Maciejewska: Rząd nie jest uczciwy wobec górników, a na atom nas nie stać. Jedyne wyjście to OZE
Rozmawiamy z posłanką Beatą Maciejewską o niedawno podpisanej umowie społecznej rządu z górnikami, o harmonogramie z października 2020 r., który zakłada zamknięcie ostatniej kopalni w 2049 r. A także o tym, czy Polakom w czasach kosmicznych podwyżek praw do emisji CO2 tylko uda się uniknąć podwyżek prądu.
Beata Maciejewska reprezentuje Lewicę i jest członkiem sejmowej Komisji ds. Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych. Dała się już poznać jako zagorzała przeciwniczka energii jądrowej, o co kłóci się nawet z koleżankami i kolegami z Lewicy. Ale zdania nie zmienia i od dawna powtarza, że koncentrowanie się w dobie transformacji energetycznej wyłącznie na atomie jest „oddaniem klimatu walkowerem”.
Z jednej strony mamy PEP 2040, zakładającą systematyczny i wyraźny spadek udziału węgla w miksie energetycznym, a z drugiej rząd wynegocjował już z górnikami zamykanie kopalń do 2049 r. Gra na dwa fronty?
Beata Maciejewska: Mam poczucie kompletnego nieładu, jeśli chodzi o politykę energetyczną. Nie ma jasnej ścieżki, nie ma kluczowych dla ochrony klimatu i wzmocnienia naszej gospodarki inwestycji, a są zapisane na kartkach niezbyt mądre plany, a także realne pomniki niekompetencji obecnie rządzących. Przykłady: wciąż mamy szkodliwą politykę dotyczącą elektrowni wiatrowych na lądzie, choć w dokumentach strategicznych zakładamy ich rozwój. Topimy pieniądze w nietrafionych inwestycjach – sama budowa nowego bloku węglowego w Ostrołęce, z którego zrezygnowaliśmy – kosztowała nas 1,3 mld złotych. Lekceważenie problemów kopalni węgla w Turowie skompromitowała nas na arenie międzynarodowej i naraziła na poważne konsekwencje, a „błąd ludzki” był w stanie wywołać w ostatnich tygodniach największą awarię w elektrowni w Bełchatowie, gdzie wyłączono 10 bloków energetycznych. Mozolnie i z trudem wychodzimy z pozycji węglowego skansenu w Europie. Wciąż zakładamy, że będziemy stali węglem, do 2030 r. mamy pozyskiwać z tego surowca aż 56 proc. energii. To bardzo nieracjonalne założenie, nie biorące na serio polityki UE, zdrowia ludzi i przyszłych pokoleń. A także zwykłej ekonomicznej kalkulacji, węgiel staje się coraz droższym i coraz mniej opłacalnym surowcem. A od 2025 r. zacznie obowiązywać całkowity zakaz dotowania inwestycji węglowych.
Rząd oszukał górników?
Podpisane z górnikami porozumienie, że ostatnia kopalnia zostanie zamknięta w 2049 r., jest w mojej ocenie oderwane od realiów i zwyczajnie nieuczciwe. Od wielu lat nikt tak naprawdę nie rozmawia z górnikami poważnie i uczciwie, nie dba o sprawiedliwą transformację, o tworzenie perspektywicznych miejsc pracy, ścieżki przekwalifikowania młodych. W obawie o utratę głosów wyborczych z jednej strony i utratę unijnych środków z drugiej politycy miotają się, tworzą iluzję wsparcia i iluzję rozwoju. Szczytem hipokryzji jest opowiadanie o tym, że będziemy korzystać przez dziesiątki lat z polskiego węgla, podczas gdy hałdy zalegającego polskiego węgla ciągną się kilometrami, a do polskich portów przypływa węgiel z całego świata. Popyt maleje z roku na rok, a straty rosną. Dziś do każdej wydobytej tony węgla dopłacamy 60 zł. Mamy 3,3 mld straty zaledwie w pierwszych dziewięciu miesiącach 2020 roku, a przecież to jest sytuacja nagminna. Wyliczono, że w latach 1990-2020 dotacje państwa do górnictwa wyniosły w sumie 135 mld zł. Nie stać nas na utrzymywanie takich strat, nie stać nas, na mamienie ludzi, że węgiel będzie tak długo naszym strategicznym surowcem. Trzeba myśleć o przyszłości osób związanych z górnictwem i o wszystkich ludziach w Polsce, którzy chcą korzystać z czystej, taniej energii.
