Sądy znalazły doskonały patent na zalew spraw frankowych. Dla banków nie oznacza to nic dobrego
Po napaści Rosji na Ukrainę frank zdrożał do najwyższego poziomu w historii, po raz kolejny przypominając Polakom, spłacającym kredyty walutowe, na czym polega ryzyko kursowe. Dość niespodziewanie w tym samym czasie, gdy szwajcarska waluta święciła tryumfy, Komitet Stabilności Finansowej zaczął zachęcać banki, by te walczyły w sądach o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. Co oznacza dla frankowiczów i czy warto się tym przejmować – wyjaśnia mec. Marcin Szołajski z kancelarii Szołajski Legal Group.
Arek Braumberger: Czy rekordowo drogi frank szwajcarski zachęcił posiadaczy kredytów w tej walucie do składania pozwów przeciwko bankom?
Mec. Marcin Szołajski: Ostatnie zawirowania rynku walutowym to kolejny zimny prysznic dla tej grupy kredytobiorców. Tym razem jednak zagrały zupełnie inne czynniki niż makroekonomia. Po napaści Rosji w Ukrainę do gry z przytupem weszła geopolityka. Kurs franka osiągnął najwyższy kurs w historii, raty gwałtownie wzrosły, więc kredytobiorcy znów zaczęli się interesować składaniem pozwów, by się uwolnić od tych toksycznych zobowiązań.
I nie odstraszają ich kolejki w sądach? Na wyznaczenie rozprawy czekać trzeba podobno już rok?
Rzeczywiście, z tak odległymi terminami mamy do czynienia w Warszawie, ale wynika to z tego, że to najbardziej oblegany sąd w Polsce. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na ciekawą praktykę, jaką zaczął stosować stołeczny sąd. Otóż coraz częściej podejmuje decyzje w sprawie frankowiczów bez zwoływania rozprawy.
To tak można?
Można. Warszawski Sąd Okręgowy zdecydował się na takie rozwiązanie w sprawie jednego z naszych klientów. Po dziewięciu miesiącach od złożenia pozwu wydał w marcu wyrok w całości uwzględniając powództwo, nie przeprowadziwszy nawet rozprawy. Jak stwierdził, złożone dokumenty w wystarczający sposób dowiodły, że są konsumentami, i że zawarta z bankiem umowa jest nieważna.
To początek nowego trendu? Pana zdaniem sądy będą częściej stosowały takie rozwiązanie?
Wszystko na to wskazuje. Znam sprawy, w których dzięki zastosowaniu takiego trybu przez sąd wyroki zapadały po trzech, czterech miesiącach od złożenia pozwu. Po prostu sąd wychodzi z założenia, że słuchanie frankowiczów, którzy za każdym razem mówią to samo, nie jest konieczne.
Sądy hurtowo unieważniają umowy frankowe
Jak wygląda obłożenie sprawami frankowymi w sądach poza Warszawą?
Z danych statystycznych, o których wspominam w jednym ze swoich podcastów, wynika, że owszem coraz więcej frankowiczów decyduje się na składanie pozwów, ale już nie tylko do Warszawy, ale robią to w całej Polsce. Ostatnio prawdziwe oblężenie przeżywa Sąd Okręgowy w Gliwicach, gdzie odnotowano dziewięciokrotny wzrost spraw frankowych. Uważam, że to bardzo korzystny trend. Im więcej frankowiczów decyduje się złożyć pozew w sądzie okręgowym właściwym dla swojego miejsca zamieszkania, tym terminy rozpraw będą krótsze. Po prostu wyroki zapadać będą szybciej.
Do tej pory frankowicze wybierali sąd okręgowy w Warszawie (właściwy dla siedziby banku), bo mówiło się, że rozstrzyga on na korzyść kredytobiorców. Z tego, co pan mówi, wynika, że już w całej Polsce sędziowie orzekają na ich korzyść.
To prawda. Trafia tam coraz więcej pozwów, sędziowie poznają coraz lepiej te sprawy. I nie bez znaczenia jest to, że wcześniej poznali praktykę wypracowaną przez warszawski tzw. wydział frankowy. Mają przecież dostęp do uzasadnień wyroków, jakie tam zapadły.
