Masą zawstydziłaby niejeden rower, za to nierówności terenu pokonuje jak taran. Elektryczne hulajnogi, które Bird chce wprowadzić na polskie ulice są wielkie, masywne i na pierwszy rzut oka trochę niegramotne. I wiecie co? To świetna wiadomość.
Nowy model Birda oznaczony numerem 1 wygląda przy większości wersji hulajnóg jak KIA Sportage przy Mini Morrisie. Jasne, te drugie wyglądają zjawiskowo i łatwo się nimi manewruje. Ale wystarczy zjechać nim choćby na chwilę z gładkiej jak stół szosy żeby przekonać się, że zostały stworzone z myślą o drogach idealnych. Takich, na których drogowcy nie robią łat, krawężniki są niskie, a w jezdni nie robią się wyżłobienia od kół autobusu. A Sportage? Tu w zasadzie nam wszystko jedno. Czasami moglibyśmy pewnie nawet najechać na krawężnik i tego nie zauważyć.
Podobny przeskok poczułem przesiadając się do nowego modelu Birda, który jest już testowany na ulicach Poznania. Amerykański producent udostępnił nam jedną z nowych hulajnóg, żebyśmy mogli przekonać się, co nas czeka.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to bardzo gruby podest.
Pod spodem Bird schował akumulator, który wystarczy na 50 km jazdy. W osiągnięciu tego zasięgu wspomaga go system hamowania rekuperacyjnegoBardzo masywny jest też drążek, na którym zamontowana jest kierownica. Konstruktorzy postanowili w środku upchnąć wszystkie kable. Nic dziwnego, w warunkach normalnej eksploatacji to pierwsze rzeczy, jakie przeciętny użytkownik może wyrwać/popsuć.
Całość wspiera się na odpowiednio dużych kołach i waży 17,5 kg. Gdy odbierałem hulajnogę, w pierwszej chwili nieco mnie zmroziło. Rzadko korzystam z tej formy transportu, a ten sprzęt wygląda raczej na wymagający. Odblokowałem go jednak, odepchnąłem się i okazało się, że jest dużo prościej niż na hulajnogach, na których jeździłem dotychczas.
Na prostej, równej drodze różnica jest właściwie żadna. Mimo większej masy, Bird rozpędza się bez problemu. I całe szczęście, bo w miejskich warunkach hulajnoga, która muli na wyjściu spod świateł, zabiłaby całą przyjemność z jazdy.
Stabilność hulajnogi doceniłem jednak dopiero na pierwszych wybojach. Na początku przy podjeździe na niewielki krawężnik przy Marszałkowskiej, potem przy pokonywaniu torów tramwajowych na rondzie ONZ. I tu i tu jedzie się po prostu bardziej komfortowo. Hulajnoga jest dobrze wyważona, duże i szerokie koła sprawiały, że przed niewielkimi przeszkodami nie hamowałem z paniką w oczach. Rozpędzając się na długich prostych do 25 km/h do głowy przyszła mi jeszcze jedna myśl.
Polskie prawo dramatycznie potrzebuje uregulowania sposobu korzystania z elektrycznych hulajnóg.
Dzisiaj teoretycznie można się nimi poruszać tylko po chodnikach. Mimo to każdego dnia widzę na ścieżkach rowerowych setki osób na Lime’ach, Hive’ach i Bird’ach.
I całe szczęście, że tak się dzieje. Dziennik Gazeta Prawna donosił niedawno, że na SOR-y codziennie trafiają osoby poszkodowane w wypadkach z hulajnogami. Kilka dodatkowych kilogramów, jakie wozi ze sobą nowy Bird, to w takich warunkach potencjalny łamacz kości. Miejmy nadzieję, że resort infrastruktury szybko uwinie się z nowelizacją i hulajnogi trafią tam, gdzie czują się najlepiej – obok rowerów.
Zabawna historia wiąże się natomiast z parkowaniem. W normalnych okolicznościach zakończyłbym wypożyczenie i zostawił hulajnogę w wyznaczonej strefie. Mój egzemplarz był jednak permanentnie odblokowany przez co musiałem zabrać go ze sobą do mieszkania. Chwyciłem go za kierownicę i zacząłem gramolić się z nim do bloku. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak dziwnie muszę wyglądać. Obróciłem się. Dwie osoby przyglądały się z zaciekawieniem na tylne światło, które cały czas błyskało na czerwono.
Mniejsza z tym – pomyślałem. W mojej okolicy ludzie do niedawna przykuwali łańcuchem Veturillo do stacji, żeby sąsiad nie daj boże nie odjechał rano ich prywatnym rowerem. W takich warunkach człowiek targający pod pachą włączoną hulajnogę nie powinien wyglądać na skończonego cebulaka.
Sam test skończył się niestety dość szybko i niespodziewanie. Wieczorem hulajnoga po prostu straciła kontakt z bazą. Nie dało jej się uruchomić, ani zablokować. Ot, złośliwość rzeczy martwych. Może to zwykła przypadek, może choroba wieku dziecięcego. Jeżeli to ten drugi problem, podejrzewam, że Bird upora się z nim przed oficjalnym wypuszczeniem hulajnogi na nasze drogi.
Z tego względu nie przekonałem się jednak, jak Bird One sprawdza się w trasie po zmroku. Sądząc po dość konkretnej lampie z przodu, nie powinno być jednak problemów z oświetleniem drogi.
Solidna konstrukcja Birda ma jednak także inny aspekt – czysto biznesowy.
Schowanie kabli i bardziej pojemne akumulatory mają sprawić, że hulajnogi dłużej wytrzymają na ulicach polskich miast. Serwis medium.com policzył, że koszt kupna i obsługi hulajnogi w USA to ok. 600 dolarów. To oznacza, że Bird do wypracowania 14 proc. marży potrzebuje 100 cykli ładowania.
Przedstawiciele amerykańskiego startupu zapewniają wprawdzie, że Polacy w porównaniu z wieloma innymi europejskimi nacjami naprawdę dbają o hulajnogi na minuty, być może postanowili jednak dmuchać na zimne. Na razie podkreślają, że do działalności nad Wisłą nie dokładają. A to już mozna poczytywać za pewien sukces.
Bird w przeciwieństwie do Lime’a czy Hive’a to firma, która skupia się na hulajszeringu. Ich konkurentom może nie wyjść – za tymi pierwszymi stoi Uber i Google, Hive to natomiast dziecko Free Now. Obie te marki rozszerzają swoje portfolio, w najgorszym wypadku skończą jako aplikacje dla kierowców. A dla Birda porażka to w pewien sposób koniec świata.
Swoje wejście nad Wisłę Amerykanie dokładnie więc przemyśleli. Przedstawiciele Birda podkreślają, że konkurencja jest duża, a biało-czarny szyld mamy wybierać ze względu na stojącą za nim jakość. Właśnie dlatego Bird działa na rynku tak intensywnie. Teraz wprowadza opisywaną przeze mnie jedynkę, a w zanadrzu ma też model oznaczony numerem 2.
Bird Two w ochronie sprzętu pójdzie jeszcze dalej. Hulajnogi mają czujniki zniszczeń i szyfrowanie antykradzieżowe. Do tego akumulator ma być o 50 proc. pojemniejszy, co daje nam zasięg w granicach 75 kilometrów.
Jest jeszcze druga – dla mnie jako mieszkańca Warszawy – nawet ważniejsza kwestia. Bird mocno dba o relacje z miastem. Rozmawia z Zarządem Dróg Miejskich, konsultuje, w jakie miejsca może wjeżdżać, a które powinien omijać szerokim łukiem. Z tego względu hulajnogą nie wjedziemy np. na Plac Zamkowy i do kilku ważniejszych parków. Niektórzy internauci narzekają, że to i mocno ograniczona strefa parkowania to z perspektywy użytkownika duży minus. Ja prywatnie cieszę się jednak, że dzięki temu nie potykam się o rozrzucone hulajnogi w trakcie spacerów. I ze spokojem obserwuje dalszy rozwój hulajszeringu w Polsce.
Specyfikacja Bird One:
Maksymalna prędkość: 25 km/h
Masa: 17,5 kg
Długość: 110 cm
Szerokość: 46 cm
Wysokość: 123 cm
Bateria: 12800 mAh, 473,6 Wh
Czas ładowania: 4-6h