Uważa Pani, że zwolnione miejsce przez węgiel – już dajmy spokój z wyliczeniami, kiedy to dokładnie nastąpi – najlepiej jakby zajęło OZE, czy może energia jądrowa?
Jestem wielką zwolenniczką OZE. A Zielony Ład opiera się właśnie o słońce, wiatr i wodór. I to jest nasza przyszłość, mówi o tym znakomita większość ekspertów. Jeszcze niedawno OZE traktowano jako o maleńki dodatek w miksie energetycznym, pohukiwano o konieczności rozwoju energetyki jądrowej. Dziś już wiadomo, że jest inaczej. Energetyka jądrowa jest marginalizowana przez źródła energii odnawialnej. Pokazują to zarówno krajowi eksperci – jak Forum Energii, czy międzynarodowe gremia jak Międzynarodowa Agencja Energetyczna afiliowana przy OECD. I dlatego źródła odnawialne należy w kraju dynamicznie rozwijać. Tylko w maju złożyłam w imieniu Klubu Lewicy dwie ważne propozycje: nowelizację ustawy dotyczącą elektrowni wiatrowych na lądzie i spółdzielni energetycznych. Obie propozycje znoszą niepotrzebne bariery rozwoju działalności gospodarczej i pozyskiwania taniej, czystej energii z korzyścią dla środowiska i zasobności naszych portfeli. Tymczasem energia jądrowa w porównaniu z innymi źródłami jest bardzo droga, daje zysk bardzo wąskiej grupie, a miliony ludzi zmusza do kupowania przez dziesiątki lat prądu z niej. Jeśli dziś zaczniemy wyrzucać pieniądze na elektrownię jądrową, prąd z niej będą zmuszone kupować prawnuki dzisiejszych nastolatków. A przecież przez ten czas technologia pójdzie bardzo do przodu i będzie to nieopłacalne.
A rząd wybiera atom i kreśli odważny plan. Budowa pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce ma ruszyć w 2026, a jej uruchomienie nastąpi w 2033 r. Wierzy Pani w to?
To jest kiepski żart. Nawet w tak mocno rozwiniętej technologicznie Finlandii okazało się, że budowa najnowszego bloku elektrowni jądrowej była dwa razy droższa i trwała czterokrotnie dłużej niż pierwotnie zakładano. W rezultacie zamiast w 2009 r. zacznie produkować energię elektryczną pod koniec 2021 r. Czego zatem możemy spodziewać się w Polsce, skoro nad wszystkim ma panować szef aktywów państwowych, czyli wicepremier Jacek Sasin, ten sam który organizował wybory przez Pocztę Polską? Obawiam się, że skutek będzie podobny jak z wyborami – pieniądze wyrzucone w błoto, a realizacja zerowa. Niekończący się serial pod tytułem „elektrownia jądrowa w Polsce” trwa od lat i jest udziałem poprzednich ekip rządzących. W 2010 r. ówczesny minister gospodarki Waldemar Pawlak mówił, że realnym terminem uruchomienia w Polsce pierwszej elektrowni jądrowej jest 2020 r. Tylko w latach 2010-2018 powołana do rozwoju energetyki jądrowe w Polsce spółka PGE EJ1 pochłonęła blisko pół miliarda złotych. Ile z tego jest elektrowni jądrowej każdy widzi: zero. Ale spółka została niedawno w całości przejęta przez skarb państwa, za co zapłacono 531 milionów . Zgłosiłam tę sprawę do Komisji Europejskiej, by sprawdziła, czy tego typu transakcja jest zgodna z zapisami traktatów wspólnotowych. Otrzymałam już odpowiedź z biura Komisarz ds. Konkurencji Margrethe Vestager, że sprawą się zajmie. Podsumowując to wszystko, jedno jest dla mnie pewne: obecny harmonogram budowy elektrowni jest nierealny.
