Nie ma już odwrotu. Australijski rząd odszedł od stołu i zapowiada, że przepchnie ustawę nakazującą big techom płacić za wykorzystywanie treści wydawców. To ostatecznie zamyka dyskusję z Markiem Zuckerbergiem. Facebook ma teraz dwa wyjścia – podtrzymać bojkot miejscowych wydawców lub pójść w ślady Google i zgiąć kark.

JD Lasica/flickr.com/CC BY 2.0
Jeszcze w ostatni weekend premier Australii Scott Morrison zapowiadał, że siada z szefostwem Facebooka do rozmów. Stało się to tuż pod decyzji Zuckerberga o usunięciu z platformy linków do treści tworzonych przez australijskich wydawców.
Z serwisu zniknęły nie tylko materiały, które dostarczają media, ale też część profili należących do instytucji rządowych i charytatywnych. Internauci z całego świata stracili możliwość linkowania do australijskich serwisów, z Facebooka zniknęły natomiast wszystkie linki pochodzące od wydawców z Antypodów i z zagranicy.
Zuckerberg dopiął swego
Ruch na australijskich serwerach runął z dnia na dzień. Z danych udostępnionych Nielsen Digital Content Ratings wynika, że liczba sesji związanych newsami z kraju i ze świata spadła o 16 proc. Z obliczeń Chartbeat dowiadujemy się też, że ruch z zagranicy stopniał o 20 proc.
Rząd Australii pozostaje niewzruszony. W poniedziałek minister finansów Simon Birmingham zapewnił, że ustawa w obecnym kształcie zapewni „właściwą równowagę, bo australijscy wydawcy powinni być opłacani w sposób uczciwy i zgodny z prawem”.
Birmingham pozwolił sobie przy tym na lekką złośliwość, wskazując, że nie widzi powodów, dla których Facebook nie miałby pójść w ślady Google'a. Moment, który szef resortu finansów wybrał na pouczenie Zuckerberga, nie jest przypadkowy. W ubiegłym tygodniu ustawa przeszła przez izbę niższą i w poniedziałek trafi pod obrady izby wyższej. Senat zapowiedział, że nie widzi podstaw do gmerania w przepisach.
Przypomnijmy, że wcześniej Morrison zmusił do uległości szefów Alphabetu. Właściciele Google’a odgrażali się, że zablokują wyszukiwarkę, ale ostatecznie zaczęli dogadywać się indywidualnie z wydawcami. Big tech podpisał już umowy z największymi – Seven West Media i Rupert Murdoch’s News Corp.
Dlaczego Facebook nie poszedł w ślady Google'a?
Diabeł tkwi w uzależnieniu poszczególnych serwisów od treści dostarczanych przez wydawców. Google jest w naturalny sposób od nich uzależniony. Materiały dostarczane przez dziennikarzy są jednym z głównych powodów, dla których użytkownicy wklepują nazwę wyszukiwarki.
Z Facebookiem sprawa wygląda inaczej. Zuckerberg nieustannie kombinuje, czy bardziej opłaca mu się promować newsy, czy skłaniać internautów do zacieśnienia wirtualnych więzi z innymi użytkownikami. Efekt? W Australii materiały od wydawców stanowią tylko 4 proc. zawartości tablicy.
W drugą stronę wydawcy pozyskują z „fejsa” aż 15 proc. ruchu. To właśnie dlatego szef Facebooka czuje, że jest w stanie skłonić Australijczyków do ustępstw i negocjuje z pozycji siły. Tym bardziej, że według Chartbeat odcięcie wydawców od serwisu nie spowodowało wzrostu ruchu w wyszukiwarce Google.
Na Zuckerberga czeka inna pułapka
Demonstracyjne przyłożenie Morrisonowi lufy do skroni sprawiło, że szefowie rządów z innych krajów na świecie poczuli się zagrożeni. Morrison buduje międzynarodową koalicję i zamierza pójść ze swoim problemem na szczyt krajów G20. Kanada i Indie już zapowiedziały pójście w stronę australijskich regulacji.
Wielka Brytania zadeklarowała na razie werbalne poparcie, ale minister kultury Oliver Dowden wezwał przedstawicieli serwisu na dywanik.
Zuckerberga gubi dzisiaj poczucie siły i sprawczości. Zamiast spektakularnie usadzić Australijczyków, szef Facebooka musi dzisiaj zwijać się z Antypodów. A to przecież dopiero początek, bo wszechmocny Mark włożył już kij w mrowisko i zostaje mu tylko czekać na podobne batalie.
Najdotkliwszy cios może dostać ze swojego matecznika. Pod koniec ubiegłego roku rząd Stanów Zjednoczonych i koalicja 48 stanów złożyły pozwy przeciwko Facebookowi, oskarżając go o monopol. Amerykanie dążą do rozbicia imperium Zuckerberga, zmuszając go do sprzedaży Instagrama i WhatsAppa.
Próba sterroryzowania władz Australii to dla przeciwników platformy woda na młyn. Nawet jeśli Zuckerberg się opamięta i przywróci linki od australijskich wydawców, mleko się rozlało. Świat dostał dowód na to, że szef Facebooka potrafi zachować się jak dyktator, a jego zachowanie wymyka się spod kontroli.
Facebook, być może niechcący, rozpętał sobie na własne życzenie wojnę na wielu frontach. I tak samo jak Napoleon, przekonany o swoim geniuszu Zuckerberg, może trafić na swoje Waterloo.
AKTUALIZACJA:
W nocy z poniedziałku na wtorek rząd Australii i Facebook doszły do wstępnego porozumienia. Minister skarbu Josh Frydenberg zapowiedział, że serwis odblokuje newsy pochodzące od australijskich wydawców.
Facebook potwierdził w komunikacie, że jest "zadowolony" z osiągnięcia porozumienie z rządem.
W zamian Zuckerbergowi udało się przeforsować zmiany w procedurze arbitrażu. Facebook obawiał się, że w przypadku braku porozumienia z wydawcą, co do kwoty rekompensaty za publikowane newsy, zostanie przyciśnięty przez sąd do ściany. Prawo miałoby faworyzować australijskie media.
Ustawodawca obiecał, że sporne kwestie będą kierowane do niezależnego mediatora tylko w ostateczności. W przypadku braku wstępnego porozumienia obie strony mogą liczyć na dodatkowe 2 miesiące negocjacji. Po upływie tego czasu wydawcy i Facebook będą przedstawiali mediatorowi swoje propozycje. Ten wybierze jedną z nich i stanie się ona wiążąca na mocy prawa.