REKLAMA

Naprawdę myślicie, że to Putin sprawił, że cena gazu spadła nagle o jedną trzecią?

Dni, w których cena gazu na giełdzie spada o ponad jedną trzecią w parę godzin, zdarzają się zapewne raz na wiele lat. A to się wydarzyło w środę 6 października. Gdybym miał rubrykę pod tytułem wykres tygodnia, to w tym tygodniu nie miałbym żądnego problemu, co w niej umieścić.

gospodarka-Rosji-rating-Putin
REKLAMA

Cena gazu najpierw podskoczyła do 160 euro, a potem spadła do 100 euro.

REKLAMA

Ten wykres to najpopularniejszy w Europie, holenderski kontrakt terminowy na dostawę gazu. Dlatego jest w euro, a cena jest za jedną megawatogodzinę.

Tego samego 6 października prezydent Rosji Władimir Putin wyraźnie dał do zrozumienia, że Gazprom pomoże pogrążonej w gazowym kryzysie Europie. W związku z tym sporo osób powiązało jedno z drugim i uznało, że gaz potaniał, ponieważ Putin powiedział, że pomoże. Tyle że to nie do końca prawda. Uważam, że to ważne, ponieważ przekonanie, że całym europejskim rynkiem gazu trzęsie jeden człowiek jest dziwne i nieprawdziwe. Oczywiście Putin rządzi Rosją, która jest dużym producentem gazu i jego dostawcą do Europy, ale nie jest to monopolista i jeśli ktoś chce rozumieć, co się na tym rynku dzieje, to powinien dostrzegać też inne elementy, które mają na niego wpływ.

Na wykresie widać, że gaz zaczął tanieć około godziny jedenastej, przed południem. Pierwsze doniesienia o deklaracjach Putinie pojawiły się po czternastej.

Wtedy gaz był już o 20 proc. tańszy niż w szczycie notowań.

Jeśli to nie Putin, to co się stało?

Warto zauważyć, że cena gazu systematycznie rosła w Europie od wielu miesięcy, prawie od roku. Jednak dopiero na przełomie sierpnia i września dostała dodatkowego dopalacza. Tylko we wrześniu poszła w górę o blisko 100 proc., co moim zdaniem świadczyło o tym, że do gry przyłączyło się znacznie więcej niż zwykle kapitału spekulacyjnego, który zwykle szaleje sobie na innych rynkach, ponieważ zazwyczaj akurat rynek gazu jest dość nudny i stabilny (taki powinien być, w końcu chodzi o surowiec bardzo istotny dla każdego, kto lubi sobie zrobić jajecznicę na patelni i nie ma kuchenki elektrycznej).

Pierwszy sygnał, że jesteśmy blisko przesilenia pojawił się w poniedziałek 4 października, gdy Reuters poinformował, że główne giełdy towarowe na których notowane są kontrakty na gaz postanowiły z powodu zwiększonego ryzyka (bo notowania się rozszalały) podnieść wymogi kapitałowe dla każdego kto ma otwartą pozycję na rynku – czyli ma kupione, albo sprzedane jakieś kontrakty na gaz. Oznaczało to, że od tego momentu spekulacja na tym rynku wiąże się z wyższymi kosztami, bo trzeba zamrozić więcej kapitału jako obowiązkowe zabezpieczenie swojej pozycji na rynku. Zmianę wprowadzono z dnia na dzień, można więc było oczekiwać, że nie każdy zdąży znaleźć ten dodatkowy kapitał, a zatem za chwilę będzie musiał te swoje pozycje zamykać.

Wyciskanie szorciarzy na gazie

Dzień później okazało się, że w większości przypadków oznaczało to zamykanie pozycji krótkich, czyli tych, którzy obstawiali spadki cen. Aby taką pozycję zamknąć i wyzerować trzeba kupić na rynku tyle samo kontraktów, ile wcześniej się sprzedało. Zamykanie krótkiej pozycji podnosi więc popyt na rynku. Większy popyt oznacza wzrost ceny. Im bardziej rośnie cena, tym bardziej tracą ci, którzy wciąż grają na spadki i jeszcze nie zamknęli pozycji. Im wyższa cena tym więcej jest tych, którzy jednak to robią, co dalej napędza kolejne wzrosty cen. Ten proces to tzw. short squeeze i zdarza się od czasu do czasu na każdym rynku kontraktów terminowych, gdzie można grać na spadki. Dlatego we wtorek 5 października cena gazu w Europie w jeden dzień poszła w górę o 22 proc. do 118 euro. Tego samego dnia w Polsce gaz na Towarowej Giełdzie Energii podrożał o ponad 13 proc. 6 października short squeeze trwał i cena w Europie dotarła do wspomnianych na początku 160 euro, czyli w półtora dnia gaz podrożał o ponad 60 proc. I wtedy giełda ICE, na której notowana są kontrakty na gaz europejski i brytyjski zawiesiła notowania tego drugiego, ponieważ przekroczyły one dopuszczalny poziom zmiany w czasie sesji. Zawiesiła dosłownie na kilkanaście sekund, ale to wystarczyło, aby zakończyć szaleńcze wzrosty.

