Niech wam będzie, dostaniecie 800+. Ale za szkoły, studia i lekarzy płacicie z własnej kieszeni
Pieniądze ściągane z podatków trzeba zacząć znaczyć, żeby potem móc dokładnie się wyspowiadać, czy każda złotówka poszła tam, gdzie powinna. A najlepiej jeszcze każdemu obywatelowi policzyć, ile w tym miesiącu dołożył się do zrzutki na lekarza, ile na transport publiczny, a ile na szkoły. Inaczej dalej 71 proc. Polaków będzie opowiadać, że woli za każdym razem płacić z własnej kieszeni za usługi medyczne, jeśli tylko nie będzie musiało płacić podatku dochodowego. Ciekawe, czy myśleli o nowotworze, czy tylko o katarze.
Żeby mieć pieniądze na rozdawnictwo, trzeba je najpierw zdobyć. Ale one nie znajdują się wcale tam, gdzie myślicie – w dodatkowych podatkach albo zaciąganiu dodatkowego długu przez nasz kraj. I nie znajdują się również tam, gdzie wskazuje rząd - w uszczelnieniu systemu podatkowego.
Chociaż kto to wie, pieniądze przecież nie są na razie znaczone, ale o tym później. Rzecz w tym, że ekonomiści doszukują się tych pieniędzy tam, gdzie trudno będzie wam dostrzec, że je zabrano. I to miałoby sens.
Niedawno dr Marcin Wroński z SGH wskazywał na Twitterze, że w latach 2015-2022, a więc od momentu wprowadzenia 500+, inwestycje publiczne spadły z 4,5 proc. do 4 proc. PKB. Wydatki na szkolnictwo wyższe z 1,5 proc. do 1,2 proc. PKB. Do tego jeszcze wydatki na usługi publiczne z 4,9 proc. do 4,2 proc. PKB.
W tym samym czasie wydatki na rodzinę wzrosły z 1,4 proc. do 3 proc. PKB, czyli ponad dwukrotnie.
Pieniądze na 800+ się znajdą, pytanie czyim kosztem
- konkluduje ekonomista.
Kosztem tego, że usługi publiczne, na przykład szkoły dla naszych dzieci, będą coraz bardziej niedoinwestowane, a może naprawdę przyjdzie czas, że studia staną się płatne? Bo program 800+ od przyszłego roku ma pochłonąć ok. 24 mld zł więcej niż w tym roku 500+, a to może być dopiero początek, bo podobno ma zostać w końcu wprowadzona coroczna waloryzacja.
Czy należy zlikwidować 800+?
Program powinien zostać. Ale powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje: państwo wycofuje się coraz bardziej z zapewniania obywatelom usług publicznych, a w zamian daje ludziom do ręki pieniądze. Im więcej tych pieniędzy będzie dawać, tym gorsze będą usługi publiczne, aż dojdziemy do tego, że i za szkoły podstawowe trzeba będzie płacić.
I tu dochodzimy do sedna. Czy Polakom to pogarszanie się jakości usług publicznych przeszkadza? Nie bardzo, bo to jak gotowanie żaby - powoli, więc gołym okiem nie dostrzeżesz, co się dzieje. Przypominam sobie serię badań z 2021 r. Jedno z nich przeprowadził serwis Livecareer.pl. Wyszło z niego, że 83 proc. Polaków uznaje swój podatek dochodowy za zbyt wysoki, a 80 proc. uważa, że podatki w Polsce są niesprawiedliwe. Ha! 83 proc. osób stwierdziło, że obowiązek płacenia podatku dochodowego jest bezprawnie narzucany polskim obywatelom.
Idźmy dalej. 74 proc. badanych powiedziało, że gdyby obywatele chcieli korzystać wyłącznie z usług prywatnych, powinni być zwolnieni z obowiązku płacenia podatku dochodowego. 71 proc. przyznało, że byłoby gotowych za każdym razem płacić z własnej kieszeni za usługi medycznie, gdyby nie musiało płacić podatku dochodowego (ciekawe, czy myśleli o nowotworze, czy tylko o katarze), a 65 proc. w takiej sytuacji byłoby gotowych płacić sobie również za prywatną edukację.
Jednocześnie, dokładnie w tym samym badaniu na tej samej grupie ludzi, wyszło, że 63 proc. ankietowanych zgadza się ze stwierdzeniem, że bez wpływów z podatków państwo nie jest w stanie sprawnie funkcjonować. Ba! 90 proc. chciałoby, żeby zapewniało wysoki poziom usług publicznych. Przecież te wynik są wewnętrznie sprzeczne! Powód? Polacy nie widzą kompletnie związku z pomiędzy płaceniem podatków a tym, co w zamian dostają.
Podobne wyniki dostarczyły badania ankietowe Polskiego Instytutu Ekonomicznego, również z 2021 r.: 80 proc. badanych uznało, że podatki w Polsce są za wysokie, a jednocześnie prawie 90 proc. przyznała, że państwo powinno w dużym stopniu zapewniać opiekę zdrowotną wszystkim obywatelom, a nawet 64 proc. stwierdziło, że państwo powinno zmniejszać różnice w dochodach między bogatymi a biednymi. Jeszcze kilka pkt. proc. wyższym poparciem cieszyła się teza, że państwo powinno wspierać obywateli w dostępie do mieszkań, a ponad 75 proc., że powinno zapewniać minimum standardu życia osobom najbiedniejszym.
Ale skąd na to pieniądze? Yyyyy…
No właśnie, znowu zupełny brak powiązania podatków i korzyści, jakie w zamian dostajemy. Autorzy badania PIE podkreślali wówczas, że możliwość korzystania z publicznych szpitali, szkół, dróg czy pobierania emerytury czasem jest traktowana wręcz jako coś, co każdemu się po prostu należy i kropka.
Ale skoro to wynika z niezrozumienia, może należy zacząć od dobrego marketingu? Jak zacząć, pokazał już Wrocław. Tamtejszy magistrat uruchomił stronę internetową z kalkulatorem, który po wpisaniu wysokości zarobków pokazuje, na co przeznaczane są konkretne kwoty podatku od tej pensji.
Przykład? Przy zarobkach rzędu 4 tys. zł brutto, 13,40 zł ściągniętego podatku miasto przeznacza w skali miesiąca na oświatę, opiekę wychowawczą oraz szkolnictwo wyższe, 8,30 zł na transport i łączność, 4,20 zł na ochronę zdrowia, pomoc społeczną i rodzinę, 3 zł - na gospodarkę komunalną i ochronę środowiska.
I tu wróćmy do jeszcze jednej liczby z badania Livecareer.pl: 83 proc. badanych uznało, że polski rząd nieodpowiedzialnie wydaje pieniądze zebrane z podatków dochodowych. To może te pieniądze po prostu trzeba znaczyć i potem spowiadać się społeczeństwu z każdej złotówki, czy poszła dokładnie tam, gdzie powinna?