To się przekłada na skuteczność kredytobiorców w sądach? Ile spraw wygrywają?
Z danych za pierwszy kwartał 2022 r. wynika, że 98 proc. rozstrzygnięć zapadło na korzyść frankowiczów.
Jeśli chodzi o linię orzeczniczą, to większość spraw kończy się unieważnieniem umów, prawda?
Tak, już 90 proc. spraw kończy się unieważnieniem umowy kredytowej. To oczywiście zależy od banku, w przypadku niektórych 100 proc. spraw kończy się takim wyrokiem. W około 10 proc. sąd wydaje decyzję o odfrankowieniu.
Z czego to wynika?
Najkrócej mówiąc, z konstrukcji umowy. Niektóre są tak sporządzone, że trudno je unieważnić. Przy czym większość klientów w przypadku, gdy sąd wydaje wyrok o odfrankowieniu, decyduje się na apelację, licząc, że sąd drugiej instancji podejmie decyzję o unieważnieniu umowy.
I rzeczywiście udaje im się dopiąć swego?
W sądach apelacyjnych większość wyroków też zapada na korzyść frankowiczów i rzeczywiście są to najczęściej unieważnienia.
Banki nic nie zyskają, domagając się opłat za korzystanie z kapitału
Tymczasem banki nie zamierzają składać broni. Dość niepodziewanie za sprawą stanowiska Komitetu Stabilności Finansowej wróciła sprawa opłaty za korzystanie z kapitału.
W mojej ocenie KSF wsadza banki na minę. Zarządy banków chcąc pokazać akcjonariuszom, że robiły coś, by się obronić przed roszczeniami frankowiczów, decydują się dochodzić opłat za korzystanie z kapitału. Ponoszą z tego tytuły niebagatelne koszty, bo sam wpis sądowy to jest 5 proc. wartości przedmiotu sporu, czyli udzielonego kredytu plus – jak sobie wymyśliły banki – „opłaty” w wysokości 30 proc. Przyjmując, że standardowy kredyt opiewa na 300 tys. zł, a opłata za korzystanie wynosi 90 tys., to występując przeciwko jednemu frankowiczowi bank musi wpłacić do sądu 19,5 tys. Przy kilkuset czy kilku tysiącach spraw robi się z tego poważna suma.
Wciąż czekamy na decyzję TSUE w tej sprawie. Jaka może zapaść decyzja?
Odpowiem tak: w sprawie polskiej decyzja nie zapadła, ale znamy orzeczenie TSUE w bardzo interesującym przypadku niemieckim, który moim zdaniem przekreśla szanse banków na korzystne dla nich rozstrzygnięcie. Sprawa jest tym ciekawsza, że dotyczy klienta, który został poinformowany przez bank inwestycyjny, któremu powierzył swoje oszczędności, że stracił wszystkie pieniądze włącznie z kapitałem. Sąd niemiecki uznał, że przysługiwała konsumentowi ochrona wynikająca z dyrektywy konsumenckiej i bank musi oddać powierzone mu przez klienta pieniądze. Bank zwrócił kapitał, ale klient stwierdził że w takim wypadku chce dodatkowego zadośćuczynienia z tytułu korzystania z kapitału. Sąd w Niemczech zwrócił się do TSUE o rozstrzygnięcie w tej sprawie i usłyszał, że ani konsumentowi, ani bankowi nie przysługuje prawo do korzystania z kapitału.
Jak Trybunał to uzasadnił?
W opinii TSUE wypłata należności za korzystanie z kapitału narusza zapisy dyrektywy konsumenckiej, znosząc jej element odstraszający. Jeśli bowiem bank mógłby zarabiać na umowach zawierających klauzule niedozwolone, to nic by go nie powstrzymywało przed ich stosowaniem. Moim zdaniem banki nic nie zyskają, domagając się opłat za korzystanie z kapitału. No chyba, że liczą na wystraszenie frankowiczów i powstrzymanie wzbierającej fali pozwów.