Albo spekulanci wystraszyli się i uznali, że skoro wzrosty są już tak duże, że aż giełda wytrzymuje notowania, to wystarczy i czas na realizację zysków albo algorytmy, które zarządzają automatycznymi systemami handlu mają wpisane, że w razie zawieszenia notowań trzeba zacząć się wycofywać, albo jedno i drugie, albo może jeszcze coś innego czym nie wiemy – nikt z nas nie dealuje przecież gazem na rynkach międzynarodowych. W każdym razie to wtedy gaz przestał szaleńczo drożeć i zaczął tanieć. Zarówno ten brytyjski, jak i europejski, spadki pojawiły się też na rynku amerykańskim. Tego samego dnia zaczął tanieć węgiel i energia elektryczna. Tak jakby cały, bardzo szeroki segment surowców związanych z energią dostał nowe polecenia.

Putin i jego zapewnienia, że Rosja pomoże pojawiły się kilka godzin później, w momencie, w którym spadki były już zaawansowane.

Bo Putin wszystko może

Ten czar Putina, który działa na media, polityków i nawet część rynków, jest niesamowity. Tego samego dnia pojawiło się kilka innych politycznych wypowiedzi, chociażby ze strony Komisji Europejskiej, zapowiadających pracę nad system wspólnych zakupów gazu dla całej UE. Było to oczywiście niekonkretne, ale to, co mówił Putin, to też były ledwie sugestie.
Gazprom przecież nie zwiększył dostaw. Może ewentualnie to zrobi, Rosjanie jasno wskazali, że najlepiej byłoby, gdyby Unia szybciej klepnęła wszystkie zgody dla Nord Stream 2 i wtedy „łatwiej byłoby pomóc”, co jest oczywiście nieprawdą, bo w każdej chwili więcej gazu można puścić gazociągiem jamalskim, w którym obecnie jest sporo wolnego miejsca. A jednak na Komisję Europejską nikt nie zwrócił uwagi, a na Putina wszyscy. Dzień później o tym, że gaz jest za drogi i szkodzi zarówno odbiorcom, jak i producentom, mówił Saad Al-Kaabi minister energii z Kataru, kluczowego eksportera LNG na świecie. Też niespecjalnie przebił się na pierwsze strony gazet. A on też ma duży wpływ na rynki. Pewnie tak samo duży, jak Putin.

Z drugiej strony nie cytuje się tego, co w moskiewskiej nasiadówce Putina z jego ministrami i szefami spółek wydobywczych transmitowanej w telewizji było faktycznie najciekawsze i najważniejsze.

W czasie tego spotkania rosyjski wicepremier Aleksander Nowak powiedział, że przy tak wysokich jak ostatnio cenach gazu gospodarka może szybciej przestawić się na źródła odnawialne z jednej strony i marnować pieniądze na inwestycje w nowe wydobycie, które stanie się nieopłacalne, kiedy ceny w końcu spadną. Moim zdaniem to jest najlepsze wyłożenie tego, dlaczego wysokie ceny gazu nie pasują także Gazpromowi i dlaczego postara się on je obniżyć.

Czyli wzrost dostaw z Rosji do Europy powinniśmy według tej wypowiedzi zobaczyć pod koniec października.

Oczywiście podkreślanie, że to Putin ściągnął ceny gazu niżej jest najbardziej na rękę jemu samemu, bo to kreuje obraz najważniejszego decydenta na rynku z monopolem na ustalanie cen. Obraz kompletnie fałszywy, bo przyczyny wzrostu cen gazu w Europie w tym roku są złożone i jest ich kilka – od nadzwyczajnego wzrostu popytu po stronie fabryk po pandemii, przez nadzwyczajnie mroźną i długą zimę rok temu, która wyczyściła zapasy gazu bardziej niż zwykle, przez podkupywanie i podbijanie cen gazu LNG przez Azję po zmniejszanie własnej produkcji w Europie. Niechęć Gazpromu do zwiększania eksportu do Europy wpisuje się w tę układankę, ale z pewnością nie jest to czynnik kluczowy. To tylko część szerszego krajobrazu.

Fiasko LNG i europejskich gazoportów

Do tego w całym tym zachłyśnięciu się Putinem, przez którego najpierw nie ma gazu, a potem przez którego ten gaz znowu będzie, niknie inna ważna obserwacja dotycząca kompletnego fiaska koncepcji uniezależniania się Europy od Gazpromu za pomocą importu LNG.

REKLAMA

LNG w tym kryzysie poległo na całej linii. Okazało się, że kiedy naprawdę go potrzeba, to producenci kierują go tam, gdzie są wyższe ceny, czyli do Azji. Elastyczność, na którą liczono i dzięki której Europa miała w razie potrzeby mieć możliwość swobodnego zwiększania dostaw, okazała się iluzją. Tak zapewne będzie przy każdym kolejnym kryzysie gazowym – Azja będzie płacić więcej niż Europa, bo będzie jeszcze bardziej zdeterminowana. W Europie LNG przydaje się jako alternatywa dla innych źródeł, czyli własnego wydobycia i importu rurociągami z Rosji, Azerbejdżanu i Afryki Północnej oraz Norwegii. W Azji nie ma ani znaczącego własnego wydobycia ani rozbudowanego systemu transportu rurociągami. Czyli oni są de facto skazani na import LNG. Zawsze przebiją cenowo Europę, bo nie będą mieli wyjścia. W sytuacji normalnej gazu wystarczy dla wszystkich, ale w kryzysie LNG Europie chyba nie pomoże, tak jak nie pomógł w 2021. To dodatkowo poprawia pozycję negocjacyjną Gazpromu i Putina w Europie. Ale tym razem to nie on zahamował wzrost cen.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA