Jak polskie firmy podbijają świat? Przekonaj się, sięgając po najnowszą książkę o startupach
„Startupowcy – jak polskie firmy podbijają świat” będzie miała swoją premierę już 26 września. To dwanaście historii spółek, które odniosły sukces. Na ponad 400 stronach znajdziemy nie tylko biznesowe porady, ale również anegdoty i wspomnienia przedsiębiorców, którym udało się zbudować globalny biznes.
„Nie da się” – te trzy krótkie słowa regularnie padały z ust kolejnych naukowców, którym ponad dekadę temu Rafał Modrzewski i Pekka Laurila opowiadali o swoim – nomen omen – kosmicznym pomyśle — tymi słowy rozpoczyna się rozdział „Startupowców” o ICEYE, polsko-fińskim, hitowym przedsięwzięciu.
To symptomatyczna sytuacja dla wielu pomysłów, które wydają się nierealne, zanim zostaną zrealizowane. Nowa książka Krzysztofa Domaradzkiego i Artura Kurasińskiego po brzegi wypełniona jest ciekawostkami o budowaniu biznesu, ale i zmaganiu się z przeciwnościami losu, pokazującymi, że wytrwałość popłaca
Docplanner, Brainly, Ramp czy Booksy - w książce zajrzymy za kulisy największych, polskich startupów
Domaradzki i Kurasiński odbyli ponad 200 rozmów, w czasie których nie zabrakło czysto biznesowych wątków: jak zbudować produkt od zera, jak zorganizować sprzedaż i ekspansję międzynarodową. Jak dochodzi się do wyceny przekraczającej miliard dolarów?
. Artur Kurasiński to przedsiębiorca, obserwator i krytyk zjawisk cyfrowych oraz nowych technologii. To on stoi za komisami edukacyjnymi o nauce i technologii z serii „Róża, a co chcesz wiedzieć?”, a także stworzeniem Auli Polska, najstarszego w Polsce cyklu spotkań dla startupów, oraz nagród Aulery. Domaradzki to zaś dziennikarz związany od dekady z Forbesem i pisarz, który na koncie ma już osiem książek — w tym ostatniej „Konfident”. Z Krzysztofem zamieniłem też kilka słów, które czytelnikom Bizbloga przybliżą nadchodzącą pozycję.
Karol Kopańko, Bizblog: Od długiego czasu piszesz dla Forbesa. Dlaczego ktoś powinien sięgnąć po tę książkę zamiast Twój kolejny artykuł?
Krzysztof Domaradzki: Po co wybierać – najlepiej, gdyby ludzie czytali zarówno moje teksty forbesowe, jak i tę książkę (śmiech).
W „Forbesie” opowiadam o start-upach w sposób esencjonalny – na trzech czy czterech stronach muszę zmieścić historię ciekawego człowieka i jego biznesu. Tymczasem w Startupowcach właściwie nie miałem ograniczeń objętościowych. Dzięki temu mogłem szczegółowo opowiedzieć o losach poszczególnych firm, o specyfice ich biznesów czy o ludziach, którzy za nimi stoją.
Nie obawiałeś się, że znudzisz się pisaniem o tych samych firmach, które już wcześniej omawiałeś na łamach „Forbesa”
To prawda, choć na szczęście nic takiego się nie stało. Przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, bardzo się przed nami otworzyli. Opowiedzieli o wielu rzeczach, o których do tej pory nie wspominali w mediach. Powyciągali anegdoty, pokazali emocje. Podobnie było z innymi ludźmi, których wywiadowaliśmy na potrzeby publikacji, czyli z inwestorami, pracownikami i byłymi pracownikami start-upów czy innymi przedsiębiorcami. Dzięki pracy nad tą książką sam wiele się nauczyłem na temat naszej branży startupowej.
Czytaj też: Jak szybko założyć firmę?
W przedmowie piszesz o selekcji startupów - jakie najciekawsze firmy musieliście odpuścić?
Właśnie te, które wymieniłem we wstępie, czyli m.in. Spacelift, Tidio czy NoMagic. Być może załapią się do kolejnej części – o ile kiedykolwiek powstanie :)
Musieliśmy też zrezygnować z wielu świetnych firm, które po prostu nie pasowały do konceptu – m.in. ze spółek gamingowych i biotechnologicznych (jedne i drugie zasługują na osobne książki), z biznesów usługowych (chcieliśmy pokazać, z czym się je budowanie produktów techowych), a także z regionalnych i lokalnych czempionów technologicznych (zależało nam przedsiębiorstwach działających międzynarodowo).
Polski rynek startupowy ma też wiele przykładów nieetycznego zachowania (rozmawialiśmy przed laty m.in. o biznesie Roberta Gryna). Na moje oko takie kontrowersyjne historie niosłyby się lepiej, nie sądzisz?
Być może, seriale o Uberze, WeWorku czy Theranosie poniosły się chyba całkiem nieźle. Ale miałem ochotę napisać inną książkę – o mniejszych i większych sukcesach startupowych, które wreszcie zaczęły się w Polsce pojawiać.
