Inwestorzy kochają dług publiczny. Niedawno pobili rekord świata w tej konkurencji
Rekord dotyczy wielkości popytu jaki zgłoszono w ramach pojedynczej aukcji obligacji. Sięgnął on według Bloomberga 233 mld euro. Jeszcze nigdy na świecie żadna aukcja nowego długu nie wywołała takiego zainteresowania i nie przyciągnęła tak ogromnych pieniędzy.
Sztuka ta udała się Unii Europejskiej. Przy tak ogromnym popycie bez żadnego problemu sprzedała ona dług za 17 mld euro, a pieniądze w ten sposób zebrane pójdą na finansowanie programu SURE. To skrót od angielskiej nazwy „Support to mitigate Unemployment Risks in an Emergency”, chodzi o program, który ma na wiele różnych sposobów łagodzić negatywne skutki pandemii na unijnych rynkach pracy. Budżet tego programu ma wynosić 100 mld euro, które Unia będzie pożyczać na rynku, emitując kolejne serie obligacji. Przy okazji pierwszego przetargu okazało się, że tak właściwie mogłaby ona pożyczyć całe 100 mld za jednym zamachem. Ale nie dało się tego przewidzieć wcześniej. Zwykle dług sprzedaje się w porcjach po kilka, kilkanaście miliardów euro albo dolarów, a popyt zazwyczaj jest większy od oferty o 2-3 razy.
Rządy swoje obligacje sprzedają zwykle w mniejszych transzach, za to robią to częściej, dość regularnie, nawet parę razy w miesiącu, jeśli jest taka potrzeba. Największa w historii emisja prywatnego długu korporacyjnego, w wykonaniu firmy Verizon w 2013 roku dała jej wtedy 49 mld dolarów, a popyt – jak donosiły agencje – przekroczył 100 mld. Nawet przy takiej okazji nikt wtedy nie wspominał o 200 mld, a tutaj mamy 233 mld.
Sukces z ujemną rentownością
Nasuwa się więc kilka pytań.Po pierwsze: dlaczego? Dlaczego ci wszyscy inwestorzy aż tak bardzo chcą mieć akurat te obligacje? To pytanie robi się nawet ważniejsze, jeśli weźmiemy pod uwagę, że część obligacji (były dwie transze: dziesięcioletnie i dwudziestoletnie) Unia sprzedała z ujemną rentownością. Powraca więc pytanie o to, po co w ogóle ktokolwiek kupuje papiery wartościowe, o których wie, że nie przyniosą mu one zysku.
Odpowiedź nie jest na szczęście taka trudna. Istnieje na świecie masa instytucji, które muszą lokować pieniądze w coś. Nie mogą po prostu trzymać papierowej gotówki w sejfach, ponieważ trudno o sejf, w którym zmieściłoby się na przykład kilka miliardów euro, a są instytucje finansowe dysponujące wolnymi środkami w takiej skali. Do tego koszty utrzymywania takiego sejfu, zabezpieczenia pomieszczenia, zatrudnienia ochrony itd. byłyby na tyle duże, że ulokowanie tych samych pieniędzy w obligacje, które dają na przykład -0,1 proc. rocznie jest bardziej opłacalne. Nic na nich nie zarobimy, ale mniej stracimy. Jest to też wygodniejsze logistycznie. W świecie ujemnych stóp procentowych (a takie mamy między innymi w strefie euro) alternatywy dla obligacji o lekko ujemnej rentowności, takie jak lokaty bankowe, mogą okazać się jeszcze bardziej ujemne. Chodzi więc tutaj o minimalizowanie strat.
Do tego istnieje coś takiego, jak spekulacja na rynku i może to dotyczyć także obligacji. Czyli mogą znaleźć się chętni na zakup obligacji z ujemną rentownością, którzy liczą na to, że uda się te papiery sprzedać drożej (czyli przy jeszcze bardziej ujemnej rentowności, bo rentowność maleje wraz ze wzrostem ceny) i osiągnąć zysk.
Dlaczego tak dużą popularnością cieszą się unijne obligacje?