Dekarbonizacja to tylko jedna strona tego medalu. Drugą są miejsca pracy idące w dziesiątki tysięcy. W tym kontekście doniesienia o fabryce samochodów elektrycznych z ok. 400 miejscami pracy przyprawiają górników o ból brzucha ze śmiechu. Jak Pani zdaniem ta transformacja powinna wyglądać na rynku pracy?
Jeżeli państwo kiedyś zaprosiło pewną grupę zawodową do tworzenia w Polsce przemysłu, to teraz nie może to samo państwo tego przemysłu niszczyć. Dzisiaj górnictwo w Polsce jest w wyraźnym odwrocie. Pod ziemią pracuje coraz mniej ludzi, zarabiają coraz mniejsze pieniądze. Coraz głębiej trzeba też sięgać po węgiel. Biorąc to wszystko pod uwagę, państwo musi mieć pomysł na tych ludzi. Trzeba dać im gwarancje zatrudnienia, a także przekwalifikowania, tworząc konkretną, nową ścieżkę rozwoju. Polskie think-tanki zajmujące się tymi zagadnieniami wyliczyły, że potencjał zielonych miejsc pracy jest w Polsce naprawdę spory.
Jeszcze zostaje jeden szkopuł: rosnące ceny emisji CO2, przez co za chwile nasze rachunki za ogrzewanie i prąd ostro podskoczą w górę. I to zanim zdążymy pozbyć się węgla. Mamy w ogóle szansę tego uniknąć?
Niestety, nie jestem optymistką. Uważam, że przy takiej polityce energetycznej nie będziemy w stanie uciec przed rosnącymi rachunkami za energię elektryczną.
Na koniec ćwiczenie. Mamy rok 2040. Proszę przedstawić Pani zdaniem najbardziej optymistyczny i pesymistyczny scenariusz biorąc pod uwagę całą transformację energetyczno-górniczą.
To na początek wizja pozytywna. Załóżmy, że w 2040 r. mamy rząd Lewicy. Na szczeblu krajowym jesteśmy wtedy świadkami rozwoju OZE (zarówno energetyki z wiatru, jak i ze słońca), które jest głównym źródłem energii. Rozwinęły się i są tanie technologie magazynowania, dzięki wcześniejszemu wsparciu państwa. Budynki poddano termomodernizacji, rozwija się zielone budownictwo i ekotransport, jakość powietrza jest zdecydowanie lepsza. Z roku na rok rośnie prosumeryzm zbiorowy – spółdzielnie energetyczne powstają na całej Polsce, zarówno w małych miejscowościach, jak i dużych miastach. Ceny energii są niskie, setki tysięcy ludzi korzysta z własnych źródeł energii. W 2040 r. większość zatrudnionych obecnie w kopalniach górników znajduje zatrudnienie w centrach energii odnawialnej. A teraz wizja negatywna. W 2040 roku panuje chaos energetyczny. Od kilkunastu lat wydawane są pieniądze na elektrownię jądrową, która nadal jest w fazie zerowej realizacji, ale wyrzucono już na nią miliardy. Ciągle trwają przepychanki w kwestii wydobycia węgla, nadal dopłacamy do jego wydobycia bajońskie kwoty. Ceny prądu szybują w górę. Szczególnie dotyka to osób najuboższych. Ale także przedsiębiorców, których koszty produkcji są wysokie, więc konkurencyjność polskiej gospodarki maleje. W całym kraju w tym czasie pogarsza się też odczuwalnie jakość powietrza. Jakość życia z roku na rok jest coraz niższa.