwoty, oferując miesięcznie od 3250 zł brutto w górę. Po przepracowaniu 168h w miesiącu daje nam to 19,35 zł/h.
Co się zmieniło od tego czasu? Na pewno to, że przez inflację te pieniądze są dzisiaj realnie warte o 12 proc. mniej. To oznacza, że stojąc w miejscu cofamy się z zarobkami. W przeciwieństwie do statystycznego Polaka, któremu pensja przez ostatni rok urosła o 12,4 proc.
Komu w dobie ledwie 5 proc. bezrobocia może więc zależeć na takiej posadzie? Niech będzie, napiszmy to wprost - Polakom, którym szalejące ceny noclegów i paliw odebrały szanse na normalne spędzenie wakacji. Dwu-trzymiesięczna przygoda z Biedronką to zawsze coś. Do przepracowania jest te 8 godzin dziennie, dwa dni w tygodniu są wolne. Można wyskoczyć na plaże i przez chwilę poczuć się, jak na urlopie.
Mój drugi typ to uchodźcy z Ukrainy. Gwarancja zakwaterowania i zero wymagań w tym znajomości języka polskiego. Pieniądze skromne, bo skromne, ale gros z nich można odłożyć, a za kilka miesięcy sytuacja na froncie może się wyklarować i, kto wie, może nawet sprawić, że powrót do kraju stanie się bezpieczny.
Jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało drożyzna i kryzys uchodźczy spadły Biedronce z nieba. Takiej okazji, by tanim kosztem zwiększyć sprzedaż dawno ten sympatyczny owad nie miał.