Rząd zrobił najsłabiej zarabiającym Polakom nie lada niespodziankę. W projekcie dot. podwyżki płacy minimalnej najpierw sam zapisał podwyżkę do 3383 zł brutto od 1 stycznia 2023 r. i do 3450 zł brutto od lipca 2023 r., a potem sam przebił swoją własną ofertę i zdecydował, że pensja minimalna wzrośnie od stycznia do 3490 zł, a od lipca do 3600 zł brutto. To oznacza podwyżki o 15,9 proc. i o 19,6 proc.
Prawie 3 mln pracowników dostanie w przyszłym roku aż dwie podwyżki. Ale to nie żadna łaskawość rządu, tylko obowiązek wynikający z ustawy, bo kiedy inflacja przekracza 5 proc., waloryzacje muszą być dwie.
Łaskawość za to polega na tym, że rząd zaskoczył wszystkich. Na wtorkowym posiedzeniu zdecydował o znacznie większej podwyżce niż sam wcześniej zaplanował i zapisał w projekcie rozporządzenia.
Płaca minimalna w górę. Ucieczka spod inflacyjnego topora
Projekt zakładał bowiem, że od 1 stycznia 2023 r. minimalne wynagrodzenie wzrośnie do 3383 zł brutto, a potem jeszcze raz, od 1 lipca, do 3450 zł brutto. To oznaczałoby, że wzrost wynagrodzeń na początku 2023 r. nie dogoni pędzącej inflacji. Ta obecnie wynosi już 16,1 proc., a na początku przyszłego roku może przebić nawet 20 proc. Pod uwagę należy wziąć jednak średnioroczną inflację, a ta za 2022 r. według Łukasza Czernickiego, głównego ekonomisty Ministerstwa Finansów, wyniesie 13,5 proc.
Gdyby rząd trzymał się projektu rozporządzenia, w styczniu pracownicy na minimalnej krajowej dostaliby podwyżkę o 12,4 proc., co oznacza, że uwzględniając inflację, byliby realnie o ponad 1 proc. biedniejsi. Dopiero druga, lipcowa podwyżka sprawiałby, że ich wynagrodzenia realnie wzrosłyby w stosunku do bieżącego roku o niemal 1 proc., bo wzrost pensji sięgnąłby 14,6 proc.
Od kilku dni mówiło się, że rząd może przebić swoją ofertę. „Dziennik Gazeta Prawna” pisał w poniedziałek, że płaca minimalna wzrośnie do 3450 zł brutto, od stycznia i do 3,5 tys. zł brutto od lipca.
Nawet te i tak optymistyczne prognozy rząd jednak przebił. Wzrost wynagrodzenia do 3490 zł brutto od stycznia i do 3600 zł brutto od lica oznacza procentowo większe wynagrodzenia w stosunku do tego roku o 15,9 proc. i o 19,6 proc. Realnie po uwzględnieniu średniorocznej inflacji to 2,4 proc. i 6,1 proc.
Grubo.
Przypomnę, że tym roku płaca minimalna wynosi 3010 zł brutto. Obecnie zarabia tyle ok 2,2 mln Polaków.
Rząd zatrzymał erozję najniższych wynagrodzeń
Gdyby nie ta nagła zmiana decyzji rządu, podwyżki słabłyby w ujęciu realnym. W ubiegłym roku rząd podniósł minimalne wynagrodzenie o 7,5 proc., ale inflacja wynosiła wówczas 5,1 proc., co oznacza, że realnie wynagrodzenia wzrosły o 2,4 proc. - tyle samo, co w przyszłym roku.
W 2021 r. płaca minimalna nominalnie urosła o 7,7 proc. przy inflacji 3,4 proc., co oznacza realny wzrost wynagrodzeń o 4,2 proc.
Jeszcze lepiej było w 2020 r. Płaca minimalna nominalnie urosła wtedy aż o 15,6 proc., a inflacja za poprzedni rok wynosiła zaledwie 2,3 proc. To oznacza, że pracownicy realnie dostali aż 13,3 proc. więcej.
Pracujący za minimum coraz słabiej odczuwają wysiłki rządu, by żyło im się lepiej. Za to rośnie grupa tych, którzy otrzymują najniższe wynagrodzenie. Wspomniałam o 2,2 mln pracowników, którzy dostają obecnie minimalne wynagrodzenie, ale w przyszłym roku ta grupa urośnie już do niemal 3 mln pracowników - jak wynika z rządowych szacunków.
