Artyści zawalili sprawę. Tak nieudolnie bronili opłaty od smartfonów, że rząd w nią zwątpił
Ministerstwo Kultury rzuciło pewien czas temu pomysł wprowadzenia opłat od urządzeń elektronicznych. Dodatkowe pieniądze miały pójść na emerytury dla artystów zawodowych, których dzisiaj na opłacanie składek ZUS-u często ponoć nie stać. Artyści tak gorąco lobbowali za tym rozwiązaniem, że zwątpił w nie nawet pomysłodawca.
Czyje to słowa? Niespełna rok temu wypowiedział je na antenie RMF FM minister kultury prof. Piotr Gliński. Od tego czasu jego resort i politycy Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie bronili idei obłożenia elektroniki dodatkowym podatkiem. Przypomnijmy, że po zmianach w przepisach większość sprzętu objęłaby 4-proc. opłata pobierana od producenta.
W zamian, osoby łapiące się w ramy definicji „artysty zawodowego” i mające niskie dochody, dostałyby dopłaty od 20 proc. do 80 proc. obowiązkowych składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne.
Skutki opłaty reprograficznej
W praktyce, wskazywała branża, koszty i tak zostaną przerzucone na klientów, bo firmy operują na zbyt małych marżach, by wziąć ten ciężar na siebie. Komputronik groził, że po wprowadzeniu opłaty reprograficznej ceny tabletów, telewizorów, pendrive'ów i innych urządzeń, które mają funkcję „nagrywania lub odtwarzania nośników zewnętrznych" wzrosną średnio o 5 proc. W przypadku tabletu za 700 zł, mówimy więc o 35 zł ekstra.
Opłata szybko została ochrzczona złośliwym mianem „podatku od smartfonów". W rzeczywistości w projekcie rozporządzenia towarzyszącego ustawie telefony nie zostały wymienione wprost. Prawdopodobnie wzrost cen w ogóle by ich nie dotyczył. Nowa, chwytliwa nazwa poszła jednak w eter. Beneficjenci zostali wezwani do tablicy. I położyli obronę ustawy na całej linii.
Efekt? Podatek w badaniu SW Research poparł tylko co piąty Polak:
Pierwszym głośnym wywiadem w sprawie ustawy była rozmowa Roberta Mazurka z Iloną Łepkowską w RMF FM. Scenarzystka tłumaczyła, że większość artystów jest niezamożnych i narzekała na rozpasaną konsumpcję promowaną w mediach. Następnie, broniąc opłat od nośników dodała, że na papierze do ksero Polacy drukują książki ściągnięte z internetu, które potem powielają „w 40 egzemplarzach dla swoich kolegów".
Zaczynało robić się absurdalnie, a to dopiero początek. Punkt kulminacyjny nastąpił wraz z zaproszeniem do Kanału Sportowego Jasia Kapeli. Publicysta Krytyki Politycznej przez bite dwie godziny próbował odpowiadać na pytania dot. sensu wprowadzenia opłaty reprograficznej.
Jak wyszło? Cóż, dowiedzieliśmy się, że ze sztuką jest jak z więzieniami - to, że sami z nich nie korzystamy nie musi oznaczać, że nie powinniśmy utrzymywać ludzi, którzy to robią. Kapela przekonywał też, że jako poeta traci pieniądze za każdym razem, gdy ktoś przeczyta jego wiersz na antenie. Zażenowani taką argumentacją byli nawet zwolennicy nowego podatku.
Sprawie nie pomogły też wysiłki Dominika Skoczka, dyrektora Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Związku Autorów i Producentów Audiowizualnych. W rozmowie w „Money. To się liczy” Skoczek przekonywał, że Polacy kupują sprzęt elektroniczny, by potem czytać na nim książki i artykuły. Idąc dalej - gdyby konsumenci nie byli tak łasi na kulturę, producenci nie sprzedawaliby tylu urządzeń.
Problem w tym, że portale internetowe dostają pieniądze od reklamodawców za kliknięcia. By przeczytać e-booka trzeba go najpierw pobrać. Za pieniądze. Twórcy grafik, nawet jeżeli rozpowszechniają swoje dzieła w sieci za darmo, to potem monetyzują popularność poprzez otwarcie sklepu internetowego albo nawiązanie współpracy z tytułem prasowym.
Co z resztą twórców? Być może też mają swoje wąskie grono odbiorców, ale trudno uznać to za argument, by pieniądze za ich pracę ściągać w momencie kupna tabletu. To tak jakby TVP domagało się podatku od telewizorów, twierdząc że Polacy kupują je po to, by oglądać duet Jakimowicz-Ogórek. To znaczy na pewno są i tacy, ale nie ryzykowałbym tezy, że napędzają oni sprzedaż Samsungowi, Sony czy LG.
Rząd zwątpił w artystów
W tak zwanym międzyczasie do debaty włączyli się eksperci powątpiewając w zgodność przepisów z prawem unijnym, a prezydent Andrzej Duda zapowiedział weto. No i rząd zaczął się rakiem z propozycji wycofywać.
Według informacji „Rzeczpospolitej” Ministerstwo Rozwoju negatywnie oceniło projekt ustawy reprograficznej, a resort kultury zaczął mieć co do niej poważne wątpliwości. W cytowanej przez dziennik opinii czytamy, że po wybuchu epidemii komputery i tablety stały się niezbędnymi urządzeniami do prawidłowego przebiegu kształcenia.
Czyli sprzęt do pracy i nauki, a nie do oglądania ambitnych, niszowych dzieł polskich artystów. Coś mi się wydaje, że z takim celem użytkowania laptopów czy tabletów zgodzi się duża część konsumentów. A artyści? Cóż, na przyszłość będą musieli przygotować bardziej logiczną argumentację.
(fot: YouTube/Kanał Sportowy)