Korzystając z internetu, trzeba być przygotowanym na to, że każdy nasz ruch jest monitorowany, a następnie wykorzystywany do personalizacji reklam. Jedni są zadowoleni, inni zaś denerwują się, że pokazują im się reklamy oglądanych wcześniej produktów. Jednak w dobie zmian dotyczących plików cookies wszyscy zadają sobie dziś pytanie, czy internetowy marketing może być skuteczny?
Nie ma chyba osoby, która nie znałaby tego typu komunikatu, który wyskakuje na stronach internetowych, a dotyczy polityki prywatności i plików cookies: klikając w przycisk „Przejdź do serwisu", wyrażasz zgodę na przetwarzanie twoich danych przez naszych partnerów reklamowych (...)”.
„Zarówno my, jak i nasi partnerzy stosujemy pliki cookies i inne pokrewne technologie, które gromadzą informacje m.in. o odwiedzanych stronach internetowych, lokalizacji urządzenia (...)”
To dalsza część komunikatu, w którym jest także tłumaczenie, że tzw. ciasteczka pozwalają na zapewnienie bezpieczeństwa podczas korzystania z witryny, używane są do celów statystycznych, poznania twoich preferencji na podstawie sposobu korzystania z naszych serwisów i co się w tym wiąże podsuwanie spersonalizowanych reklam.
Ciasteczka personalizują reklamy w sieci
Zapewne wiele osób alergicznie reaguje na takie hasła jak przetwarzanie czy śledzenie, ale pliki cookies nie służą do inwigilowania kogokolwiek. To pliki tekstowe przechowywane w przeglądarce zawierające informacje o aktywności w sieci. Prawdą jest jednak to, że są wykorzystywane także marketingowo – prosto tłumaczy Marcin Stypuła, założyciel, CEO oraz prezes Semcore, pierwszej agencji SXO w Polsce, tworzącej strategie marketingowe łączące SEO i UX.
Każdy chyba przeżył taką sytuację: szukał w sieci basenu ogrodowego, obejrzał kilka ofert, a potem na innych portalach wyskakiwały reklamy związane z wyszukiwaniami. To właśnie m.in. robota cookies. I choć może to irytować, to jest to jak najbardziej normalny i zwyczajny element cyfrowego świata.
Większość internautów nawet nie wiedziałaby o istnieniu cookies, gdyby nie unijna dyrektywa z 2009 r., która nakazała właścicielom stron informowania o gromadzeniu i przechowywaniu danych.
Użytkownik może się na to nie zgodzić. Może wycofać udzielona zgodę. Może wyczyścić dane przeglądarki – przypomina Marcin Stypuła.
Zznacza też, że nie jest to żadne agresywne narzędzie, a opiera się na dobrowolności i chęci przedstawienia jak najbardziej trafnej oferty. Dzięki temu portal może podsunąć bardziej interesujące użytkownika treści – co znajduje się w kręgu zainteresowania danej osoby. To ma plusy.
Dzięki cookies po prostu oszczędza się czas, bo wchodząc na stronę kina i sprawdzając, co jest teraz grane, na stronie jest od razu repertuar z danego miasta. Nie ma potrzeby przeklikiwać przez kolejne rubryki formularza, żeby zobaczyć, co leci np. w Rybniku. Także dzięki cookies, kiedy wraca się w e-sklepie do przerwanych zakupów, to w koszyku nadal znajdują się wybrane wcześniej produkty.
Gromadzone pakiety danych wykorzystywano w internetowym marketingu
Fundacja Panoptykon wyjaśniała już lata temu, że w internecie jesteśmy śledzeni nie tylko przez strony, na które akurat wchodzimy, ale również inne podmioty. Na komputerach mogą być zapisywane również ciasteczka stron, do których stron odwołuje się strona, którą odwiedzamy (ang. third party cookies). Informacje na nasz temat mogą trafiać do baz danych firm udostępniających mechanizm do prowadzenia statystyk (np. Google Analytics) lub serwisów społecznościowych (np. Facebook, Google+).
Zaznaczając jednocześnie, że generalnie cookies pomagają np. prawidłowo wyświetlać stronę internetową i optymalizować jej zawartość, ale ta trzecia strona, to już trochę inna sprawa. I teraz ma się to zmienić.
Pakiety danych gromadzone przez strony trzecie przez lata były dobrym narzędziem wykorzystywanym w internetowym marketingu. Tak powszechnym, że w 2022 r. zapytani o opinie marketingowcy przyznali, że w 75 procentach przypadków korzystała z danych stron trzecich. Aż 45 proc. inwestowała co najmniej połowę swojego budżetu w działania oparte na cookies. To dawało szansę na lepsze poznanie użytkownika – klienta i podsunięcie mu produktu, który idealnie trafi w jego gust. O tego rodzaju strzały w dychę może być wkrótce trudniej.
Więcej wiadomości na temat danych osobowych można przeczytać poniżej:
Ciasteczka powoli idą w odstawkę
Google, największy globalny gracz na rynku wyszukiwarek, zapowiada, że w tym roku zakończy gromadzenie ciasteczek (proces się już rozpoczął) innych firm i tym samym zrobiło taki sam ruch jak Firefox, Safari i Edge. Google zostało ostatnim z wielkich z third party, ale już się z nich wycofuje.
Czemu giganci decydują się na taki krok? Coraz więcej użytkowników przywiązuje wagę do ochrony swoich danych i prywatności.
Zgodnie z raportem „Zero-Party Data Revolution”, który przedstawia badanie wykonane w USA, ludzie nie chcą już tak powszechnie dzielić się swoją aktywnością w sieci i nie udzielają zgody na wykorzystywanie ciasteczek. 57 proc. respondentów przyznało, że chętniej korzystaliby ze strony internetowej danej marki, a także interakcji w mediach społecznościowych (53 proc.), gdyby ich dane były gromadzone wyłącznie przez strony, z których korzystają i nieudostępniane nikomu innemu.
Z tych badań wynika także, że największe obawy co do gromadzenia danych mają użytkownicy w wieku 55–64 lata (87 proc.), a w przedziale 18–24 lat jest także bardzo wysoki i wynosi 82 proc.
Ale przecież amerykański gigant żyje z reklam i jakoś trudno uwierzyć, że kasuje jedno ze skutecznych narzędzi, bo chce być fair wobec użytkowników. Zmiana ma wynikać z inicjatywy Privacy Sandbox. To projekt, który ma zapewnić większą prywatność w sieci i jednocześnie podnieść jakość oferowanych usług.
Google od kilku lat mówi ciągle o jakości. To słowo pada w wielu konfiguracjach i komentatorzy oceniają, że rezygnacja z cookies ma się przełożyć np. na podsuwanie lepszych jakościowo i bardziej trafnych wyników. A przecież tym teraz konkurują ze sobą wyszukiwarki. Każda chce przedstawiać jak najlepsze odpowiedzi na zadane pytania, zamiast podsuwać użytkownikowi wyłącznie linki reklamowe - podaje ekspert Semcore.
Third party nie oznacza, że ciasteczka w ogóle znikną
Samo Google przyznaje, że wychodzenie ze starego i dobrze znanego systemu będzie skomplikowane.
Pliki cookie pochodzące z różnych stron są kluczową częścią internetu od ponad ćwierć wieku. Powoduje to każdą zmianę, a zwłaszcza zmianę powodującą niezgodność, czyli złożony proces wymagający skoordynowanego i stopniowego podejścia – komunikuje i zapewnia, że firmie zależy na tym, że zmiany nie pogarszają wygody użytkowników tych witryn. To, że nie stanie się to jednej nocy, ma ogromne plusy, bo pozwala na przygotowanie się do zmian.
Wyjaśnijmy jednak, że koniec z third party nie oznacza, że ciasteczka w ogóle znikną. Nadal będą zbieranie i wykorzystywane dane choćby z Google Analytics. A to przecież bardzo pomocne narzędzie dla internetowych marketingowców, które pozwala monitorować cele reklamowe i śledzić ścieżki internautów. Niemniej jednak teraz praca w internetowej reklamie stanie się trudniejsza.
Powiedziałbym raczej, że trochę inna niż trudniejsza – prostuje Marcin Stypuła, który specjalizuje się w marketingu internetowym.
Założyciel Semcore dodaje, że jedno z dziś używanych narzędzi znika, ale pozostają inne i należy się nauczyć lepiej je wykorzystywać. Nadal będzie można personalizować reklamy, dopasowywać sposoby dotarcia do docelowych grup. Jest alternatywa, ale faktycznie trzeba już teraz nad nią pracować.
Jak będzie wyglądał rynek reklamowy, gdy Google już zakończy swój proces? Jedni eksperci zwiastują, że może być problem ze skalowaniem reklam. Inni mówią, że teraz witryny i e-commerce będzie musiało przyłożyć się do gromadzenia i analizowania samodzielnie pozyskiwanych danych. Są też głosy, że zacznie się mocno liczyć jakość – mowa tu o zawartości witryny czy reklamy. Wszyscy jednak zgodni są co do tego, że bez cookies ze stron trzecich będzie dało się żyć.
Są już, nawet w Polsce firmy, które zaczynają pracować wyłącznie na własnych danych. Przechodzą z poziomu third party do zero party. I wyniki są obiecujące – mówi Marcin Stypuła.
O co chodzi w tym zabiegu? Otóż agencja reklamowa, przygotowując kampanię reklamową produktu, wybiera witryny, na których chce ją przeprowadzić i opiera się na danych zgromadzonych przez wydawców tych stron. Trzeba się jednak do tego przygotować i np. zapytać użytkowników danego portalu o dany produkt.
O jego postrzeganie, oczekiwania, zastosowanie. W ten sposób selekcjonuje się tzw. hard userów. Osoby zainteresowane tematem i produktem. I to do nich kierowany może być przekaz. Spójny oczywiście z oczekiwaniami klienta – podsumowuje ekspert z Semcore.
I podpowiada, że można w takiej sytuacji liczyć na wysoki wskaźnik CTR.