Tu też jest kilka tropów. Po pierwsze oczywiście jest to potężny organizm gospodarczy, chyba jedyny na świecie, który można porównywać ze Stanami Zjednoczonymi, a do tego jest to rynek rozwinięty, co z kolei jest w oczach inwestorów pewną przewagą w stosunku do także dużej gospodarki chińskiej. Unia Europejskiej jest emitentem o najwyższej możliwej wiarygodności.
Po drugie Unia nigdy dotąd nie emitowała wspólnego długu na tak dużą skalę. Przez lata o tym mówiono, nawet się o to kłócono. Skoro teraz to się w końcu stało, to zapewne fajnie jest mieć taką emisję w portfelu. Pod pewnymi względami można ją bowiem uważać za wydarzenie historyczne.
Po trzecie w czasie wspomnianych przed chwilą debat i kłótni wydaje się, że rynek finansowy, czyli banki, firmy ubezpieczeniowe, najróżniejsze fundusze inwestycyjne zawsze stały po stronie zwolenników emitowania takiego wspólnego długu i po stronie tych, którzy chcieliby aby strefa euro obok wspólnej polityki monetarnej, wspólnego banku centralnego i wspólnej waluty miała też wspólną politykę fiskalną, czyli ministra finansów, wspólny budżet, wspólne podatki i także wspólny dług.
Skoro więc pojawiła się w końcu pierwsza tak duża unijna emisja, to ich popyt i udział w tej emisji można traktować jak deklarację poparcia dla samej koncepcji. Byłoby naprawdę głupio, gdyby po tylu latach debat w końcu ktoś zorganizował taką emisje i potem okazałoby się, że nie ma kto jej kupić.
SURE to dopiero początek
Program SURE za 100 mld euro to dopiero początek zapowiedzianych, znacznie większych działań Brukseli w ramach walki z gospodarczymi konsekwencjami Covid-19. Na zatwierdzenie przez unijnych liderów, a potem ratyfikacje we wszystkich państwach Unii czeka Fundusz Odbudowy, na potrzeby którego wyemitowany ma być dług za 750 mld euro.
Są z tym pewne polityczne problemy, nawet Jarosław Kaczyński ostatnio się odgrażał, że Polska zawetuje cały program, bo nie spodobało mu się coś tam innego w bieżącym otoczeniu politycznym. Optymistycznie można jednak zakładać, że wszystko się jakoś ułoży i pewnie za rok w obrocie będzie już znacznie więcej unijnych obligacji.
Ciągle trwa w Europie dyskusja, czy pomimo dużej skali powinno to być wydarzenie jednorazowe związane z Covid-19, czy może powinien to być faktyczny początek wspólnej polityki fiskalnej. Na przykład nie dalej jak dwa dni temu za tą pierwszą opcją opowiedział się Jens Weidmann, szef Bundesbanku, a za tą drugą Christine Lagarde, szefowa EBC. Co z tego wyniknie, dziś nie sposób przewidzieć.
A wyemitowane właśnie obligacje dla programu SURE mają jeszcze jedną ciekawą cechę. Są to tak zwane social bonds, czyli obligacje socjalne. Różnią się one od zwykłych tym, że wszystkie wpływy z ich sprzedaży muszą iść na tak zwany socjal. Można więc zakładać, że w oczach wszystkich, którzy uważają, że zadłużać się można, ale tylko pod warunkiem, że pożyczone kwoty przeznaczy się na inwestycje, np. infrastrukturalne, ten wynalazek jest skandaliczny.
Tutaj od samego początku jest jasno powiedziane: żadnego finansowania dróg, lotnisk, jakichkolwiek inwestycji, cała kasa idzie na wydatki socjalne, typu dopłaty do wynagrodzeń dla pracowników firm, po to aby te ich nie zwalniały w czasie kryzysu, zasiłki dla bezrobotnych, finansowanie dla nich szkoleń itp. Okazuje się, że nie tylko tak można, ale inwestorzy przy okazji takiego właśnie długu są w stanie wpaść w euforię na ponad 200 mld euro.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.