To coś w rodzaju strefy Schengen, ale w przestworzach. Największe linie lotnicze Europy naciskają na Komisję Europejską, by zintegrować niebo nad Starym Kontynentem. Dzięki temu, argumentują, samoloty będą mogły latać krótszymi trasami, wyemitują mniej dwutlenku węgla, a pasażerowie szybciej znajdą się na lotnisku docelowym.
Temat wspólnej europejskiej przestrzeni powietrznej wraca jak bumerang. Przewoźnicy chcą, by z mocno podzielonego nieba wyodrębić kilka dużych bloków. W obrębie takich bloków państwa mogłyby współpracować w zakresie kontroli ruchu lotniczego, wyznaczając jednego dostawcę usługi zarządzania nim.
Byłby to dla branży lotniczej całkowity gamechanger
Szczególnie biorąc pod uwagę, że wiele lotów jest odwoływanych z powodu strajków kontrolerów lotu we Francji. Po wdrożeniu nowej inicjatywy taki problem by zniknął, bo zarządzanie przelotami nad terytorium Francji mogliby przejąć kontrolerzy z innych państw tego samego bloku powietrznego.
Linie lotnicze szacują też, że taka międzynarodowa współpraca znacznie skróci dystans, jaki ma do pokonania przeciętny samolot. I to aż o kilkanaście procent! Biorąc pod uwagę, że duża część lotów w Europie trwa w granicach dwóch-trzech godzin, oznacza to, że pasażerowie zaoszczędziliby ok. 20-30 minut.
W dół pójdzie też emisja CO2
KLM twierdzi, że wprowadzenie wspólnej przestrzeni powietrznej zredukuje emisje o 10 proc. Lowcosty uważają, że korzyści mogą być nawet większe i sięgać około 15 proc. Inna sprawa, że takie argumenty mogą nie przekonać Brukseli, bo przewoźnikom zależy na usprawnieniu latania nad Europą przede wszystkim po to... by móc latać jeszcze więcej.
Ryanair, Lufthansa, przedstawiciele grupy IAG (z British Airways na czele) ostatnią próbę negocjacji podjęli podczas niedawnego szczytu Airlines for Europe (A4E). Przewoźnicy wezwali Unię do przyspieszenia prac nad reformą, której początki sięgają 2004 r.