Na przestrzeni ostatnich lat polski rynek startupowy wykonał kolosalny skok, właściwie jak u Thiela – przeszedł od zera do jednego. Pojawiło się coś, co można już nazwać ekosystemem innowacji. Pojawiły się firmy, które tworzą świetne produkty, działają globalnie, osiągają wysokie wyceny. Uznaliśmy z Arturem, że to dobry moment, aby podsumować te pierwsze lata rozwoju naszego ekosystemu. Opowiedzieć o ludziach, którym udało się zbudować coś wartościowego, którzy mają odwagę mierzyć się z globalnym startupowaniem.
Teraz tej odwagi trzeba mieć chyba jeszcze więcej, niż przed pandemią?
Mam poczucie, że zabraliśmy się za tę publikację jednocześnie w najlepszym i najgorszym momencie. Najlepszym, ponieważ po świetnym dla polskich start-upów 2021 roku. Najgorszym, bo ruszyliśmy z projektem w lutym 2022 roku. A wszyscy wiemy, co się wtedy wydarzyło i co się później działo na rynku: wystrzał inflacji i stóp procentowych, zwolnienia w big techach, kolejna kryptozima, ścinanie wycen start-upów, rewolucja AI. Fakt, że żadna z opisywanych w tej książce firm się nie przewróciła, nie zwolniła większości załogi, nie straciła 90 procent przychodów albo nie sprzedała się za jedną dziesiątą swojej wartości z okresu hossy, wypada chyba uznać za nasz selekcyjny sukces.
A jak dbaliście aby książka nie zamieniła się w cukierkowe historie o “wannabe jednorożcach”?
Budowanie międzynarodowych firm technologicznych nie jest lekkie, łatwe i przyjemne. To krew, pot i łzy. Dlatego mamy w książce m.in. historie konfliktów między wspólnikami, złych decyzji inwestycyjnych, nieudanych wejść na zagraniczne rynki i wielu innych błędów biznesowych. To w dużej mierze opowieść o trudach startupowania, o życiu w nieustannym stresie, o braku wiary we własne możliwości. O problemach i ich rozwiązywaniu, a nie o wesołej wędrówce prowadzącej od jednej rundy finansowania do następnej.
Nie zamierzamy nikogo zniechęcać ani zachęcać do tego typu przedsiębiorczości. Po prostu chcemy pokazać na konkretnych przykładach, z czym ona się wiąże.
Artur zna chyba wzloty i upadki startupów od podszewki? Jak dzieliliście się pracą?
Tak, Artur sporo widział w świecie startupowym. Od ponad dwudziestu lat siedzi w tej branży. Wszyscy go znają i on zna wszystkich.
Można powiedzieć, że na potrzeby tego projektu stworzyliśmy nieformalny dwuosobowy start-up. I jak to w małej organizacji bywa – na początku mnóstwo rzeczy założyciele muszą zrobić samodzielnie. Wspólnie pracowaliśmy nad koncepcją książki, pozyskaniem partnerów, selekcją firm. Większość z ponad 200 rozmów na potrzeby publikacji wziąłem na siebie, ale razem przeprowadziliśmy niemal wszystkie wywiady z budowniczymi dwunastu opisywanych firm. Tekst Startupowców napisałem sam, ponieważ jest to największa wartość, jaką mogłem wnieść do tego projektu. Z kolei na Arturze spoczęło więcej obowiązków dystrybucyjnych i marketingowych. Do tego mogliśmy liczyć na nieocenione wsparcie osób, które zaprosiliśmy do projektu – przede wszystkim Piotra Wierzbowskiego, twórcy Manufaktury Książek, który pomaga self-publisherom w tworzeniu i wydawaniu utworów. Bez niego byłoby po nas.
To twoja dziewiąta książka. Jak porównujesz ją do poprzednich?
Wcześniej wydałem sześć powieści kryminalnych i dwa tytuły biznesowe. Żadna z dotychczasowych nie kosztowała mnie tyle pracy – włącznie z Przełęczą, do której musiałem przeczytać kilkadziesiąt książek o Rosji, ZSRR i tragedii na Przełęczy Diatłowa. Aby napisać Startupowców, musiałem przeprowadzić rozmowy z ponad 200 osobami, przekopać się przez setki publikacji i raportów, a do tego wspólnie z Arturem zatroszczyć się o sprawy wydawnicze, ponieważ wypuszczamy tę książkę w modelu self-publishingowym.
Właśnie! Dlaczego nie zdecydowaliście się na współpracę z wydawnictwem? Uważacie, że razem uda się wam dotrzeć do szerokiej społeczności?
Na pewno nie dotrzemy do szerokiej publiczności, ale do szerokiego grona osób interesujących się biznesem – czemu nie. A na self-publishing postawiliśmy z kilku powodów. Po pierwsze: Artur ma już doświadczenie w tej materii, a ja od dłuższego czasu chciałem tego spróbować. Po drugie: zależało nam na tym, aby mieć kontrolę nad każdym kluczowym elementem projektu, czyli nad produkcją, dystrybucją i marketingiem.
Po trzecie: tak jak wspomniałem, Artura wszyscy w środowisku startupowym znają, o mnie też kilka osób słyszało, nie startujemy z poziomu anonimowych autorów, których wydawnictwo musiałoby wyciągnąć za uszy. A po czwarte: jeżeli książka odniesie sukces komercyjny, to w tym modelu my będziemy jego głównymi beneficjentami, a nie wydawca czy dystrybutorzy. Nie nastawiamy się na kokosy, ale byłoby miło, gdyby nasz wielomiesięczny trud został doceniony także finansowo.