REKLAMA

Unia Europejska walczy z inflacją. W Polsce ten pomysł nie wszystkim się podoba, ale nasz rząd robi to samo

Wysokie ceny w sklepach, to większe wpływy z VAT do budżetu pastwa, co oznacza, że rząd nieźle się na drożyźnie obławia. Ale politycy łaskawie tymi fruktami się z nami dzielą, bo przecież wprowadzali ceny regulowane czy obniżali VAT na żywność, żeby lud pracujący miast i wsi miał trochę lżej. Niektórym pachnie to komunizmem, ale myśląc w ten sposób można dojść do wniosku, że cała Europa to komuniści.

Unia Europejska walczy z inflacją. W Polsce ten pomysł nie wszystkim się podoba, ale nasz rząd robi to samo
REKLAMA

Rząd oddał Polakom premię inflacyjną, a więc to, co sam dostał z racji gwałtownego wzrostu cen – pochwalił się ostatnio prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. Miał na myśli fakt, że w ubiegłym roku rząd obniżył stawki podatków niemal do zera między innymi na paliwa i żywność, aby zrekompensować wzrost cen. To takie ręczne sterowanie gospodarką, żeby obywatelom było się trochę lepiej. Pamiętacie, że w życie weszła nawet ustawa o maksymalnej cenie węgla, a kilka razy mieliśmy wrzutki, że może i dojdzie do regulowania podstawowych cen artykułów żywnościowych, jak chleb, mąka czy cukier?

REKLAMA

U nas to się nie stało, a na Węgrzech owszem. A ostatnio premier Węgier Victor Orban w obliczu inflacji przekraczającej 25 proc. zapowiedział, że oprócz przedłużenia zamrożenia cen żywności rząd zobliguje dodatkowo sieci supermarketów, by ogłaszały promocje na wybrane produkty. No komunizm pełną gębą! 

Może po prostu nadal jeszcze ręczne sterowanie gospodarka płynie nam we krwi w byłym bloku wschodnim? Otóż nie.

Ceny regulowane – nie było tak od drugiej wojny światowej

Te działania nie mają nic wspólnego z komunizmem, a po podobne środki sięga wiele innych krajów spoza dawnego bloku wschodniego. Maartje Wijffelaars, ekonomista Grupy Rabobank, zwracał zaledwie na początku kwietnia Bloomberg uwagę, że w niektórych częściach strefy euro ceny żywności rosną w tempie niespotykanym w powojennej historii. Kraje te wcale nie siedzą z założonymi rękami, a aktywnie walczą ze wzrostem stawek, sięgając po narzędzia znacznie bardziej radykalne niż postkomunistyczna Polska.

To, co zrobił nasz kraj, obniżając VAT na żywność (a pierwotnie również na paliwa), nie jest niczym nadzwyczajnym. Zrobiła to samo Hiszpania, najpierw w odniesieniu do najbardziej podstawowych produktów jak chleb i oliwa z oliwek, ale ponieważ to okazało się zbyt małym ruchem, lewicowy koalicjant tamtejszego rządu wzywa do ograniczenia cen żywności 20 podstawowych produktów.

Ponadto Hiszpania rozpoczęła comiesięczne spotkania nie tylko ze sklepami i producentami żywności, ale nawet firmami transportowymi, żeby trzymać rękę na pulsie i mieć pewność, że obniżki podatków przełożą się na niższe ceny dla konsumentów.

Portugalia tymczasowo obniżyła do zera podatek od wartości dodanej na koszyk artykułów spożywczych i nie zostawiła handlowców w samopas, bo po tym ruchu w sieciach supermarketów przeprowadzono kontrolę cen. A i Włochy rozważają obniżkę podatków na makaron, chleb i mleko.

A podatki to dopiero początek wachlarza europejskich działań. Wspomniana już Portugalia celuje także w wysokie marże producentów żywności i sprzedawców detalicznych, a rząd dogadał się już z największą siecią supermarketów w tym kraju, by ta zaakceptowała niższe marże zysku i wzięła na siebie część podwyżek cen, bo dzięki temu konsumenci może przestaną tak ograniczać zakupy

Francja też postawiła na wywieranie nacisku na supermarkety, by te obniżały swoje marże. Rząd zawarł z nimi umowę, dzięki której na podstawowych artykułach po obniżonych cenach sklepy mogą umieszczać naklejkę w kolorach flagi narodowej, co ma przyciągać konsumentów i sugerować im, że dany towar jest tańszy.

Trzeba patrzeć sklepom na ręce

Ale żeby nie było, że komunistyczne zapędy kontrolowania cen żywności ma tylko biedniejsze Południe, spójrzmy jeszcze na Północ. A tam bogata Szwecja też straciła cierpliwość do cen rosnących najszybciej od wczesnych lat pięćdziesiątych i rozpoczęła wzmożone kontrole sklepów spożywczych, a rząd dosypał grosza instytucji nadzorującej konkurencję, żeby nie zabrakło środków na te kontrole. Dlaczego o konkurencji mowa? Bo w Szwecji 90 proc. sektora spożywczego jest w rękach zaledwie trzech detalicznych sieci handlowych.

No i Norwegia. W tym kraju też urządzono polowanie na czarownice w handlu detalicznym, urządzając szczególne kontrole, a urząd ds. konkurencji dostał dodatkowe narzędzia, żeby interweniować wcześniej i mocniej, jak okaże się, że jest problem z nadużywaniem rynkowej pozycji.

No i te nieszczęsne Węgry, o których już wspomniałam. Tam działania były najostrzejsze, bo w grę weszło mrożenie cen, ale skutki były opłakane. Nie dość, że galopady cen żywność nie udało się zatrzymać, bo od początku 2022 r., kiedy ceny zamrożono, inflacja cen żywności przyspieszyła do niemal 50 proc., to jeszcze pojawiły się braki na sklepowych półkach.

Bo to działa tak: część produktów trzeba było racjonować, część sklepy zmuszone były sprzedawać ze stratą, ale żeby sobie to odbić, podnosiły ceny jeszcze mocniej na innych produktach. 

REKLAMA

Wiecie, co o tym wszystkim powiedział Międzynarodowy Fundusz Walutowy? Że to głupia droga. Nie tylko wprowadzanie cen maksymalnych, ale też obniżanie VAT - jak mniemam. Bo to drogie rozwiązania dla budżetu, a korzystają z niego wszyscy, również ci, którzy tego nie potrzebują. Znacie już tę melodię. Ale MFW mówi wprost: lepsze są bezpośrednie transfery gotówki dla najbardziej zagrożonych gospodarstw domowych. 

Tylko my już to znamy z opowieści wrogów programu 500+. Na pewno wszystko poszłoby na wódkę i papierosy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA