UE ustanawia nowe limity emisji dla samochodów. Za kilka dni zapadnie wyrok na silniki spalinowe
Takiej sytuacji nie było od lat. Zgodnie z danymi Europejskiej Agencji Środowiska (EEA) emisja CO2 powodowana przez samochody w 2020 r. w końcu spadła. Aktywiści klimatyczni wierzą, że producenci aut poszli wreszcie po rozum do głowy. Dziwnym trafem nie biorą pod uwagę w ogóle, że to tylko na chwilę, bo przez pandemię.
EEA podaje, że emisje z samochodów w Europie w minionym roku były niższe o 12 proc. To o tyle dziwne, że jeszcze dwa lata temu gwałtownie rosły i nic nie wskazywało na to, że nagle zaczną maleć. Zdaniem ekspertów z brukselskiej organizacji pozarządowej Transport & Environment dzieje się tak w pierwszej kolejności za sprawą samych producentów aut, którzy w końcu zaczęli realnie reagować na normy CO2.
Niektórzy producenci samochodów już powiedzieli, kiedy przejdą w pełni na napęd elektryczny, ale bardziej rygorystyczne normy CO2 prowadzące do zerowej emisji są potrzebne
– uważa Lucien Mathieu, menedżer ds. analizy pojazdów drogowych i e-mobilności w T&E.
Emisja CO2: Bruksela skaże na śmierć benzyniaki i diesle?
W skrócie ma to się sprowadzać się do tego, żeby wszystkie nowe samochody sprzedawane po 2035 r. miały zerową emisję. Ciekawie jednak, że aktywiści klimatyczni nie biorą pod uwagę, że ten spadek emisji CO2 z aut wziął się przez pandemię i rekordowy zjazd zapotrzebowanie energetycznego, jaki wywołała. Zamknięci przez poszczególne lockdowny ludzie przestali się przemieszczać. Nie tylko samolotami, autami przecież też.
Dlatego organizacja Transport & Environment nie chce zostawiać niczego przypadkowi i namawia do ustanowienia nowych norm emisji dwutlenku węgla dla samochodów osobowych i dostawczych. Powinny być oddzielnie ustalone na 2025 i dodatkowo na 2027 r. To czy Bruksela posłucha tych argumentów okaże się już 14 lipca.
Wtedy bowiem Komisja Europejska ma ogłosić nowe limity dla pojazdów - w ramach inicjatywy „Fit for 55” (rzecz dotyczy nowego celu klimatycznego nakazującego redukcję CO2 o 55 proc. do 2030 r.). Doniesienia mówią o bardzo rygorystycznych rozwiązaniach: ograniczenie emisji z samochodów o 60 proc. do 2030 r. i o 100 proc. w 2035 r. Dlatego w Brukseli coraz głośniej mówi się o nadchodzącej „karze śmierci” dla samochodów.
Europejskie Stowarzyszenie Dostawców Branży Motoryzacyjnej (CLEPA) nie zostawia na tych propozycjach suchej nitki. Przekonuje, że podjęcie tak rygorystycznych środków - bez usadowienia odnawialnych źródeł energii w przepisach o CO2 - oznaczałoby w praktyce zakaz stosowania technologi silników spalinowych. A to może oznaczać też wstrząs m.in. na rynku pracy.
Blisko milion osób ma pracę bezpośrednio związaną z produkcją technologii układów napędowych pojazdów
– ostrzega CLEPA.
Dziwna koncentracja ładowarek do aut w UE
Odstawienie samochodów spalinowych zupełnie na boczny tor w ciągu najbliższych 15 lat może okazać się trudne jeszcze z jednego powodu. Najnowsza analiza Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA) jednoznacznie pokazuje, że rozmieszczenie punktów ładowania samochodów elektrycznych w Unii Europejskiej jest chaotyczne i nierównoważne. Okazuje się bowiem, że 70 proc. wszystkich stacji ładowania w UE jest skoncentrowanych w zaledwie trzech krajach Europy Zachodniej: Holandii (66 665), Francji (45 751) i Niemczech (44 538).
Między plasującymi się w tym rankingu na trzecim miejscu Niemcami (19,9 proc. wszystkich punktów ładowania w UE) a Włochami (5,8 proc.) jest już przepaść. Razem te trzy kraje (Holandia, Francja, Niemcy) stanowią zaledwie 23 proc. całkowitej powierzchni UE. Pozostałe 30 proc. infrastruktury jest rozproszone na pozostałych 77 proc. powierzchni regionu. Przykładowo: Rumunia jest sześć razy większa od Holandii a posiada tylko 493 punkty ładowania (to stanowi 0,7 proc. liczby takich punktów w Holandii).
Nadszedł czas, aby rządy w całej Europie przyspieszyły w wyścigu do bardziej ekologicznej mobilności
– apeluje Eric-Mark Huitema, dyrektor generalny ACEA.