Reforma systemu ETS. To nie walka o wysokość rachunków Polaków, lecz o politykę klimatyczną UE
Polski rząd próbował rekordowe rachunki za energię zwalić na system handlu emisjami EU ETS, ale jego reforma nie będzie miała aż tak wielkiego wpływu na to, ile Polak będzie płacił za prąd. Walka bardziej toczy się o coś zupełnie innego: czy Zielony Ład ma być faktycznie realizowaną strategią, czy będzie tylko zbiorem luźno określonych życzeń na papierze.
Ceny za energię zaczęły wyraźnie iść w górę, na długo, zanim Putin napadł na Ukrainę, więc rząd musiał wskazać winnego takiego zamieszania. Informowanie o manipulacjach z dostawami gazu przez Gazprom, co zaczęło się dziać jeszcze w zeszłe wakacje letnie, niezbyt wpisywało się w ówczesną antybrukselską narrację. Postanowiono więc pójść o krok dalej w oskarżaniu za całe zło wyłącznie UE i stwierdzono, że tej drożyźnie winien jest system ETS, w którym instytucje finansowe ćwiczą sobie spekulacje, kosztem m.in. płacących wysokie rachunki Polaków. I rząd Mateusza Morawieckiego zaczął coraz głośniej nawoływać do reformy EU ETS, co miało być remedium na całe zło.
ETS w czasach kryzysu energetycznego
Tymczasem Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA), któremu KE zleciła dalsze wzmocnienie monitorowania rozwoju sytuacji na europejskim rynku emisji dwutlenku węgla, zaprzecza tym sugestiom i stwierdza, że w systemie EU ETS nie ma żadnych manipulacji finansowych.
W tak zwanym międzyczasie Rosja napadła na Ukrainę i kryzys energetyczny nabrał zupełnie nowych kształtów, zwłaszcza po ustaleniach dotyczących embarga UE na węgiel i ropę z Rosji. W efekcie coraz więcej unijnych państw zwiększyło w ostatnim czasie swoje ambicje w zakresie dekarbonizacji. Np. Włosi podnieśli do 2030 r. udział OZE w swoim miksie energetycznym z 60 do 70 proc. Z kolei Niemcy, Holandia, Dania i Belgia planują wybudować do 2050 r. morskie elektrownie wiatrowe o łącznej mocy 150 GW.
Reforma systemu ETS, czyli co dalej z polityką klimatyczną UE
Nic więc dziwnego, że m.in. w tych krajach zaczęto coraz głośniej też mówić o reformie systemu ETS. Tylko że w zupełnie innym kontekście niż Polska. Bo większość krajów UE zamierza wzmocnić, a nie osłabić EU ETS. Na przykład niemieckie Ministerstwo Gospodarki i Ochrony Klimatu zaproponowało minimalną cenę emisji dwutlenku węgla na poziomie 60 euro. Inni z kolei zaczęli mówić o jak najszybszym włączeniu do systemu transportu i budownictwa, a także instalacji metanowych. W końcu dyskusja o reformie EU ETS sprowadziła się do rozmów w sprawie ostatecznego kształtu polityki klimatycznej UE. W efekcie w Parlamencie Europejskim doszło do odrzucenia sprawozdanie o rewizji unijnego systemu handlu emisjami.
To nie ETS a ceny paliw kopalnych decydują o rachunkach Polaków
Czy to zawieszenie reformy EU ETS, która ciągle nie wiadomo tak po prawdzie, w którym kierunku pójdzie – ma znaczenie dla polskich wysokości rachunków za energię? Eksperci uważają, że nie ma takiego przełożenia.
Reprezentanta Greenpeace Polska zauważa przy tej okazji, że spółki energetyczne, które tak bardzo niedawno skarżyły się na system EU ETS, teraz z tego tytułu notują rekordowe zyski. I tego Polacy już w swoich rachunkach za prąd nie dostrzegają.
Ceny emisji CO2 jeszcze poniżej rekordu sprzed wojny
Jak na te zawirowania reaguje sama cena emisji CO2? Na razie sytuacja wydaje się stabilna, a wyemitowanie jednej tony dwutlenku węgla kosztuje ok. 80-81 euro. To całkiem daleko do rekordu ustanowionego w pierwszej dekadzie lutego, a więc jeszcze zanim Putin napadł Ukrainę, kiedy cena emisji CO2 pobiła poziom 96 euro. Ale to i tak stawki, o których do niedawna nikt jeszcze nie śnił nawet w najgorszych koszmarach. Przecież jeszcze rok temu emisja CO2 kosztowała w granicach 52 euro. W czerwcu 2020 r. to było raptem ok. 23 euro, a czerwcu 2019 r. - ok. 21 euro. Zdaniem ekspertów już to pokazuje na większą relację między EU ETS z unijną polityką klimatyczną niż z obecnym kryzysem energetycznym.