Sztuczne pompowanie rubla na razie daje efekty. Gospodarkę Rosji i tak czeka katastrofa
Za dolara płaci się już około 83 ruble, a to oznacza, że kurs tej waluty powrócił do poziomu sprzed agresji Rosji na Ukrainę. Czyżby bezprecedensowe zachodnie sankcje nie działały i gospodarka rosyjska wykazywała się wielką wewnętrzną siłą? Może tak chcieliby to widzieć putinowscy propagandziści, ale rzeczywistość jest bezwzględna: rubel korzysta z odcięcia od światowych rynków i intensywnej kroplówki banku centralnego, ale to nie zmienia faktu, że uzależniona od Zachodu gospodarka Rosji zmierza ku katastrofie.
Atak na Ukrainę spowodował tak gwałtowne tąpnięcie na moskiewskiej, że jej władze zdecydowały o jej zamknięciu na długie tygodnie. W tym samym czasie kurs rubla poleciał na łeb, a zaraz potem Zachód nałożył na Rosję takie sankcje, że rosyjska waluta zaczęła spadać w przepaść. W ciągu kilku dni dolar podrożał z około 83 rubli do 130.
Wydawało się, że z tą walutą może być tylko gorzej, ale od 7 marca rubel zaczął się konsekwentnie umacniać, by pod koniec marca odrobić wszystkie wojenne straty i powrócić do kursu sprzed wojny. Dla putinofilów jest to dowód na niezłomność rosyjskiej gospodarki i znak, że Zachód nie jest w stanie jej złamać nawet najpotężniejszymi sankcjami. To jednak nie takie proste, bo czym innym jest sztuczne wzmocnienie kursu waluty, a czym innym realny stan gospodarki.
Podpompowanie kursu rubla to efekt co najmniej kilku czynników. Po pierwsze, podniesienia przez rosyjski bank centralny stóp procentowych aż do 20 proc. To sprawiło, że trzymanie oszczędności lub kapitału w tej walucie stało się zdecydowanie bardziej opłacalne. Kolejnym krokiem było zmuszenie rosyjskich eksporterów do kupowania rosyjskiej waluty – muszą zamieniać na ruble co najmniej cztery piąte swoich przychodów w zagranicznych walutach.
Sztuczny popyt na rubla
To oczywiście jeszcze nie wszystko. Rosyjscy brokerzy nie mogą sprzedawać papierów wartościowych, które należą do obcokrajowców, a zwykli Rosjanie nie mogą dokonywać przelewów za granicę. Do tego doszły zapowiedzi rządu w Moskwie, że zacznie żądać zapłaty za rosyjskie surowce energetyczne w rublach.
To wszystko wraz z izolacją ekonomiczną Rosji doprowadziło do sztucznego wewnętrznego popytu na rubla, windując jego wartość do przedwojennego poziomu. Nie ma to jednak wiele wspólnego ze stanem rosyjskiej gospodarki rosyjskiej, a z nią jest coraz gorzej.
Wskaźnik rocznej inflacji w Rosji na koniec marca wynosi już 15,7 proc. i jest najwyższy od dwóch dekad. Mało tego, ekonomiści spodziewają się, że wzrost cen będzie postępować, bo w efekcie zachodnich sankcji na rynku brakuje wiele kluczowych towarów, logistyka jest rozbita i musi być budowana niemal od podstaw, a do tego olbrzymie problemy z płatnościami i dostępem do produktów bankowych.
Według Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju gospodarka Rosji w skurczy się w tym roku aż o 10 proc. To fatalna wiadomość sama w sobie, ale jeszcze gorsze jest to, że nie ma większych nadziei, że potem nadejdzie odbicie. Już po sankcjach wprowadzonych w 2014 roku gospodarka Rosji nigdy nie odzyskała sił i rozwijała się w ślimaczym tempie, a teraz następują druzgocące długofalowe zmiany otoczenia gospodarczego dla tego kraju.
Zwrot energetyczny Unii Europejskiej
Szanse na zniesienie w najbliższych miesiącach, a nawet latach zdecydowanej większości zachodnich sankcji nałożonych na Rosję są nikłe, ale jest coś gorszego. Atak na Ukrainę wywołał szok w Unii Europejskiej i kurs na całkowite przeorientowanie polityki energetycznej całego bloku, a nawet takich krajów jak Niemcy. Europa nie jest w stanie lub nie chce z dnia na dzień rezygnować rosyjskiej ropy i gazu, ale jest to już tylko kwestia czasu.
Dla tak jednowymiarowej, opartej na eksporcie surowców gospodarki jak rosyjska, będzie to miało dramatyczne efekty długofalowe. Jeśli nałożymy na to poważne i szybko postępujące problemy wewnętrzne tego kraju z demografią i zdrowiem na czele – przyszłość Rosji rysuje się w ciemnych barwach.