Powód? Płaca minimalna rośnie szybciej niż wynagrodzenia wielu pracowników, przez co wpadają oni po prostu do tej kategorii, bo nie ma przecież obowiązku podnoszenia płac osobom zarabiającym ciut więcej niż minimum. To zresztą dobry wskaźnik, pokazujący, jak coraz większa liczba Polaków realnie biednieje.
Czy rząd przestraszy się inflacji i zacznie obniżać pensję minimalną?
W ocenie skutków regulacji rząd pisał, że dzięki podwyżce minimalnej pensji w kieszeniach gospodarstw domowych pojawi się dodatkowe 10,7 mld zł. To było jeszcze wtedy, gdy pensja minimalna miała wzrosnąć zaledwie o 373 zł od stycznia i o 440 zł od lipca. Po podniesieniu tych progów wyżej - o 480 zł od stycznia i o 590 zł od lipca, ta kwota sięgnie już kilkunastu miliardów.
To dobrze? Doskonale - dzięki temu wzrosną rządowi wpływy bo budżetu, bo pracownicy będą płacić podatki od wyższych pensji.
To teraz przypomnijcie sobie, co zjada większość tych podwyżek? Inflacja! A co stanie się, gdy w kieszeniach pracowników pojawi się kilkanaście dodatkowych miliardów złotych? Pójdą do sklepu je wydać i inflacja wzrośnie jeszcze bardziej.
Tym straszyli pracodawcy w czasie negocjowania płacy minimalnej na przyszły rok. Trochę mają rację. Czym jeszcze straszyli? Że jak inflacja wskoczy jednak powyżej 20 proc., potrzebne będą nadzwyczajne środki, by ją opanować. Jakie? Rewizja płacy minimalnej. W którymś momencie rząd może jednak czuć, że nie ma wyjścia i musi zabrać ludziom trochę pieniędzy, bo inflacja wymyka się spod kontroli, a bogatym zabrać się nie da, bo rząd na ich zarobki nie ma wpływu - może regulować tylko pensje najbiedniejszych.
To już byłby akt desperacji. Może nawet możliwy. Ale nie po takiej niespodziance. I nie przed wyborami.
Pensji minimalnej zazdroszczą nam nawet Amerykanie
To na koniec jeszcze trochę pozytywnych informacji. Polska w ostatnich latach w szybkim tempie wyrównuje nierówności płacowe. Jeszcze w 2007 r. minimalne wynagrodzenie stanowiło zaledwie 33 proc. średnich zarobków. W 2017 r. już 44 proc., a teraz przekraczamy już 50 proc.
Według danych Eurostatu w 2021 r. płaca minimalna w Polsce wynosiła już 55 proc. mediany wynagrodzeń, co dawało nam 11. miejsce wśród 38 krajów OECD. Na pierwszym miejscu jest Kolumbia, gdzie minimalna płaca jest niemal równa średniemu wynagrodzeniu (stanowi 92 proc.)
Na drugim końcu są Stany Zjednoczone, gdzie płaca minimalna sięga zaledwie 29 proc. średniego wynagrodzenia.
Kolejna dobra wiadomość jest taka, że w latach 2015-2018 dynamika wzrostu udziału płacy minimalnej w stosunku do przeciętnego wynagrodzenia była wręcz jedną z najwyższych w krajach Unii Europejskiej. Najsłabiej zarabiający zatem trochę gonili.
I jeszcze trzecia dobra informacja - dane Eurostatu pokazują również, jaka jest siła nabywcza pensji minimalnej w poszczególnych krajach. I okazuje się, że Polacy w takim zestawieniu wypadają świetnie.
Tegoroczna pensja minimalna w przeliczeniu na europejską walutę to 650 euro. Siła nabywcza tych pieniędzy jest nawet większa niż siła nabywcza pensji minimalnej w USA, choć tam jest ona niema dwukrotnie wyższa i sięga 1100 euro.
Więcej pisałam na ten temat w maju, ale dorzucę jeszcze na zachętę, że siła nabywcza polskiego minimum jest rownież wyższa niż we wszystkich krajach naszego regionu: w Czechach, na Węgrzech, na Słowacji, Litwie, Łotwie, czy Estonii, ale też lepsza niż w Grecji, na Malcie czy w Portugalii.
Jest tylko jedno zagrożenie (poza podsycaniem inflacji) - gdzieś jest próg bólu. Ekonomiści od dawna ostrzegają, że pensja minimalna nie może rosnąć wiecznie w odniesieniu do średniego wynagrodzenia. Ten ryzykowny moment jest gdzieś w okolicach 50 proc., czyli dokładnie tu, gdzie jesteśmy obecnie. Po przekroczeniu progu bólu zacznie rosnąć bezrobocie, bo przedsiębiorcy już nie dadzą rady.