Od czasu wybuchu pandemii PLL LOT przypomniały sobie, że na turystach można świetnie zarabiać. Narodowy przewoźnik idzie w czartery i inwestuje w rozbudowę siatki połączeń skoncentrowanej na typowo wakacyjnych kierunkach. Biorąc pod uwagę ceny, które oferował w ramach programu "LOT na wakacje" oferta może być mocno konkurencyjna względem tego, co proponuje Ryanair czy Wizzair. (fot. Wojciech Zaręba)
W 2020 r. wakacyjny program LOT-u uratował frekwencyjnie początek pandemii. Takie kierunki jak Bułgaria czy Chorwacja były dostępne już od 99 zł w jedną stronę. Mimo covidowych restrykcji tylko w pierwszej połowie tradycyjnego okresu urlopowego udało się tak wysłać za granicę 250 tys. Polaków.
Prezes LOT-u Rafał Milczarski zaczął nawet nieśmiało przyznawać, że nie wie, czemu jego firma nie zainteresowała się wcześniej obsługą turystów. Teraz to już zresztą nie tyle biznesowa szansa, ile konieczność. Podróże służbowe wciąż się nie odrodziły, a nie brakuje głosów, że już nigdy nie przekroczą poziomu 50 proc. sprzed pandemii. Trzeba więc skierować uwagę w inną stronę.
LOT tak właśnie robi
I to dwutorowo. Przewoźnik rozwija swoją ofertę czarterową, współpracując z Itaką i Rainbow Tours. Puls Biznesu dowiedział się, że z roku na rok udział lotów czarterowych linii wzrósł z 1,07 proc. do 3,81 proc. W przyszłym roku ten odsetek ma jeszcze pójść w górę.
Ze średniodystansowych połączeń w siatce pojawiła się właśnie Albania, z dłuższych - Dominikana i Dubaj. W grudniu turyści będą mogli polecieć na Dominikanę.
Z drugiej strony narodowy przewoźnik z pewnością powalczy też o klientów na własnych lotach rejsowych.
A to już zagrożenie dla Ryanaira
Rozwój czarterów stanowi konkurencję przede wszystkim dla należącej do Ryanaira marki Buzz. Oferta touroperatorów stanowi osobny segment turystyki (pasażerowie lowcostów organizują sobie przecież wakacje na własną rękę). Bezpośrednie, tanie loty polskiej linii stanowią za to bezpośrednie zagrożenie dla samej marki Ryanair.
Prezes Grupy Michael O'Leary mówi, że wakacje 2022 będą dla niego czasem odkuwania się za chude, zimowe miesiące. Pasażerowie mają pchać się drzwiami i oknami, zabraknie miejsc, bo część linii w trakcie covidu zbankrutowała, a irlandzki menedżer będzie z zadowoleniem korzystał z popytu i podnosił ceny.
Prognozy te dotyczyły jednak całego rynku. Z perspektywy Polski mogą okazać się nietrafione, między innymi ze względu na coraz większy apetyt LOT-u. Tu O'Leary nie będzie mógł już rządzić, jak np. we Włoszech, gdzie potężna Alitalia poszła w trakcie pandemii z torbami. Mało tego, ze względu na konkurencję pójdzie pewnie z polskimi pasażerami na dodatkowe ustępstwa.
Szyki Polakom może pokrzyżować tylko fatalna sytuacja finansowa. Zarząd spółki przyznał, że linia będzie potrzebować kolejnej pomocy publicznej, bo 1,8 mld zł pożyczki to zbyt mało. Nie wiadomo jednak, czy na jej udzielenie zgodzi się Komisja Europejska. Ba, spłata dotychczas pożyczonych pieniędzy zacznie się wraz z końcem 2023 r. Czasu jest więc coraz mniej, co nieco kłóci się z próbami wybicia się LOT-u na liczącego się, wakacyjnego przewoźnika.